Śpiewaczki operowej życie intymne
rozmowa z Alicją WęgorzewskąNie jestem divą. Divy nie wstają o siódmej rano, nie robią dziecku śniadania i nie mają tysiąca spraw na głowie, od gry w teatrze po prowadzenie fundacji - mówi śpiewaczka Alicja Węgorzewska, przed gdyńskim spektaklem "Diva for Rent".
Monodram Jerzego Snakowskiego "Diva for Rent", z Alicją Węgorzewską, gościnnie w Gdyni, 7 lutego w Teatrze Miejskim.
Z Alicją Węgorzewską, śpiewaczką operową, rozmawia Gabriela Pewińska:
Scenograf Rafał Olbiński powiedział, że monodram "Diva for rent (diva do wynajęcia)" to jest zaglądanie pod spódnicę Alicji Węgorzewskiej. Co tam Pani ma pod tą spódnicą? Granaty? (śmiech).
Na plakacie jego autorstwa jestem w spódnicy, która ma formę kurtyny teatralnej. Co jest pod tą spódnicą, to znajdujemy na scenie.
Dobra przenośnia, bo ten monodram mówi w gruncie rzeczy o życiu intymnym gwiazdy operowej.
Rafał zauważył, że podobnych alegorii brakuje mu w obecnej estetyce, sztuce, gdzie wszystko jest takie dosłowne. On kocha się w metaforze. W tym monodramie jego niezwykła wyobraźnia mogła poszaleć. Ja, kiedy przystępowaliśmy do realizacji spektaklu, miałam nieco inną wizję. Powiedziałam mu: Zróbmy to nowocześnie, niech to będzie taka nowoczesna diva! Spojrzał na mnie z przekąsem i odpalił: To chyba nie ze mną takie pomysły...
Co to w ogóle znaczy nowoczesna diva operowa?
Nie lubię słowa diva. To jest może dobre określenie w odniesieniu do lat 50. i 60., taka Maria Callas to była prawdziwa diva operowa. Ale "diva for rent" - to już szokujące, na pewno nie do przyjęcia w tamtych czasach! Także i dziś! Kiedy graliśmy ten spektakl w krajach Zatoki Perskiej, w ogóle musieliśmy zmienić tytuł na "Diva\'s secrets" (tajemnice divy), inaczej mielibyśmy kłopoty z obyczajówką. Ja się nie czuję divą. Za mną nie ciągną się tabuny asystentów noszących walizki i umilających mi życie. Z drugiej strony, określenia diva używa się teraz do takich artystek jak Edyta Górniak czy Doda. Może dlatego że te gwiazdy zachowują się jak niegdysiejsze divy? Bo Callas też uważała, że skandal jest najlepszym nośnikiem reklamy. Nie jestem divą. Divy nie wstają o siódmej rano, nie robią dziecku śniadania i nie mają tysiąca spraw na głowie, od gry w teatrze po prowadzenie fundacji.
Autor tekstu - gdańszczanin Jerzy Snakowski powiedział, że napisał dla Pani swój monodram, bo przełamuje Pani stereotypy, jest Pani odważna, lubi eksperymentować na scenie, ma Pani osobowość, charyzmę, no i jest Pani ładna. Trzeba być odważnym, by to grać?
Potrzeba odwagi, ale też dobrej kondycji. Śpiewacy z reguły boją się mówić na scenie, i ja na początku nie byłam przekonana, więc kilka miesięcy ćwiczyłam, by głos nie męczył się podczas długiego monologu. Jacek Laszczkowski, który śpiewał w La Scali i Covent Garden, był wstrząśnięty, że ja w trakcie przedstawienia na przemian mówię i śpiewam. - Jak ty to robisz? - dziwił się. Rzeczywiście, innych mięśni używa się do mówienia, innych do śpiewu, ale wszystko to jest kwestia ćwiczeń, wszystko można sobie wypracować. Mam duży dystans do swojego zawodu. Do siebie samej. Nigdy na przykład nie marudziłam na temat swojego samopoczucia. Dyrektor Opery Bałtyckiej Marek Weiss powiedział kiedyś, że spotkał tylko dwoje śpiewaków, którzy nie mówią na okrągło o gardle i śpiewaniu. Miał na myśli mnie. Kiedy Jurek Snakowski zaproponował mi ten monodram, uważałam, że to nie dla mnie, że śpiewaczka nie po to jest, by gadać na scenie. A potem pomyślałam, że przecież oprócz śpiewania, mogłabym coś ciekawego o operze opowiedzieć, a przy okazji zdjąć ją z piedestału i tym samym ludzi do opery przekonać.
To monodram przepełniony anegdotami z życia gwiazd operowych, pikantnymi żarcikami nawet. Trochę też mówi tu Pani o sobie?
Wcześniej wiele razy opowiadałam Jurkowi mnóstwo historii z życia opery. On to wszystko zgrabnie złożył. Mówię na przykład o tym, dlaczego śpiewacy są złymi aktorami, dlaczego, by zrozumieć operę, wystarczy nauczyć się tylko kilku słów, dlaczego przebieramy się za mężczyzn. Jest też mocna sekwencja pod koniec monodramu: "Opowiem państwu jak, tak naprawdę, wygląda życie śpiewaczki...". Ludzie śmieją się, śmieją i nagle zaskoczenie! To tak prawdziwy tekst, że widownia jest przekonana, iż mówię te słowa od siebie, że to zwierzenia Alicji Węgorzewskiej. Wielki ukłon w stronę Jurka.
Powiedział: "Monodram pokazuje ludzką twarz śpiewaczki, odsłania prywatność. To trochę tak, jak patrzysz na śpiewaczkę, gdy ubrana w tiule i koronki, śpiewa o różach i słowikach, a potem schodzisz do bufetu i widzisz jak ta "królewna" bezmyślnie zajada tłuste paprykowe chipsy...". - (śmiech) Mam oRh- i jak nie zjem krwistego steku raz na jakiś czas, to marnie się czuję. Staram się natomiast, od dawna już, nie jeść tłustych pączków. Pamiętam koleżanki ze studiów, które wsuwały w bufecie po sześć za jednym zamachem i mówiły, że może będą wyglądały nieszczególnie, ale za to głos jaki będą miały piękny! Niestety, dzisiejsze wymogi w operze są takie, że trzeba i wyglądać, i śpiewać, a jeszcze grać! Dziś śpiewaczka nie może wyjść gruba, brzydka i stara i śpiewać, że ma 16 lat.
Jurek poruszył jeszcze jedną ważną kwestię: Jeśli ktoś idzie do teatru, bo kocha operę - świetnie, jeśli dlatego że chce zobaczyć piersi Alicji Węgorzewskiej - to też dobrze!
Rozbiera się Pani w tej sztuce? (śmiech)
Skąd! Wszystko się zaczęło od tej nieszczęsnej "Bitwy na głosy", w której jestem jurorem. Miałam tam źle skrojoną sukienkę. Stylistka stwierdziła, że w warunkach telewizyjnych wyglądam na dość postawną kobietę i że trzeba mi uszyć suknię w większym rozmiarze. Nie było, niestety, czasu na przymiarki, skończyło się tym, że dekolt odsłonił zbyt wiele... Następnego dnia po nagraniu koleżanka mówi, że jakiś tabloid zamieścił moje zdjęcie z podpisem: "Jurorka pełną piersią". Strasznie się zdenerwowałam, jak mogli tak lekce potraktować mnie, śpiewaczkę operową! Poskarżyłam się mojej mentorce Ninie Terentiew, a ona - w ogóle nie podzielając tej histerii - spytała: No przecie źle nie piszą, to czym się martwisz? I dodała, że mam już pseudonim...
Jaki?
Lady Dekolt... A to przecież znaczy, że masz niezły dekolt, a tego akurat kobiety zazdroszczą - dodała Nina. I wtedy zaczęłam się bawić tą sytuacją. Kiedy występowałam w krajach Zatoki Perskiej, nagą pierś na plakacie trzeba było zasłonić... Trzeba też było wyciąć z tekstu wszystko o seksie, Żydach i Palestyńczykach, 20 minut!
Dwadzieścia perwersyjnych minut? A mówią, że opera jest nudna... Widziały już Panią w tym monodramie koleżanki divy?
Kilku śpiewaków przyszło za kulisy: Jaką ty fajną jesteś dla nas ambasadorką - cieszyli się. Bo ta diva, którą gram, to normalny człowiek, gada, uśmiecha się, a jeszcze biust pokazuje!