Spektakl Jezusa czy Judasza?

"Jesus Christ Superstar" - reż: M. Kochańczyk - Teatr Rozrywki w Chorzowie

Powstał czterdzieści lat temu, na deskach chorzowskiego Teatru Rozrywki grany jest od ponad dziewięciu. Mimo to wciąż cieszy się niesłabnącym zainteresowaniem. "Jesus Christ Superstar" - rock-opera autorstwa młodych wówczas Andrew Lloyd Webbera (muzyka) i Tima Rice\'a (libretto) na stałe zapisała się w historii teatru muzycznego. Reżyserią chorzowskiego spektaklu zajął się Marcel Kochańczyk, przekładem tekstu Wojciech Młynarski i Piotr Szymanowski

„Jesus Christ Superstar” w niezwykły sposób opowiada doskonale znaną historię ostatnich dni życia Syna Bożego. Jednakże wydarzenia przedstawione są z innego punktu widzenia. Jezus jest nie tylko Bogiem, ale i zwyczajnym człowiekiem, który odczuwa strach, złość i ból. Na pierwszy plan wysuwa się też Judasz. Nie jest tutaj jedynie bezwzględnym zdrajcą. To osoba, którą targają wątpliwości. Wydaje się być samotny i zrozpaczony. Jednak jego przeznaczenie musi się wypełnić.

Odtwórca tej roli, występujący gościnnie Janusz Radek, do tej pory znany był mi jako wspaniały wokalista, obdarzony głosem o wielkiej skali i niepowtarzalnej barwie. W tym musicalu potwierdza też swoje niewątpliwe zdolności aktorskie. Na scenie to istny wulkan!

Pełen jest ekspresji i zaangażowania, przez co bardzo prawdziwy w swojej roli. Krzykiem wyraża swoją złość i bunt. Judasz nie zgadza się z naukami Jezusa, stoi na uboczu obok jego zwolenników. Jest uczestnikiem boskiego planu, a dostąpił za to jedynie potępienia. Wahał się, miał wątpliwości, ale nie mógł uciec od swego przeznaczenia. Przed samobójczą śmiercią pyta sam siebie: „Czy on jeszcze mnie mógł pokochać by”, po czym wykrzykuje: „Nigdy się nie dowiem, czemu mnie wybrałeś do krwawej zbrodni tej”. Radek doskonale poradził sobie z tą sceną, oddając zmienny nastrój monologu Judasza. Moje duże uznanie wzbudził w momencie, gdy wspina się po schodach i szaleńczo krzyczy. Natomiast później, kiedy chwyta za zwisający sznur i wymownie spogląda w otwartą zapadnię, dosłownie wstrzymałam oddech. Gdy aktor zniknął pod sceną, poczułam autentyczny żal, że to już koniec jego roli. Na szczęście na widzów czeka miła niespodzianka… Warto wspomnieć, że Janusz Radek za swoje starania otrzymał w 2001 Złotą Maskę, a w 2009 Nagrodę Publiczności za najlepszą rolę męską na II Festiwalu Teatrów Muzycznych w Gdyni.

