Spełnianie marzeń ma swą cenę. Słodko-gorzka "Boska"

„Boska!" aut. Peter Quilter - reż. Tadeusz Łomnicki - Teatr Śląski im. S. Wyspiańskiego w Katowicach

"Boska" - nowy spektakl w Teatrze Śląskim w reżyserii Tadeusza Łomnickiego - to propozycja dla tych, którzy chcą spędzić w teatrze przyjemne dwie godziny. Kolorowe obrazki z ostatniego etapu życia nieudolnej śpiewaczki Florence przeplatane są jej komicznymi występami, ale i chwilami refleksji czy gorzką krytyką jej działalności.

Historia "najgorszej śpiewaczki świata" przedstawiona w sztuce Petera Quiltera, oparta jest na życiu Florence Foster Jenkins, amerykańskiej sopranistki amatorki, która nie potrafiąc śpiewać, i tak wykupiła Carnegie Hall, by dać w niej koncert. A ten okazał się sukcesem, miejsca zostały wyprzedane, zaś Florence okazała się symbolem kogoś, kto porażkę potrafi przekuć w sukces i dopiąć swego.

"Boska" jest rzadko graną w Polsce sztuką. Choć tytuł jest znany, bo Florence Foster Jenkins kreowała przez wiele lat Krystyna Janda. W naszym regionie przez kilka sezonów "Boska" grana była z powodzeniem w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej z gościnną Beatą Olgą Kowalską w roli głównej. No i jest jeszcze film z Meryl Streep.

Grażyna Bułka od lat myślała o "Boskiej"

Jak to mówią - nie ma "Boskiej" bez aktorki, która by ją zagrała i zaśpiewała, genialnie fałszując kilka przebojów, co wcale proste nie jest. W katowickim spektaklu Florence to Grażyna Bułka, która przyznawała przed premierą w wypowiedziach dla prasy, że wraz z Robertem Talarczykiem od lat myśleli o "Boskiej", ale dopiero teraz nadszedł czas na tę realizację. I za reżyserię wziął się nie dyrektor Śląskiego, ale aktor Teatru Ludowego w Krakowie, a także reżyser, Tadeusz Łomnicki.

Teatralna Florence w wykonaniu Grażyny Bułki jest komiczno-tragiczna. Radośnie usposobiona, ale nosząca gdzieś głęboko smutek. Niemniej uśmiecha się do świata i pragnie każdego dnia cieszyć się życiem. Traktuje rzeczywistość po swojemu, ale wie, że czasem nie da się jej kreować. Że ludzie, mimo że można ich kupić dobrym słowem albo po prostu za pieniądze, bywają nieobliczalni - wyszydzą, wyśmieją, obrażą. To Florence doświadczona przeszłością - małżeństwem i ucieczką w młodym wieku czy zakazami ojca (dotyczącymi jej śpiewania). To Florence, która wie, że spełnianie marzeń ma swą cenę - płaci się za to stresem czy wręcz strachem, samotnością, oskarżeniami z różnych stron, a nawet obawą utraty majątku (ten Florence otrzymała w spadku po ojcu bankierze).

Grażyna Bułka fałszuje koncertowo, za co za każdym razem otrzymuje od widowni oklaski

Grażyna Bułka widać, że dobrze czuje się w tej roli, ma ją opanowaną, sprawia jej ona przyjemność. Podoba mi się, jak dobrodusznie choć z wyższością traktuje swoich przyjaciół, jak serdecznie potrafi pochwalić nowego akompaniatora, jak ironicznie umie odgryźć się krytykującej jej słuchaczce. Czasem jest dość rubaszna, ale nie przegina za bardzo w stronę groteskowości. Świetnie ogrywa chwile z ciastkiem, którego pragnie, ale go nie je, żeby nie przytyć. Gra kobietę z gestem, która potrafi się widowiskowo i oryginalnie ubrać, chce za wszelką cenę śpiewać (choć nie ma głosu) i nie przejmuje się (zanadto i za często) krytyką, choć przecież zdaje sobie z niej sprawę.

