Spektakl według malarstwa Witolda Wojtkiewicza

"Cyrki i ceremonie" - reż: Wiesław Hołdys - Teatr Mumerus

Jak to by mój Mistrz Jerofiejew określił? Acha: Trudno powiedzieć Takie dziwaczne uczucie () Czuję się jak w błogostanie, a jednocześnie z u p e ł n i e g d z i e i n d z i e j... jak w łonie macochy . Wygląda na to, że po raz kolejny doświadczyłam na sobie Jungowkiej ustawicznej metamorfozy emocji . Za każdym razem, kiedy przychodzę do teatru, czuję się jakbym mijała bramę delfickiej świątyni, nad którą zamieszczono napis nieznanego autora "Poznaj samego siebie".

Tak też było i tym razem. Czy jednak poznałam siebie bardziej, lepiej? Raczej nie. Upewniłam się natomiast w swoim spojrzeniu na świat i na kondycję człowieka w tymże świecie.

Zespół "Zbieraczy Urojeń", za jaki uważam Teatr MUMERUS po "Ampuciu", po raz kolejny nie zawiódł, serwując swoim widzom nie cyrk II czy III kategorii, ale widowisko najwyższej jakości, soczyste od absurdów, sprzeczności i skrywanych lęków, którego melancholijno-eschatologiczny wymiar oraz swoistego rodzaju proroctwo nieuchronnej dezintegracji i degradacji świata w wyniku zbrodniczej ideologii szaleńca, co kupił sobie świat (A niech umierają), skutecznie wdarły się we mnie i powoli wyżerają mi mózg. Nie mózg [jednak] szkodzi sztuce - jak słusznie zauważa Peiper - lecz pospolity mózg. Trzeba nowego mózgu . Z przyjemnością więc, choć nie bez pewnej dozy niepokoju poddałam się t e j sztuce, zimniej i mrocznej niekiedy niczym nurty Styksu czy Lety, po powierzchni których stąpał nie przewoźnik Charon, lecz grająca na sztucznych kwiatach Ewa Ryks.

Jakby na przekór sensualizmowi Wiesław Hołdys zaprojektował i ukazał naszym oczom dziwną, tajemniczą i hermetyczną rzeczywistość, w której nie tylko świadomość

i nieświadomość, ale również kraina żywych i umarłych stały się sobie tożsame. Nic tu do końca nie jest pewne, "ludzie przemieniają się w lalki, lalki transformułują się w ludzi", a kolejno wypowiadane słowa i sentencje skrzą się aluzjami i sensami. Tak, spektakl ten "rozkwita" wraz z każdą następną etiudą, choć suche kwiaty opadają,

a trujące ciastka zbierają swoje żniwo.

Efemeryczność i prostota przestrzeni, osobniczy bezwład oraz bliżej niesprecyzowana archaiczna, bezczasowa i ponadindywidualna magia sprawiły, że rozgrywany przez aktorów teatr próby życia i śmiałości umierania stanowi niezaprzeczalny dowód na to, że życie nie kończy się nigdy - życie kończy się zawsze.

Między potencją/ A egzystencją/ Pomiędzy esencją/ A dziedzictwem/ Kładzie się Cień - niczym Eliotowi wydrążeni ludzie z martwej równiny, uparcie okrążający kaktus

o godzinie piątej nad ranem, trójka aktorów obchodzi wielokrotnie wybudowany na scenie teatrzyk lalek, niby puste kukły mechanicznie poruszają się w takt muzyki, próbując choć na chwilę żyć własnym życiem i zerwać się ze sznurów ograniczeń. Niestety, człowiek-lalka nie może w żaden sposób pozostać ani panem samego siebie, ani właścicielem posiadanych przedmiotów; nie może pozbyć się permanentnej kontroli (innych ludzi, nad-ludzi, świata, absolutu), nie może też doświadczać przyjemności. Pozbawiony wszystkiego, zostaje na zawsze sprowadzony do roli bezkształtnej marionetki i to znacznie wcześniej niż moglibyśmy przypuszczać.