Chociaż moje (i nie tylko) serce podbił Radek, to ogromne brawa należą się również Maciejowi Balcarowi, wcielającemu się w rolę Jezusa. Poznałam go wcześniej, jako wokalistę zespołu Dżem, dlatego trudno było mi wyobrazić go sobie w roli Chrystusa. Jednak, gdy stał na scenie w białej szacie, otoczony tłumem wyznawców, uderzyło mnie jego niezwykłe podobieństwo fizyczne z naszym wyobrażeniem o Jezusie. Kłóci się za to z nim charakter kreowanej przez Balcara postaci. Chrystus stracił tutaj sporo ze swojej boskości. Nie można mu odmówić ogromnej charyzmy, którą aktor świetnie ukazał, ale jest to przede wszystkim człowiek. Choć jest raczej spokojny, a momentami wydaje mi się nawet majestatyczny, to jednak doznaje też silnych emocji, które tym bardziej zaskakują. Warto wspomnieć o scenie, gdy rozgniewany przepędza tłum ze świątyni, gdzie szerzy się grzech i rozpusta. Jego krzyk sprzeciwu robi piorunujące wrażenie. W innym momencie otacza go grono inwalidów. Początkowo próbuje im pomóc, gdy jednak przewracają go, z jego ust nieoczekiwanie pada stanowcze „Sami, sami się uleczcie”. Prawdziwym popisem jego zdolności aktorskich i wokalnych jest scena rozmowy z Ojcem w Ogrodzie Oliwnym. Moim zdaniem to najbardziej poruszająca scena musicalu. Balcar poraża tutaj swoją interpretacją. Jego Jezus wydaje się być pogodzony ze swoim losem, ale boi się zbliżającej śmierci i ma w związku z tym pytania. Utwór zaczyna się spokojnie, Chrystus wyraża swą niepewność i wątpliwości. W przejmujący sposób pyta Ojca o powód takiego losu. Nie uzyskuje jednak odpowiedzi. Wykrzykuje: „Dobrze! Przyglądaj się, jak będę umierał teraz!”, po czym bezsilnie pada na scenę i dopiero po pewnym czasie wznawia pełen już pokory śpiew. W ciągu tych kilku minut Maciej Balcar ukazał całą gamę emocji tak przekonywująco, że wywołał u mnie dreszcze oraz łzy. Równie silne wrażenie wywarł na mnie podczas długiej i przejmującej sceny biczowania. Wymierzonych zostaje trzydzieści dziewięć batów. Moment zetknięcia bicza z ciałem idealnie pokrywa się z dźwiękiem uderzenia, co potęguje wrażenie. Podobnie jak ból widoczny na twarzy aktora, który wydaje się zupełnie prawdziwy.

Podobnie jak Marii Magdalenie, odgrywanej przez Marię Meyer, która wydaje wtedy z siebie rozpaczliwy okrzyk sprzeciwu. Aktorka dobrze poradziła sobie z rolą nawróconej grzesznicy, która zakochuje się w Jezusie. Widać zmianę zachodzącą w niej pod wpływem bożych nauk. Bardzo podobała mi się w poruszającej pieśni nad śpiącym Chrystusem, gdy przy przygaszonym świetle śpiewa o swoim uczuciu. Chociaż jej kreację aktorską uważam za ciekawą, to jednak zabrakło mi większej delikatności w jej głosie podczas ostatniej sceny.

Z innego powodu spodobał mi się Dominik Koralewski w roli Szymona. Świetnie spisał się w swej jedynej, niestety, piosence. Zarówno jego śpiew, jak i ruch sceniczny były niezwykle energiczne i pozytywnie nastrajające. Wrażenie robi również Jacenty Jędrusik, który doskonale oddał ironię, z jaką Herod zwraca się do Jezusa. Jego wykonanie nabiera kabaretowego wręcz charakteru, szczególnie, że towarzyszą mu skąpo ubrane- w piórach i koronkach- tancerki.

Warto również wspomnieć o Piłacie, odrywanym przez Andrzeja Kowalczyka. Jego gra była przekonywująca, a rola dopracowana. Nawet majestatyczny krok w rytm melodii, gdy schodzi po schodach po pojmaniu Jezusa. Kowalczyk dostosował się do zmian w emocjach Piłata, w zależności od wydarzeń. Szyderczo zwracał się do Jezusa podczas pierwszego spotkania, świetnie modelując głosem, szczególnie, gdy pytał: „Ten nędzarz to żydowski król?”. Podczas drugiej wizyty jego nastrój zmienił się. Herod zrzucił na niego wykonanie wyroku, którego Piłat wcale nie chciał dokonać. Rozpaczliwie próbował ratować Chrystusa. Gdy jego wysiłki spełzły na niczym, rozdzierająco wykrzykuje: „Nie wstrzymam cię przed samozniszczeniem! (…) Umywam ręce!”. Szczególnie ten ostatni moment wywarł na mnie ogromne wrażenie.

Moje uznanie wzbudził także zespół taneczny we wspaniałej choreografii Jarosława Stańka. Tancerze świetnie radzili sobie zarówno w dynamicznych układach tanecznych, na przykład podczas piosenki Szymona, jak i w roli pozornie niezorganizowanego tłumu. Można zauważyć, jak dobrze są zgrani. Szczególnie podobała mi się pierwsza scena, która przywołuje skojarzenie z chaosem i grzesznością ludzi. W połączeniu z żywą muzyką robi to piorunujące wrażenie.

