Sorry, dla kogo ta ustawka?

"Wesele" - reż. Radosław Rychcik - Teatr Śląski w Katowicach

Widzowi trudno zapanować nad interpretacyjnym chaosem, a przede wszystkim znaleźć w nim sens. Niektóre sceny bronią się kompozycją, dobrze dobraną muzyką, choreografią, ale razem nijak nie układa się to w przekonującą całość. I "Wesela" też nie przypomina.

Na "Wesele" Stanisława Wyspiańskiego w Teatrze Śląskim czekaliśmy z dużymi nadziejami; przede wszystkim ze względu na reżysera - Radosława Rychcika. Jego inscenizacja Mickiewiczowskich "Dziadów" wzbudziła przecież gorące dyskusje wśród krytyków i widzów. Karkołomny, zdawało się, pomysł przeniesienia polskiego dramatu romantycznego w realia współczesnej amerykańskiej popkultury okazał się niezwykle nośny. Bo odsłonił to, czego przez lata nie dostrzegaliśmy w utworze Mickiewicza - uniwersalną opowieść o zniewoleniu i sile oporu wobec niego.

Tekst "Dziadów" i spektakl Rychcika to idealnie przeprowadzone analogie między ludowymi ikonami dawnej polskiej kultury a ikonami współczesnego globalnego świata. Spodziewałam się więc równie ekscytującego przeżycia przy oglądaniu "Wesela". I - rozczarowałam się mocno. Najpierw myślałam, że to Wyspiański jest zbyt "polski", by wymowa "Wesela" sprawdziła się w Belfaście połowy XX w., gdzie reżyser przeniósł akcję sztuki. Gdy kilka razy tekst "Wesela" zabrzmiał jednak ze sceny zdumiewająco aktualnie, natomiast cały spektakl się nie kleił, zmieniłam zdanie. To nie dramat Wyspiańskiego "zawiódł". Niestety, to reżyser nie do końca przemyślał strukturę przedstawienia. Albo zwyczajnie nie miał świeżego pomysłu na odczytanie "Wesela". Albo nawet go miał, ale nie doszlifował, nie doprecyzował teatralnie. Nic nie zdarza się dwa razy i bezkrytyczne powielenie schematu interpretacji "Dziadów" (dramat uniwersalny) tym razem nie zadziałało.

Po pierwsze: konflikt (jako zjawisko nieprzemijająco trwałe). Miał być mostem między dawnymi a nowymi czasy: między "Weselem" Wyspiańskiego a "Weselem" Rychcika. Mniejsza nawet, że w pierwowzorze literackim konflikt ma charakter społeczno-obyczajowy, a ten irlandzki jest religijno-narodowościowy. Od biedy dałoby się przełożyć jeden na drugi. Rzecz w tym, że w Teatrze Śląskim ten konflikt jest nieczytelny, a właściwie... wcale go nie ma. Bo tak naprawdę to nie wiadomo, kto po jakiej stronie stoi, kogo (i za co) bije. Kto katolik, a kto protestant. Nawet to, że państwo młodzi pochodzą z dwóch stron barykady, też nie jest oczywiste.

U Wyspiańskiego postacie sporu charakteryzowane są dwojako: przez język i kostium. Inteligencja nosi się i mówi po pańsku, lud po wiejsku. Opozycja dziś nadto oczywista, ale niezbędna dla określenia skali wzajemnego niezrozumienia. W inscenizacji Rychcika podziału "my - oni" nie ma, wszystkie postacie są poniekąd identyczne. Noszą podobne ubrania (skądinąd bardzo w stylu epoki), podobnie się zachowują, podobnie mówią i tylko czasem któryś Irlandczyk odezwie się nagle gwarą podkrakowską...

Wejście przeciwników (?) sygnalizują zaś co najwyżej przewracane kosze na śmieci. Aha, niektórzy mają jeszcze broń; w końcu to bojownicy Strasznie to niewiarygodne i strasznie trudno uwierzyć, że ci ludzie nienawidzą się na śmierć i życie. Raczej sprawiają wrażenie, jakby uczestniczyli w jakiejś ustawce! I najważniejsze - reżyser, szatkując tekst (wiele fragmentów w ogóle wyrzuca), niektóre kwestie wkłada w usta innych postaci, co łamie logikę zdarzeń. Dopisuje też partie po angielsku (plus nudną, długą radiową relację z meczu) i dokonuje przeróbek w stylu (cytuję z pamięci): "Chłop potęgą jest i basta, bo my wszyscy z króla Artura", co już brzmi kuriozalnie. Widzowi trudno zapanować nad interpretacyjnym chaosem, a przede wszystkim znaleźć w nim sens. Niektóre sceny bronią się kompozycją, dobrze dobraną muzyką, choreografią, ale razem nijak nie układa się to w przekonującą całość. I "Wesela" też nie przypomina. Irlandzkie wersje życiorysów postaci, zamieszczone w programie, niczego nie ułatwiają. Wszystkie te teatralne "gadżety" nie mają zresztą żadnej konsekwencji dla akcji. Choćby poród, któremu towarzyszy z offu kwestia Chochoła, czy ukatrupienie pijanego Nosa. Szkoda tej szansy. I szkoda wysiłku aktorów, którym przyszło grać strzępki ról.

Henryka Wach-Malicka
Polska Dziennik Zachodni
12 stycznia 2016

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia