Śpiewogra o traumie
"Utwór o Matce i Ojczyźnie" - reż. Jan Klata - Teatr Polski we WrocławiuW "Utworze o Matce i Ojczyźnie" wyobraźnia Bożeny Keff spotyka się z rozbuchaną wyobraźnią Jana Klaty. W efekcie nad traumą zwycięża sztuka, zwycięża teatr. I Kinga Preis
Niesamowitym fenomenem lekturowym są dzieła artystyczne polskich Żydówek zaangażowanych w kreowanie tu nowego wspaniałego świata, w których dokonują one wiwisekcji własnych traum i lęków. Czytając "My z Jedwabnego" Anny Bikont czy "Utwór o Matce i Ojczyźnie" Bożeny Umińskiej-Keff, łapałem się na tym, że pewne fragmenty pozwalały zapomnieć o zajadłości autorek w walce z tradycyjną Polską i budziły we mnie współczucie pomieszane ze wzruszeniem.
Dziennikowe zapiski Bikont o mocowaniu się z cieniem Jedwabnego, notki jej podróży po prowincji czy poemat Keff o toksycznej matce, która tragedią Holokaustu zatruła jej całe życie - to wszystko przemawiało bardzo silnie i prowadziło nawet do chwilowego złudzenia, że dałoby się dogadać, że można sobie wzajemnie współczuć i rozmawiać bez strażników politycznej poprawności, bez straszaków interpretacji przypisujących sobie wzajem złe intencje.
Z takiego założenia-złudzenia wychodził być może Jan Klata, biorąc na warsztat nominowany do nagrody Nike "Utwór o Matce i Ojczyźnie" Bożeny Keff, a ponieważ jest artystą obdarzonym niesamowitą kreatywnością, to na podstawie kipiącej od różnych konceptów partytury autorki wykreował spektakl skrzący się od pomysłów, zaskakujący grą w wielorakie skojarzenia, prowadzący go od mielizn popkultury do mitów pierwotnych, od tragedii Shoah do problemów z dzwoniącym wciąż telefonem od upierdliwej matki.
Przy pomocy pięciu kobiet, jednego przeoranego za kobietę mężczyzny i czterech metalowych szaf stworzył Klata półtoragodzinne widowisko o opresji polskiej Żydówki w jarzmie matki, która przeżyła Holokaust i ze swego cierpienia uczyniła narzędzie dominacji i szantażu.... I oto lament przejrzałej kobiety, urodzonej tuż po wojnie, uczynił Klata - wcale nie wbrew tekstowi Bożeny Keff - fascynującym kolorowym przedstawieniem.
Taksówkarz wiozący mnie na spektakl zadał mi prawdziwie męskie pytanie: do burdelu czy do teatru. "Na Świebodzkim" to bowiem scena zaaranżowana na starym wrocławskim dworcu podzielonym między teatr a night-club. Klata tu właśnie dwa lata temu "Sprawą Dantona" pokazał ostatnim sceptykom, że jest twórcą w pełni dojrzałym, potrafiącym wszystko. I tym razem prezentuje się publiczności od najlepszej strony...
Wyśmienitym, zrodzonym z rozpaczliwej bezsilności, pełnym gorzkiego humoru tekstom Bożeny Keff nadał wspaniałą sceniczną oprawę. Metalowe szafy, raz będące schronieniem Żydów, innym razem jakimś zatłoczonym wnętrzem pełnym Polaków antysemitów, jaskiniami pierwotnych ludzi, wreszcie "ujutnym" wnętrzem mieszkania z peerelowskimi fotelami, uczynił Klata scenerią utajonego dramatu wykańczania córki przez matkę zatrutą Holokaustem: to widowisko o opresji Polskiej Żydówki w jarzmie matki, która przeżyte Holokaust i z cierpienia uczyniła narzędzie dominacji i szantażu.
"Teraz kiedy Hitler, który mi wymordował rodzinę
I Stalin, oby go piekło pochłonęło, nie żyją
Tylko ty mi zostałaś, moje dziecko
Z bliskich".
