Specyficzny recykling
3. Międzynarodowy Festiwal Teatru Formy Materia Prima - Bieguny KulturyŻeglarz-mim z materiałów promocyjnych trzeciej edycji Międzynarodowego Festiwalu Teatru Formy (21–28.02.2015) płynąć ma ku „biegunom kultury", źródłom teatru, jaki znamy dzisiaj. Wracając do podstawowych środków ekspresji – ruchu i wizualności, często ignorując zupełnie tekst, zaproszone do Krakowa grupy artystyczne dokonały specyficznego recyklingu „materii primy". Odwołując się do różnych form wypowiedzi – tańca, teatru kukiełkowego czy nawet cyrkowej ekwilibrystyki – tworzyły interesującą kompilację, która potrafiła przyciągnąć widzów z różnych przedziałów dźwiękowych. Mimo że przyświecające organizatorom hasło poszukiwania piękna w teatrze nie zawsze skutkowało epifaniami, nierzadko rażąc pretensjonalnością poruszanej problematyki, Materia Prima pozostaje fascynującą próbą wykroczenia w teatrze poza język.
„Boska Komedia: z piekła do nieba", NoGravity Dance Company (Włochy)
Z ziemi włoskiej do Polski przywędrował zespół NoGravity Dance Company ze swoją interpretacją „Boskiej Komedii". Trzyczęściowe opus magnum Dantego zostało sprowadzone głównie do obrazów, w które układały się ciała „latających" tancerzy Emiliano Pelissariego. Kiedy zgasły światła, a z mroku wyłoniły się pierwsze figury złożone z ciał, publiczność zaczęła wykonywać własne pozy, układając dłonie do oklasków. Niczym w cyrku.
Początkowo spektakl budzi niemały zachwyt. Dzięki wykorzystaniu specjalnej maszynerii tancerze unoszą się w powietrzu, układając się chociażby w kształt koła, tańcząc w powietrzu z wachlarzami itd. Tracą fizyczność, przypominają abstrakcyjny taniec figur. Dochodzi również do przeformułowania przestrzeni teatralnej, która nie jest wykorzystywana jedynie w głąb sceny, ale na całą jej wysokość. Wrażenie niesamowitości i poetyckości, a przede wszystkim transgresyjności takiego projektu zaciera jednakże trywializacja „Boskiej Komedii", banalna wymowa spektaklu, który z minutę na minutę coraz bardziej razi pretensjonalnością. Zbyt dosłowne obrazowanie, nachalna symbolika oraz poprzestawanie na ciągu wizualnych atrakcji odwracają sygnalizowany w tytule kierunek: NoGravity Dance Company trafiło z nieba do piekła. [Marta Stańczyk]
„Edvard", Carte Blanche. The Norwegian National Company of Contemporary Dance (Norwegia)
W „Edvardzie", podobnie jak w „Boskiej Komedii", wykorzystywane są fragmenty tekstu, w tym przypadku fragmenty dziennika Edvarda Muncha. Opisują one pobyt w szpitalu oraz rzeczywistość, która traci swoje kontury i zaczyna niebezpiecznie blisko graniczyć ze sferą koszmarów, skrytych w podświadomości lęków i obsesji. Izolacja fizyczna nie tylko nie wyklucza, ale wręcz pogłębia psychiczną alienację. Norweski zespół Carte Blanche w tej opowieści za pomocą scenografii, rekwizytów czy gry świateł, ale przede wszystkim własnego ciała, starał się oddać skomplikowane stany psychiczne autora „Krzyku".
To sztandarowe dla Muncha dzieło nie przypomina początkowo ostudzonej ekspresji wizualnej spektaklu, w której dominują biele. Jednak używane czasami podświetlane na czerwono elementy przypominają o silnym niepokoju, strachu i bólu egzystencjalnym. O tym samym zdają się mówić precyzyjne ruchy tancerzy – stłumione terapią elektrowstrząsami ciało w mechanizacji odnajduje jedyny ratunek, a zarazem jest klęską osobowości, duszy czy po prostu sfery wewnętrznej. Ciągłe repetycje ruchów wykonywanych przez umęczone ponurą codziennością manekiny oddają doskonale pewną klęskę ducha. Główną wadą spektaklu jest brak wiary w taniec, zbyt duże bazowanie na tekście. Z drugiej strony jednak nawet obecność tekstu nie jest wystarczającym argumentem, by uznać ten spektakl za dzieło w centrum stawiające Muncha. Broni się za to bardzo dobrze jako rzecz o psychicznej niewoli. [Marta Stańczyk]
„Poliszynel", Compagnie La Pendue (Francja)
Compagnie La Pendue, która zawitała w Sali Kopułowej Teatru Groteska wraz ze swoim niesfornym towarzyszem Poliszynelem, narobiła sporo zamieszania i wprowadziła w wyśmienity humor zgromadzoną publiczność. Mimo że nie jestem wielbicielką teatru kukiełkowego, muszę przyznać, że francuska kompania rozbawiła mnie zarówno samym teatralnym przedsięwzięciem, jak i kunsztem aktorskim.
