Spasiba polskiej krytyce

Rozmowa z Nikołajem Koladą

Leciałem na zjazd radzieckich pisarzy, patrzyłem przez okno i myślałem, że nikt z pasażerów nie wie, że mam w walizce „bombę". Kiedy przeczytano „Procę" na seminarium, myślałem, że ci wszyscy pisarze mnie tam zabiją. Krzyczano, że takie świństwa, że to plugawe, że nie nadaje się na radziecką scenę. Tylko jedna z obecnych tam pisarek, Ludmiła Ulicka, podeszła do mnie i powiedziała: „Możesz spokojnie umierać, najważniejsze dzieło w swoim życiu już napisałeś."

Z Nikołajem Koladą, goszczącym w Teatrze Śląskim rosyjskim reżyserem teatralnym, rozmawiają Paulina Żebrowska i Ryszard Klimczak z Dziennika Teatralnego.

Dziennik Teatralny: Jak to się stało młody Nikola z Priesnogorkowka zainteresował się teatrem tak intensywnie, że stał się on dla niego drogą i zawodowym celem? A pewnie się nie pomylę, jeśli powiem, że i celem życiowym.

Nikołaj Kolada: Pochodzę z biednej, chłopskiej rodziny. jako młody chłopiec marzyłem o sukcesie, pieniądzach, a przede wszystkim o wolności. Nic w tym złego, że młody człowiek marzy o wolności. Wtedy wydawało mi się, że tymi, którzy mają piękne życie są aktorzy, których oglądałem w telewizji. Dlatego postanowiłem do nich dołączyć.

Po ukończeniu szkoły aktorskiej w Swierdłowsku dostał pan pracę w tamtejszym Teatrze Dramatycznym. W jakich sztukach grał młody Kolada w tamtych latach?

Grałem Balzaminowa w „Ożenku" Ostrowskiego, „Płodach edukacji" według Lwa Tołstoja. Także w „Zapisakch wariata" według Gogola, a także w wielu sztukach współczesnych.

Oprócz życia aktorskiego oddawał się pan również innej dyscyplinie jaką jest literatura i pisarstwo w ogóle. Które z tych napisanych w tamtym czasie tekstów uznaje pan za najwartościowsze?

Na samym początku pisałem prozę. Pisanie wydawało mi się wtedy czymś naturalnym. Sądziłem, że każdy ma potrzebę przelewania na papier swoich myśli. Później sie okazało, że nie każdy oddaje się takim praktykom. Poza tym, wkrótce dotarło do mnie, że to jest rzecz nikomu niepotrzebna. Tak naprawdę dopiero w ubiegłym roku postanowiłem wydać dwunastotomowy zbiór dzieł wszystkich, na które składają się moje stare opowiadania, które przeleżały w szufladzie trzydzieści lat. Wtedy nikt tego nie chciał publikować. Ku mojemu zaskoczeniu, moja ostatnia książka zawierająca 120 opowiadań otrzymała niedawno główną nagrodę literacką na Uralu.

Kiedy i w jakich okolicznościach zakiełkowała w pana świadomości myśl, żeby spróbować swoich sił w literaturze dramatycznej?

To bardzo proste. W 1983 roku, kiedy wyrzucono mnie z teatru za nadużywanie alkoholu, pomyślałem: „Nie mam nic do stracenia, pojadę do Moskwy uczyć sie na pisarza." I pojechałem.

W 1986 roku opublikowano pana pierwszą sztukę "Igrajem w fanty" (Gramy w fanty). O czym był ten tekst i czy rosyjskie teatry wówczas chętnie ją wystawiły?

Po publikacji, ponad 100 teatrów w całej Rosji natychmiast wystawiło tę sztukę. Była to sztuka ostra i społecznie zaangażowana. Spadła na mnie raptem lawina pieniędzy i okazało się, że mogę w ten sposób zarabiać. Bardzo wiele wtedy podróżowałem, byłem zapraszany przez ośrodki zagraniczne. Przestałem pić i pisałem co roku minimum sześć sztuk.

Trzy lata później w 1989 roku napisał pan dramat pt. "Rogatka" ("Proca"). Co szczególnie wyjątkowego w niej pan zawarł, że nabrała ona wielkiego rozgłosu najpierw w Stanach Zjednoczonych, Rosji, a potem w Europie?