Szyderstwo łączy się z wściekłością i gdy matka szantażuje moralnie córkę, tradycyjnym refrenem toksycznych matek "To mnie zabij, proszę" i wręcza jej kuchenny nóż, ta zwierza się: "Zabić cię, jak cię nie zabili Niemcy, dwie armie przynajmniej, dywizje pancerne, czołgi i lotnictwo całe cztery lata, to ja mam dać radę?".
Utarczki słowne matki i córki przenoszą się nad brzegi Missisipi i nad brzegi Babilonu, a także do statku "Nostromo", gdzie córka - Ripley - mocuje się z podstępnym Alienem symbolizującym matkę.
W Żydowskim Instytucie Historycznym spotykamy Larę Croft, której awionetka właśnie wkręciła w śmigło włosy matki penetrującej archiwa... Do tego dochodzą mity antyczne o Demeter i Korze, rytuały pierwotnych plemion i współczesnych dbających o linię kobiet.
Wyobraźnia Bożeny Keff spotyka się z rozbuchaną wyobraźnią Jana Klaty, jego żony Justyny Łagowskiej będącej scenografem i choreografa Maćka Prusaka.
Zwycięża sztuka, zwycięża teatr i zwycięża Kinga Preis. Jej zwycięstwo to kolejny element tego dziwnego triumfu sztuki o traumie, triumfu sztuki nad traumą. Kinga jest świetna zarówno w śpiewie, jak i tańcu, wyróżnia się tak bardzo na tle dobrego przecież zespołu, że obawiałbym się ojej losy w garderobie, bo po prostu jej talent eksploduje i uwodzi, przyćmiewając wszystko. Poza tym jej kobiecość unieważnia wszelkie wstawki genderowe, które Bożena Keff próbuje, zgodnie ze swoją drugą po tropieniu antysemityzmu pasją, włożyć do poematu. Uśmiech Kingi, kobiety spełnionej, totalnej, niweczy skomplikowane wywody o relacjach między matriarchatem a patriarchatem, patriksem a matriksem... Jest Kinga Preis samą kobiecością nieuwikłaną w nowomodne teorie i kombinacje. Pierwotną i magnetyczną. I nawet gdy na końcu wygłasza wespół z pozostałymi aktorami manifest, zadzierając ręce w jakimś feministycznym "heil" i prezentując włosy pod pachami jako znaki zwycięskich sufrażystek, to wszystko jawi się jako zwykła zgrywa, jak kabaretowy żart. Wobec prawdziwej kobiecości feministki nie mają racji bytu.
Triumfuje sztuka. Ale przez to opowieść o traumie nie ma puenty. Klata świadomie rezygnuje z finału z wersji drukowanej, którym była pieśń z przychodni lekarskiej, czyli zapis doprowadzonej do skrajności polskiej durnoty antysemickiej obwiniającej Żydów za wszystkie nasze nieszczęścia - zarówno teraźniejsze, jak i przeszłe, i przyszłe. "Utwór..." w książce kończy się okrzykiem "Widzew żydy!!! Legia żydzi!!! I Polo-nia żydki!!!".
Klata nie podbija tego wątku, może dlatego, że widzi, iż tego rodzaju pomysł na finał byłby zbyt jaskrawym oskarżeniem samej autorki, która mimowolnie pokazuje, że drogą do pojednania z toksyczną matką jest tropienie antysemityzmu i ciągłe obsadzanie się w roli ofiary.
Poprzedzająca końcówkę poematu rozmowa na temat pomnika Dmowskiego dowodzi, że zgoda między matką a córką może się odbyć tylko w imię nienawiści do wyimaginowanej antysemickiej Polski. I że toksyczna matka stworzyła toksyczną córkę.
Keff tego nie dopowiada do końca, nieświadoma może wymowy swego poematu. Klata dopowiedzieć tego nie chce. Pozostawia utwór otwarty, nie dociska gazu do dechy.
Może więc trzeba to zrobić w domu i po obejrzeniu spektaklu i lekturze "Utworu..." wejść w Internet i zmiksować ostatnią scenę z przychodni ze wspomnieniami Bożeny Umińskiej-Keff, jak protestuje wobec obecności krzyża w poczekalni lekarskiej, jak na/skakując na sekretarkę, walczy z obrazkiem z Matką Boską zawieszonym w sekretariacie Wydziału Filozofii UW... Może trzeba to zrobić. By powrócić na ziemię. Do Polski.