Zresztą muzyka jest świetna nie tylko w tej scenie. Andrew Lloyd Weber nieprzypadkowo słynie z fantastycznych kompozycji musicalowych, między innymi do tak przebojowych spektakli, jak „Upiór w operze”, czy „Koty”. Piosenki doskonale współgrają z wydarzeniami i pozwalają na ukazanie kontrastu między głównymi bohaterami. Muzyka wykonywana przez orkiestrę Teatru Rozrywki pod kierownictwem Jerzego Jarosika jest zdecydowanie dużym plusem tego musicalu. Wpasowują się w nią teksty, przełożone przez Młynarskiego i Szymanowskiego. Zachowały świeżość i współczesne elementy. Nieprzypadkowe są bowiem zwroty, takie jak „co jest grane” czy „Panie JCH” w odniesieniu do Jezusa, utrzymane w konwencji całego spektaklu.

Również scenografia i rekwizyty w większości związane są ze współczesnością. Po pojmaniu, Jezusa otacza tłum reporterów z aparatami i mikrofonami, którzy domagają się wywiadu. Zdziwiła mnie Ostatnia Wieczerza, która w tym spektaklu została przedstawiona jako… piknik. Scenografia jest oszczędna, bardziej symboliczna, ale idealnie pasuje do całości. Ta prosta konstrukcja jest funkcjonalna, biorąc pod uwagę zamysł reżysera. Tancerze mają szersze pole do popisu, kapłani i urzędnicy mogą stać „ponad” resztą ludności, a Judasz efektownie popełnić samobójstwo. Dobrą robotę wykonali także oświetleniowcy. Światło jest dobrze dopasowane do charakteru kolejnych scen.

Duże wrażenie robi tytułowy utwór, nazywany czasem - nie bez powodu - „Białą sceną”, kiedy to Judasz komentuje zachowanie Jezusa i pyta o jego motywy, w towarzystwie ubranych na biało tancerzy. Szalony taniec odbywa się przy jasnym oświetleniu, kłębach dymu i sypiącym się sponad sceny konfetti. Towarzyszą temu wstawki z ostatnimi słowami Syna Bożego. Podczas nich ruch zamiera, muzyka się urywa, a światło przygasa. Może to przywodzić na myśl zwykłe show, zresztą sam Judasz śpiewa: „twa krwawa śmierć to będzie super hit światowy”. Wywołało to u mnie gorzką refleksję.

Z powodu nietypowego ujęcia wydarzeń biblijnych, pojawiało się pytanie, czy spektakl nie uraża uczuć religijnych. Moim zdaniem nie. Chociaż sposób przedstawienia niektórych wydarzeń, jak chociażby opisana powyżej scena, jest niecodzienny, to nie budzi we mnie kontrowersji.

Moją uwagę zwrócił również sposób przedstawienia głównych postaci. Jezus i Judasz są bohaterami kontrastowymi. Chrystus jest dobry, pełen spokoju i pokory dla swego przeznaczenia. Zupełnie inny jest Judasz- to niepokorny buntownik, który ciągle wykrzykuje swoje pretensje. Trudno mu pogodzić się ze swoim przeznaczeniem. Ale są oni również podobni. Oboje czują się tak naprawdę niezrozumiani i samotni wśród tłumu. Oboje są też narzędziami boskiego planu zbawienia… Nie udałoby się tego tak dobrze ukazać, gdyby nie wspaniała, sugestywna gra aktorska Janusza Radka i Macieja Balcara.

Mimo religijnej tematyki, myślę, że „Jesus Christ Superstar” to spektakl dla każdego, nie tylko wierzącego, chociażby ze względu na godnych uwagi aktorów, muzykę czy choreografię. Warto go obejrzeć również z innego względu. Musical skłania do innego spojrzenia na doskonale znane wydarzenia. Ten Jezus nie jest idealny, a Judasz nie jest tylko okrutnym zdrajcą. To postacie o skomplikowanej psychice. Moim zdaniem to dobry punkt wyjścia do zastanowienia się nad tym, czy człowiek może być gruntownie zły… albo dobry. Szczerze zachęcam do obejrzenia tego spektaklu!

Aleksandra Nowak
Dla Dziennika Teatralnego
7 grudnia 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia