Sonata na wiele głosów

"Sonata B" - reż: Andrzej Dziuk - Teatr PWST w Krakowie

"Sonata b" to spektakl, który ma ogromny potencjał. Jest tu wiele ciekawych inscenizacyjnych rozwiązań, kilka bardzo dobrych kreacji aktorskich, wizja i, przede wszystkim, ogromny widowiskowy rozmach. A jednak, mimo wszystko, nie jest to przedstawienie do końca udane.

Zamiar był ambitny - oddać „dziwność” i meandryczność tekstu Witkacego, przy jednoczesnym wizyjnym rozmachu. Trudno wyjaśnić, dlaczego spektakl ten, mimo- w dużej mierze- udanych intencji, ogląda się zupełnie beznamiętnie, a chwilami z wyraźną irytacją. „Sonata b” w każdej mierze jest „zbyt”- zbyt efektowna, gdyż ociera się o tanie efekciarstwo, zbytnio wygrywa pojedyncze chwyty, które z czasem stają się męczące, o zbyt wielu użytych środkach- staje się niespójna. Z potencjalnie bardzo dobrej wizji świata scenicznego, z kapitalnym wykorzystaniem przestrzeni i intrygującym zamysłem scenicznych rozwiązań, robi się „rozlazłym” pokazem scenicznych umiejętności i talentów.

Czego w tym spektaklu nie ma… Jest śpiew (i to w zbyt dużej ilości), muzyka na żywo, kontakt z widownią, farsowość chwytów, gra światłem, wyrazista charakteryzacja. Witkacowski świat staje się coraz bardziej bajkowy, oglądamy go z emocjonalnego oddalenia niczym piekielną baśń. Miejscami występuję wręcz niemożliwy do zniesienia tani blichtr lub patos- na szczęście reżyser zdaje się mieć tego świadomość i za każdym razem w sposób wyrazisty go przełamuje, pokazując, że była to tylko swego rodzaju konwencja. Tych jest jednak w spektaklu zbyt dużo. Farsowość męczy, przytłacza, niektóre postaci zarysowane są zbyt grubą kreską- nawet jak na Witkacego. Choć miejscami udaje się, w momencie ocierania się o tani efekt czy sztuczną wzniosłość, osiągnąć obrazy teatralnie wyjątkowe. Przykładem jest wizyjne zakończenie, które choć oczywiste, ogląda się z dużą przyjemnością.

Takich scen w spektaklu jest dużo- niestety, nie tworzą one całości przedstawienia. Dla widza nieznającego dramatu Witkacego z pewnością dużym utrudnieniem będzie niemożność zrozumienia najistotniejszym momentów tekstu. Spotkanie z Belzebubem, które zarysowane zostaje w ciekawy sposób- cała sala zapełnia się dymem, a bohaterowie mówią, kierując w swoją stronę latarki- zagłuszone jest poprzez muzykę, a aktorzy w ciągłym ruchu nie starają się spoza niej zaistnieć. Gdzieniegdzie zaś jest odwrotnie- nie da się zrozumieć tekstu poprzez wrzask lub po prostu nie chce się go słuchać przez przerysowane i przeciągnięte ponad miarę komiczne efekty (niemożliwa do zniesienia piskliwość i infantylność Krystyny czy ciągłe „mlaskanie” przez kilka postaci).

Pochwały należą się aktorom. Trzeba pamiętać, że jest to przedstawienie dyplomowe, które jako takie bardzo pozytywnie prezentuje się na tle innych pokazów. Oczywiście, zdarzają się wpadki, są jednak także role czy epizody na naprawdę wysokim poziomie. Nie mogę się jednak wciąż pozbyć wrażenia, że pokazy, w których głównym zamiarem jest zaprezentowanie się aktorów, tracą swoją spójność i myślowy sens na rzecz taniego efektu i różnorodnych środków- pokutuje przekonanie, że efektownie zawsze oznacza ciekawie.

Magdalena Urbańska
Dziennik Teatralny Kraków
23 marca 2010

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia