Spektaklem bach!
"Trans-Atlantyk" - reż. Jarosław Tumidajski - Wrocławski Teatr Współczesny im. Edmunda WiercińskiegoJak pisał Szekspir, „słodycz w nadmiarze to rzecz obojętna”. Wszelki nadmiar na teatralnej scenie niesie ze sobą to samo niebezpieczeństwo – poszczególne znaki tracą na wyrazistości, a artystyczny impet słabnie. Wydaje się, że w taką pułapkę semantycznej obfitości wpadli twórcy „Trans-Atlantyku” we Wrocławskim Teatrze Współczesnym.
Przedstawienie w reżyserii Jarosława Tumidalskiego oszałamia już samą scenografią (której autorem jest Mirek Kaczmarek). Gombrowiczowska drwina z mitów o Polsce bohaterskiej i napuszonego mesjanizmu przybiera tu postać istnego cmentarzyska bocianów, z groteskowym „ołtarzykiem" z piór. W jednej z kluczowych scen młody Ignacy (Marcin Misiura) odrąbuje głowę jednemu z ptaków, co ma symbolizować ostateczne rozstanie z romantyzmem.
Powieść Gombrowicza, której bohaterem jest „pisarz-Gombrowicz", przebywający wśród polonii w Argentynie, skupia się na przeciwstawieniu pojęć „ojczyzny" (czyli spadku bogoojczyźnianego) i „synczyzny" (utożsamianej z pełnią wolności i niezależnego decydowania o sobie). Podobnie rzecz się ma w spektaklu Tumidajskiego. „Ojczyzna", której symbole i pamiątki zostają boleśnie wydrwione (choćby w aktach ukrzyżowania bociana, na którego tle gej-Gonzalo przyjmuje pozę Chrystusa czy odtańczenia krakowiaka na gigantycznej polskiej fladze), staje się przebrzmiałym repertuarem klisz, banałów i ślepo przyjmowanych prawd, wypowiadanych z fałszywym patosem. „Synczyzna" w całej swej buntowniczości przybiera jednak postać pokrzykiwania niegrzecznych chłopców, których protest wobec przeszłości ma postać obyczajowej rewolucji (czego świetnie dowodzi scena gejowskiego performensu, nazwana „nową wersją „Chłopów").
Niewątpliwie ciekawym rozwiązaniem jest sama złożoność konstrukcji spektaklu. Obrazki obyczajowe z Argentyny przeplatane są scenami, w których aktorzy zwracają się wprost do publiczności (na przykład w formie groteskowego talk-show), podkreślając swoją z nią solidarność (gdy widzowie stają się częścią zbiorowego podmiotu „my, Polacy"). Monologi aktorów przybierają formę świadomych „występów", wypowiadane są do ustawionych w rogach sceny mikrofonów. Główny bohater, „Gombrowicz" zaś
( bardzo dobry Jakub Kamieński) funkcjonuje na dwóch płaszczyznach: jako uczestnik akcji oraz jako jej komentator, „narrator". Jest przy tym sprytnym i wyrachowanym showmanem, kształtującym rzeczywistość wokół siebie (co widać na przykład w scenach, gdy przemawia z patosem, demaskowanym przez mrugnięcie do widza bądź gdy pozoruje zwrot wprost do obsługi spektaklu, prosząc o konkretny podkład muzyczny). Formuła jego bycia w środku akcji, a zarazem obok niej, początkowo bawi i intryguje; z czasem przyzwyczajamy się jednak do niej – nie próbując nawet uciekać przed Gombrowiczowską Formą.
Na scenie dzieje się bardzo wiele: obfitość narodowych symboli w kontrowersyjnych konfiguracjach atakuje widza z wielką intensywnością. Efekt różnorodności i nadmiaru widać także w rysunku postaci, często (zbyt) rozkrzyczanych, aż za mocno przerysowanych (jak Gonzago, Pyckal czy Ciumkała).
Spektakl „ratuje" na szczęście, funkcjonujący już jako znak firmowy Teatru Współczesnego, wysoki poziom aktorstwa. Słowa uznania należą się przede wszystkim – obok wyżej wspomnianego Jakuba Kamieńskiego - Maciejowi Tomaszewskiemu w roli Ministra, Krzysztofowi Boczkowskiemu w roli Radcy oraz Zdzisławowi Kuźniarowi w roli Tomasza.
„Trans-Atlantyk" Tumidajskiego zdaje się badać, dokąd sięgają granice artystycznej prowokacji i jak wiele teatralnych konwencji można połączyć na jednej scenie, by nie popaść w przesadę i uniknąć komunikacyjnego szumu. Nie do końca jednak udało się reżyserowi uniknąć przesady. Nadmiar bodźców atakuje bowiem widza od pierwszej do ostatniej minuty. Choć może o to chodziło w Gombrowiczowskim „buch-bachem bach"?