Tytułowy Poliszynel to postać wyjęta prosto z commedii dell'arte, najbardziej charakterystyczna z komicznych masek – trudna do poskromienia, egoistyczna, przebiegła i brutalna „bestia". Jednakże przy wszystkich swoich negatywnych przymiotach, postać owa bawi do łez. Morduje w podstępny sposób każdego, kto mu stanie na drodze albo zakłóci jego egzystencję (nawet własne dzieci i żonę). Pozbawiony zahamowań, morali czy świętości wyrzuca ze swojego życia kolejne postacie – paradoksalnie – jak stare lalki. Nie poddaje się nawet śmierci, bijąc ją... na śmierć.
Estelle Charlier i Romuald Collinet w przewrotny sposób zbudowali klimat spektaklu, czerpiąc bardzo dużo ze wspomnianej już commedii dell'arte, komedii, w której najważniejszą rolę odgrywała plastyka, przez co bardzo dobrze „Poliszynel" wpisuje się w ideę festiwalu Materia Prima, gdzie priorytetem pozostaje forma. Sam spektakl może zbyt głębokiej treści nie posiada i na próżno chyba doszukiwać się dziesiątego dna, ale od strony formalnej wykonany został brawurowo. [Monika Sobieraj]
„Tu i teraz", Compagnie L'Immédiat (Francja)
Scena w MOS-ie została przemieniona w wysypisko codzienności, ale to, co się z nią miało zaraz stać, przypominało przejście tornado. Już „Poliszynel" pokazał bardziej komediową stronę festiwalu, ale „Tu i teraz" spotkało się z niezwykle przychylnym przyjęciem rozbawionej publiczności. Z drugiej strony – „Tu i teraz" jest negatywem tego, co zaprezentował zespół NoGravity: przy olbrzymiej sprawności fizycznej i akrobatycznych wręcz popisach powstał cyrk. Tym razem jednak to nie pompatyczne słowa i gesty sprawiać miały wrażenie głębi i uduchowienia, ponieważ nacisk padł na prostotę, bezpretensjonalną formę, które nie tylko nie przerastała treści, lecz stała się doskonałym medium dla filozoficznej z ducha refleksji.
„Tu i teraz" to paradoks poetyki błędu – pozorne pomyłki wykonywane są metodycznie, z niesamowitą precyzją, która nie zabija energii i wrażenia rozgorączkowania. Grupa postaci co i rusz przegrywa z rzeczywistością, nad którą zdaje się panować lumpowaty demiurg, sam popełniający błąd za błędem. Przez jego obecność jednak przypadki nabierają znaczenia, jawią się jako coś immanentnego, wpisanego trwale w kondycję świata i człowieka, który pokazany zostaje z sympatią i ciepłem mimo swoich jawnych niedoskonałości. Najważniejszy w tym spektaklu jednak jest sam humor, momentami czarny, który pełnymi garściami czerpie przede wszystkim ze slapsticku (chociażby postać chowającego się w szafie mężczyzny w fioletowej sukience), komedii pogoni i przezabawnych mikroobserwacji ludzkich dziwactw. Choć spektakl okazuje się nieco za długi i w pewnym momencie traci dramaturgię, może być lekcją, jak upadki przekuwa się w sukces. [Marta Stańczyk]
„Plan B. Aurélien Bory / Phil Soltanoff", Compagnie 111 – Aurélien Bory (Francja)
Druga francuska grupa na festiwalu, Compagnie 111, pokazała przedstawienie tylko pozornie skrajnie odmienne: choć chaos i spontaniczność zastąpiły precyzja i porządek, w „Planie B" – podobnie jak w „Tu i teraz" – dominowały humor, ironia i techniczna perfekcja. Oba francuskie zespoły pokazały, że teatr formy to przede wszystkim dobra rozrywka, a dopracowana w każdym calu i finezyjna choreografia sprawiała, że na przemian słychać było odgłosy zachwytu oraz wybuchy salw śmiechu.
„Plan B" to układ choreograficzny na czterech aktorów i pionową ścianę. Tak niewiele potrzeba, by stworzyć rytmiczną maestrię ruchów godną najlepszych filmów z efektami specjalnymi. Po wysokiej, lekko pochyłej ścianie sunie kolejno czwórka panów w garniturach. Gdy wysuwa się na niej kilka stopni – aktorzy niczym zawodowi akrobaci odbijają się od nich, sunąc „w powietrzu" jak na filmach akcji czy sztuk walki; gdy pojawia się kilka wnęk – pojawiają się i znikają jak w dobrych gagach z filmów niemych. Kino zdaje się tutaj zresztą główną inspiracją aktorów. Widoczne jest to przede wszystkim w drugiej części przedstawienia – aktorzy leżą na ziemi, nad nimi zaś znajdują się kamery, które wyświetlają ich ruchy na pionowej ścianie. Zatem to, co dzieje się na leżąco, widzimy jakby działo się w rzeczywistości. Rozwiązanie sceniczne jest genialne w swej prostocie, a daje szereg – znakomicie tu wykorzystanych – możliwości. Choreografia i wykonywana „akrobatyka" stanowią przede wszystkim parodię rozwiązań znanych z kina akcji oraz filmów sztuk walki. „Matrix" nigdy nie wydawał się tak przyziemny, ale przede wszystkim – nigdy nie był tak zabawny. [Magdalena Urbańska]