Entele pentele - to właśnie dzieciństwo jest pierwszym etapem umierania , pojawiającego się w sztuce parokrotnie. Częściowe uwewnętrznienie przestrzeni

w immanentnym świecie dziecka lub zdziecinniałego dorosłego, w jego grach

i zabawach, jest ciekawym i oryginalnych pomysłem. Zwłaszcza, że linia graniczna pomiędzy z a b a w ą a z a c h o w a n i e m p o w a ż n y m bywa niekiedy nierozpoznawalna, niewidoczna. Roland Barthes, analizując znaczenie i funkcje zabawek uznał, iż są one mikrokosmosem dorosłych; wszystkie są pomniejszonymi reprodukcjami ludzkich przedmiotów, tak jakby w oczach opinii publicznej dziecko było w końcu mniejszym dorosłym człowiekiem, jakimś homunkulusem, któremu trzeba dostarczyć przedmiotów na jego miarę . Z tego punktu widzenia, nie dziwią więc fascynacja erotyką i brutalne traktowanie zabawek. Być może dzieje się tak również za sprawą toposu dziecka,

w którym "dziecko" pełni rolę symboliczną (np. niemowlę w "Ślepcach" Maurice\'a Maeterlincka) lub też jest postacią łączą w sobie paradoksy (mały Herkules duszący żmije). Często mamy do czynienia z jednej strony z istotą "pozornie nieistotną", () z drugiej zaś jest to zazwyczaj "stworzenie" o nadprzyrodzonych zdolnościach, twór emanujący siłą lub boskością. () Carl Gustaw Jung w "Fenomenologii archetypu dziecka" poświęca sporo uwagi jego specyficznemu hermafrodytyzmowi wykazując, iż okres dziecięctwa cechuje niezwykła kontaminacja przeciwieństw. Niczym mitologiczna praistota "dziecko" łączy w sobie cechy wykluczające się wzajemnie i jako swoista hybryda uosabia dobro i zło, koniec i początek, całość trwającą wiecznie . Dziecinni i zdziecinniali bohaterowie z "Cyrków i ceremonii" osadzeni

w wątpliwościach dotyczących wiary, pytający o sens istnienia, znakomicie uwypuklają infantylizm dorosłości oraz niejako potwierdzają słowa Junga, że Bóg nie jest stwarzany, lecz wybierany .

Trudno powiedzieć, co mnie bardziej urzekło: czy surrealistyczny wręcz postulat wyobraźni wyzwolonej, czy niemal awangardowa ekonomia słowa. Twórcy spektaklu świadomie zrezygnowali bowiem z "waty słownej" na rzecz gęstości metaforycznej. Nie od dziś bowiem wiadomo, że aby wzruszyć widza nie trzeba koniecznie wypluwać uczuć. Czasem wystarczy rozegrać partyjkę szachów nie używając rąk.

Klimat spektaklu wyraźnie nawiązuje do katastrofizmu i egzystencjalizmu. Pojawiające się ceremonie i kondukty pogrzebowe oraz taneczne korowody przywołują na myśl zarówno finałową scenę "Siódmej pieczęci" Ingmara Bergmana, jak i dance macabre rodem ze średniowiecznych moralitetów. Ponury krajobraz Królestwa Śmierci dodatkowo dopełnia poruszający obraz tańczących z wiatrem trzech wisielców. Jeśli dorzucić do tego dystans do rzeczywistości i racjonalizowanie emocji, to doprawdy nie sposób nie dostrzec i nie docenić kunsztu zbudowanego przedstawienia, jego chłodnej oceny świata i niepokoju o człowieka. Bo czy naprawdę cały sens ludzkiego istnienia sprowadza się [tylko] do zapalenia światełka, rozjaśniającego mroki bytu , czy może kryje on w sobie coś więcej? Ja zdecydowanie opowiadam się za drugim wariantem.

Lucyna Bielatowicz
Moje Miasto Kraków
20 sierpnia 2010

Książka tygodnia

Musical nieznany. Polskie inscenizacje musicalowe w latach 1961-1986
Wydawnictwo Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie
Grzegorz Lewandowski

Trailer tygodnia