Fałszuje też Grażyna Bułka koncertowo, za co za każdym razem otrzymuje od widowni oklaski. Scen tych jest kilka, każda przyciąga uwagę - prócz specjalnie oczywiście parodystycznego wykonania piosenek/arii przez aktorkę - ciekawym kostiumem głównej bohaterki, na czele z wystrzałowym aniołem na finał (według projektów Gosi Baczyńskiej). W tej to kreacji artystka odśpiewuje arcytrudną Arię Królowej Nocy z Mozarta w Carnegie hHll.

Zawsze znajdą się krytycy naszych działań i nie warto aż tak się przejmować ich zdaniem

Świetnie przygotowani zostali też aktorzy drugiego planu. Mateusz Znaniecki jako Cosme McMoon jest wspaniale uroczym typem kulturalnego, skrytego, nieco ironizującego artysty-pianisty. Swoboda, lekkość, jakaś komiczność, ale też niepewność i zadumanie - tym wszystkim obdarza Znaniecki swoją postać, tworząc tajemniczego, wielowymiarowego mężczyznę.

Pięknie gra Dorothy - przyjaciółkę bohaterki - Barbara Lubos. Jest słodka, powabna, nieco dziecinna, ale i momentami smutna - jednego męża pochowała, a na kolejnego absztyfikanta się nie zanosi. Chociaż... kolejna postać z ekipy Florence, czyli St. Clair, czyni wobec niej umizgi, Dorothy jednak trzyma go na dystans. Sam St. Clair grany przez Andrzeja Warcabę jest niespełnionym aktorem, który gorzko i z przekąsem wypowiada się o swoich scenicznych dokonaniach. Jest jeszcze Dorota Chaniecka jako przerysowana meksykańska służąca i Ewa Leśniak w roli oburzonej, sztywnej, acz rzeczowej i kompetentnej pani Verindah-Gedge - miłośniczki sztuki wysokiej.

Co mi się niekoniecznie spodobało, to natłok barw na scenie - tłem tej historii były kotary we wszystkich możliwych odcieniach pasteli. Rozumiem, że scenografia miała za zadanie wprowadzić nas w świat Florence, która ogląda go przez różowe okulary, niemniej wyglądało to w rezultacie - w połączeniu z równie kolorowymi kostiumami i rekwizytami - mocno kiczowato.

Co możemy wynieść z tego spektaklu dla siebie? Przekonanie, że można realizować marzenia, choć raczej trzeba mieć ku temu środki (pieniądze, przyjaciół, sprzyjające warunki, samozaparcie). Że zawsze znajdą się krytycy naszych działań i nie warto aż tak się przejmować ich zdaniem. Że wychodząc do świata ze swoimi talentami (lub ich brakiem), należy się przygotować na jego niechęć wobec nas. Że posiadanie talentu jest prawdziwym darem, który trzeba wykorzystać, a jego brak... no cóż, też przecież nie wyklucza kariery (dziś głównie celebryckiej, kiedyś - w czasach Florence, czyli w I połowie XX wieku - z pewnością było to trudniejsze)!

Mnie uderzyła pogodność Florence i jej wiara, że każdego dnia może być przyjemnie, radośnie i wesoło. Trzeba tylko nauczyć się taką atmosferę wokół siebie stwarzać, co pewnie jest trudne, ale możliwe.

I w sumie warto dłużej zastanowić się nad zdaniem wypowiadanym w spektaklu przez krytykującą Florence panią Verindah-Gedge - że nie należy kaleczyć prawdziwej sztuki brakiem talentu, czynić z niej jakiejś hucpy.

Cóż, zgadzam się z tym twierdzeniem.

Marta Odziomek
Gazeta Wyborcza Katowice
13 stycznia 2024

Książka tygodnia

Zdaniem lęku
Instytut Mikołowski im. Rafała Wojaczka
Piotr Zaczkowski

Trailer tygodnia