Świadomie szedłem na tę prowokację. Leciałem wtedy na zjazd radzieckich pisarzy, patrzyłem przez okno i myślałem, że nikt z pasażerów nie wie, że mam w walizce „bombę". Kiedy przeczytano „Procę" na seminarium, myślałem, że ci wszyscy pisarze mnie tam zabiją. Krzyczano, że takie świństwa, że to plugawe, że nie nadaje się na radziecką scenę. Tylko jedna z obecnych tam pisarek, Ludmiła Ulicka, podeszła do mnie i powiedziała: „Możesz spokojnie umierać, najważniejsze dzieło w swoim życiu już napisałeś."
Historia opowiedziana w „Procy" zdarzyła się naprawdę, opowiedział mi ją pewien znajomy aktor. A jest to historia kontrowersyjnej miłości starszego, sparaliżowanego mężczyzny do dużo młodszego chłopca.
Po tym seminarium, wróciłem do domu i pomyślałem: „Kolada, jesteś zuch! Od tej pory żadna z twoich sztuk nie przejdzie niezauważona, bo wszyscy będą spodziewać się kolejnych prowokacji." I tak było.

"Proca", "Martwa królewna", "Baba Chanel" czy "Merlin Mongoł", „ Gąska", „Maskarada", i wiele innych sztuk dały panu rozgłos. Nie był pan już nieznanym aktorem, czy reżyserem pochodzącym z Kazachstanu, czy z Rosji ale rasowym, poważnym teatralnym opowiadaczem o ludzkich losach, charakterach, przygodach zwykłych ludzi, doświadczeniach jakim poddaje ich los. Co szczególnie porusza Nikołaja Koladę w człowieku?

Szczególnie interesuje mnie pewna uniwersalna ludzka tragedia, a mianowicie to, że nasze życie się kończy. O tym myślę każdego dnia i o tym piszę moje sztuki.

Pozorny blichtr, zaskakująca zewnętrzność i powierzchowność postaci to są - jak sądzę - jedynie narzędzia używane przez pana do opowieści o ich troskach, kłopotach, tragediach, radościach, tęsknotach, o tym, czym zazwyczaj nie chcą się chwalić, bo opowiada pan przede wszystkim o tym, co te postaci skrywają w swoich wnętrzach, sercach, bebechach, o sprawach wstydliwych stanowiących często tabu, którymi nie chcą się sami chwalić. Dlaczego pan to robi?

Chcę, żeby teatr był prawdziwy, żeby opowiadał prawdziwe ludzkie historię. Chcę, żeby widz w fotelu przeżywał emocje, a nie zasypiał. Ponoć spanie na siedząco jest niezdrowe.

Jaka jest różnica w odbiorze pańskich dzieł w Rosji, w Europie środkowej, na tak zwanym Zachodzie, czy na innych kontynentach?

Ludzie wszędzie są tacy sami. Dokładnie to, co bawi Rosjan, bawi tak samo Francuzów czy Polaków. Jeśli przy jakiejś scenie sala zamiera i każdy przestaje kaszleć, to tak jest i w Rosji i w Ameryce.

Jest Pan w Polsce częstym gościem. Co Pana do Polski przyciąga?

Podoba mi się oczywiście polski teatr, lubię też pracować z tutejszymi aktorami. Ale także kocham polską przyrodę czy kuchnię. Wiele jest takich rzeczy. Na tutejszych uniwersytetach studiuje się moje sztuki i sztuki moich uczniów. Byliśmy np. przedwczoraj w Sosnowcu na Wydziale Filologii, gdzie mieliśmy spotkanie ze studentami. Miło było widzieć, jak intensywnie studenci i wykładowcy przyglądają się moim dramatom. Lubię tu przyjeżdżać, Polska to miejsce, gdzie czuję się kochany.

Czy Pańskie sztuki rosyjskie są równie zrozumiałe dla widza polskiego, co pana rodaków? Czy są w nich elementy czytelne tyko dla Rosjan?

Każdy z opartych na moich sztukach spektakli, jakie widziałem tu w Polsce był o Polakach, nie o Rosjanach. Należałoby zapytać samych Polaków, co takiego odnajdują w tych moich sztukach, że tak często je wystawiają. Nie sądzę, że dzieje się tak ze względu na jakiś bardzo mocny koloryt rosyjski. Chyba jest w nich coś ogólnoludzkiego, wspólny mianownik nie tylko dla Rosjan i Polaków, ale wszystkich w ogóle.

W którym z polskich teatrów pracowało się Panu najlepiej?

Najlepiej jest mi tutaj w Katowicach i to nie jest kokieteria. Pracowałem w Gdańsku, Łodzi, Warszawie czy Krakowie, ale tutaj było jakoś najprzyjemniej. Przyjaźnie, bez zadęcia. Zaprzyjaźniliśmy sie z Teatrem Śląskim na dobre. Właśnie podpisaliśmy umowę, że teatr przyjedzie do nas w czerwcu na festiwal, planujemy kolejne realizacje. Dziś odbędzie się premiera spektaklu warsztatowego na podstawie sztuki Iriny Waśkowskiej "Marzec" w przekładzie Agnieszki Lubomiry Piotrowskiej, który prowadzę ze studentami u Marka Rachonia w Studium Aktorskim przy Teatrze Śląskim. Jakoś z innymi teatrami tak sie nie dało.

