Somewhere over the rainbow

"Triumf woli" - reż. Monika Strzępka - Teatr Stary w Krakowie

To jest bardzo atrakcyjny spektakl. Łatwo zatem zwieść się pozorom i pokrzykiwać radośnie w finale: optymizm, optymizm przede wszystkim. A to chyba pułapka. Paweł Demirski napisał sztukę o tym, że możemy sobie jeszcze trochę pobrykać, znieczulić i odczulić. Ale to już może ostatki. Wielki post i tak nikogo nie minie.

W teatrze Strzępki, w dramaturgii Demirskiego, zawsze imponowała mi dezynwoltura. Dodajmy, dezynwoltura skażona talentem. Bez tego byliby tylko satrapami nośnych haseł. Unerwiony społecznie, ale i przy okazji szalenie błyskotliwy, dowcipny teatr Strzępki z jego literacką integralnością (made by Demirski), ma oczywiście swoje cechy charakterystyczne. Cytując Białoszewskiego(1922-83), polski poeta, prozaik, a także tłumacz i autor ... : szumy, zlepy, ciągi. Jest rozgadany i rozbrykany, przeładowany i niemal zawsze kapitalnie zagrany, muzyczny i happenerski. Tak, wiem, zbyt wiele epitetów przychodzi do głowy, a niektóre - no, trudno - wzajemnie się wykluczają. Nie będzie jednak korekty w tekście, żadnego "delate". Bo to jest właśnie siła i rozkosz wynikająca również z "Triumfu woli": nieusankcjonowanie i brak ścisłych reguł, rozwałkowywanie tematów wagi mniejszej i większej, i naklejanie ich na słoiki z etykietkami po innych etykietach. Z dżemu - klej. Z kleju - sen.

W tym rozkapryszonym tyglu znaczeniowym Demirski jest prymusem, chociaż przypuszczalnie przekląłby siarczyście, gdyby usłyszał tę cenzurkę. Prymus Demirski jest także sprytniejszy od większości czytających, słuchających. W "Triumfie woli" zestawił ze sobą odrębne historie które często wcale do tego nie pretendując, stały się zaczynem czegoś ważniejszego niż status quo. I to znowu działa. Działa, a przecież jakby nie powinno. Można ciągle spać, można żołądkować się na Fejsbuku, wklejać selfie na Insta, ale można także działać. Coś zrobić. Coś, cokolwiek.

Demirski - a za nim absolutnie genialni aktorzy Starego Teatru (w tym spektaklu wszyscy, bez wyjątku, są znakomici), łączy historie na zasadzie podobieństwa przeciwieństw. Bo w końcu co wiąże feeryczny maraton w wykonaniu Doroty Segdy i solidarnie odśpiewywany przez aktorów i widzów związkowy hymn angielskich górników? Poczucie wynikające z przeczucia. Że dobrze może już było, że lepiej nie będzie, a w związku z tym korzystajmy z każdej możliwej okazji, żeby nie tyle zapomnieć o złu, co przypomnieć sobie o dobru. Albo chociaż o tym, że czasami warto być cool.

"Triumf woli" to galopada pomysłów, inspiracji, karkołomnych posunięć. Kiedy narrator przedstawienia, Szekspir (Krzysztof Zawadzki w komicznym, autoironicznym żywiole - do schrupania) wkracza na scenę z brawurą, wiadomo, że ten Prospero z Polski jest rodem. Że jego "sen nocy letniej" nie będzie wieczorem cudów i robaczków świętojańskich, tylko perwery, chichotu, żarliwości i pop artu. A iluzoryczna wygrana w finale może niektórym wydać się daremna, krótkotrwała, w zasadzie trochę idiotyczna, jak ów gol wrzucony do bramki przez futbolową drużynę z Samoa. Szekspir-Zawadzki mówi wiersz niby Marlowe'a, a przecież to Broniewski (genialny zresztą), Dashrath Manjhi (Radosław Krzyżowski) przez 22 lata wykuwa tunel łączący małą hinduską wioskę ze szpitalem, a Katherine Switzer (fenomenalna Dorota Segda) biegnie swój maraton. To wszystko postaci rzeczywiste, odnalezione przez autorów spektaklu według jakiegoś cudownego klucza prawdy, świetnie zagrane, brawurowo wyreżyserowane przez Strzępkę i choreograficznie zrytmizowane przez Jarosława Stańka. Postaci osadzone w konkretnej rzeczywistości, ale przecież także nasze dziewczyny i chłopaki. Katherine to w końcu Kaśka sadząca teraz drzewa, a Will Szekspir przebiera właśnie w kieckę wiersze Broniewskiego, wkłada im rajstopki z lycry i szminkuje usta, bo nie chce, żeby wszystko było czarne albo białe, czasami trzeba tęczy. Tam, gdzieś, teraz, tutaj.

Łukasz Maciejewski
www.aict.art.pl
13 marca 2017

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia