Spór o "Zemstę"?
dwie premiery "Zemsty" w stolicyRadość dla teatromanów i wielbicieli Aleksandra Fredry w roku 220. rocznicy jego urodzin: w odstępie kilkutygodniowym odbyły się w stolicy dwie premiery "Zemsty" - 14 lutego w Och-teatrze w reżyserii Waldemara Smigasiewicza i 9 marca w Teatrze Polskim w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego. Każda z nich inna, już choćby z uwagi na odmienność warunków scenicznych, w Och-teatrze więcej niż skromnych, w Polskim - monumentalnych.
W "Zemście" [na zdjęciu] Smigasiewicza celowo pojawia się sporo anachronizmów i dysonansów - oto Dyndalski (Wojciech Pokora) paraduje po scenie z radiem tranzystorowym, wysłuchując fragmentów "Pana Tadeusza" w wykonaniu Gustawa Holoubka. W Polskim też swawole: zaczyna się jak musical, cały zespół śpiewa piosenkę Piotra Rubika, znaną z filmu Andrzeja Wajdy, streszczając w parę minut fabułę "Zemsty". Tańczy dyrektor Seweryn (Rejent), z beczki wystaje Olbrychski (Cześnik) z obnażonym torsem z tatuażem ryb niczym Tuhaj-bej... To jednak tylko żart na otwarcie. Owszem, piosenka Rubika pozostaje oprawą muzyczną całości, ale arcykomedia Fredry na scenie Polskiego rozwija się po bożemu. Wszyscy tu szanują wiersz, brzmiący zresztą doskonale (Olbrychski niemal śpiewa tekst w rytmie mazura), ubrani w piękne kostiumy z epoki, ale też nie zaniedbują kontaktu ze współczesnością. Krzysztof Jasiński kończy tę "Zemstę" ręką Cześnika wyciągniętą do zgody, której jednak nikt nie podejmuje. Rejent z raną w sercu wychodzi, a para młodych chyłkiem wymyka się z kuferkiem. Pewnie emigrują. Do zgody nie dochodzi też w Och-teatrze. Cóż, najwyraźniej czasy jej nie sprzyjają.