Czy jest coś, czego pan jeszcze nie zrobił, a chciałby pan zrobić? Jakiś szczególnie ważny projekt, który ma pan w planach, a z jakichś powodów jeszcze go nie zrealizował?

Jeśli czegoś jeszcze nie zrobiłem, to dlatego, że nie ma pieniędzy. Np., tu w Katowicach poznałem choreografa Kubę Lewandowskiego, z którym się zaprzyjaźniliśmy. Chciałem zaprosić go do siebie do teatru, ale żeby zaprosić zagranicznego współpracownika potrzebne są pieniądze, których - póki co - nie ma. Jesteśmy w trakcie dużego tournée, z Francji przyjechaliśmy do Polski, a stąd jedziemy prosto do Serbii. 36 osób z mojego teatru i ja. To jest teatr prywatny, bez wsparcia państwowego, w związku z czym, kosztowne wyjazdy tego typu wpędziły nas w dziurę finansową, ale mam nadzieję, że wkrótce sie z niej wygrzebiemy.

Z którego swojego dokonania jest pan szczególnie dumny?

Mam wspaniałe, ciekawe życie i każdego dnia dziękuje Bogu, że mi je podarował. Mam być z czego dumny, ale przede wszystkim jestem dumny z tego, że udało mi sie odbudować cerkiew w mojej rodzimej wsi. Pomogłem w ten sposób lokalnej społeczności. Poza tym, jestem też dumny z mojego teatru, moich uczniów, mam dużo powodów do dumy.

Który z pańskich spektakli jest spektaklem szczególnie ulubionym?

Przepięknie wyszedł nam "Statek szaleńców", który realizowałem w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku, ale krytycy go zadeptali. Pomimo, że publiczność bardzo chętnie przychodziła na ten spektakl, na sali zawsze mieliśmy komplet i owacje na stojąco. Mimo to, spektakl został zdjęty z afisza po zaledwie kilku pokazach. Na te decyzję mieli wpływ krytycy, którzy naciskali na dyrekcję. Miało to związek z polityką. Krytyka zarzucała mi, że w tak trudnych czasach, po Majdanie, w przededniu wojny w Donbasie, robię fajerwerki, wesoły spektakl. Czego innego po mnie oczekiwano. Tymczasem spektakl wcale nie był wesoły. Wprawdzie był kolorowy, jednak opowiadał o sprawach trudnych - z tym, że w wymiarze uniwersalnym Jego konkluzja sprowadzała się do tego, że ludzie kłócą się między sobą, ale jednak dociera do nich, że życie jest krótkie, kłótnie jałowe, a miejsca na ziemi wystarczy dla wszystkich. Jednak krytycy tak bardzo naciskali na dyrekcję, że spektakl, jak mówiłem, w końcu zdjęto. Za to spasiba polskiej krytyce.

Tłumaczyła: Agnieszka Lubomira Piotrowska

***

Nikołaj Kolada - najbardziej znany i najczęściej wystawiany na świecie współczesny dramatopisarz rosyjski. Aktor i reżyser, dyrektor prywatnego teatru Kolada Teatr w Jekaterynburgu, dyrektor i sponsor największego konkursu dramaturgicznego w Rosji Eurazja, szef Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Kolyada Plays. W latach 1992-93 był stypendystą Akademii „Schloss Solitude" w Stuttgarcie i występował jako aktor w Deutsches Schauspielhaus w Hamburgu. Jest profesorem w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Jekaterynburgu na Wydziale Aktorskim i Wydziale Dramaturgii. Wychował kilka pokoleń dramatopisarzy, stworzył uralską szkołę dramaturgiczną. Jest jedną z najbardziej wyrazistych i budzących największe kontrowersje postaci rosyjskiego teatru. W swoim dorobku ma 106 sztuk teatralnych, a wśród nich tytuły dobrze znane polskiej publiczności, jak Baba Chanel, Merylin Mongoł, Martwa Królewna. Jest laureatem blisko stu nagród teatralnych. W 2014 roku wyreżyserował sztukę własnego autorstwa „Statek szaleńców" w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku.

Paulina Żebrowska , Ryszard Klimczak
Dziennik Teatralny
11 kwietnia 2016
Portrety
Nikołaj Kolada

Książka tygodnia

Musical nieznany. Polskie inscenizacje musicalowe w latach 1961-1986
Wydawnictwo Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie
Grzegorz Lewandowski

Trailer tygodnia