Spotkanie i wystawa Jacka Baczka
Wrocławski Teatr Współczesny im. Edmunda Wiercińskiego13 kwietnia po spektaklu odbędzie się spotkanie Jackiem Baczakiem, autorem uhonorowanej Nagrodą Fundacji Kościelskich książki Zapiski z nocnych dyżurów, której adaptacją jest prapremierowy spektakl Fragment nieistniejącego świata w reżyserii Jacka Bały.
W foyer Wrocławskiego Teatru Współczesnego można oglądać wystawę rzeźb Jacka Baczaka pt. Śniący. „Deski" – tak twórca nazywa swoje prace – są prezentowane publicznie po raz pierwszy. Kilka z nich powstało specjalnie na tę wystawę. Potrwa ona do 10 czerwca 2014.
Wstęp na spotkanie jest wolny. Zapraszamy także tych widzów, którzy planują oglądać spektakl innego dnia.
Tatiana Drzycimska: To jest pierwsza publiczna prezentacja Pana rzeźb.
Jacek Baczak: Nigdy wcześniej nie pokazywałem ich poza formą kilku fotografii, w oryginale wisiały w kilku mieszkaniach, jedna w gabinecie wyższej uczelni. Przez krótki okres kilka wisiało też w drewnianym domu, który wybudowaliśmy z grupą przyjaciół w Targoszowie koło Suchej Beskidzkiej. Kiedy w zeszłym roku spotkaliśmy się z Jackiem Bałą, Agnieszką Bałą, ze scenografką Karoliną Mazur i zaczęliśmy rozmawiać o szkicach, które miałyby towarzyszyć spektaklowi, to okazało się, że nie mam ich zbyt dużo, że nie są zbyt dobrej jakości... Już dawno przestałem rysować i malować, nie chciałem prezentować czegoś, co byłoby poniżej akceptowalnego poziomu. Powiedziałem, że mam coś innego – nazwijmy to „deskami" – pokazałem im i przesłałem też kilka zdjęć Pani Annie Błaszczak, sekretarzowi literackiemu Teatru Współczesnego, spodobało się.
Na tę wystawę zrobił Pan kilka nowych „desek".
Jeśli się nie mylę nowe są trzy. Przerobiłem też kilka „desek" z ostatnich lat i wypożyczyłem dwie lub trzy, które wisiały u kogoś w domu.
Co się musi zdarzyć, żeby się Pan zabrał za robienie „deski"? W którym momencie pojawia się taka potrzeba?
Tak jak w malarstwie – mówiąc wielkim skrótem – początkiem pomysłu na obraz jest szkic, tak w „deskach" odlewy są realizacją pomysłu rzeźbiarskiego. Ale „desek" nie nazwałbym rzeźbami. Powstawały i powstają z dwóch powodów: zachwytu nad drewnem i zachwytu nad ludzkim ciałem, a szczególnie twarzą. Pomiędzy drewnem a powierzchnią twarzy dzieją się różne historie, opowieści, napięcia... Nie chcę mówić, co ja w nich widzę. Każdy zobaczy to, co chce zobaczyć. Rozmawiam „deskami" sam ze sobą. Są to obiekty, w których spełnia się moja czysta przyjemność tworzenia, nie jestem zobligowany żadnymi formami, ilością, wyglądem, terminami... To bardzo luksusowa sytuacja: realizować swoje wizje, mieć na to czas i środki. Chciałbym, żeby to trwało jak najdłużej.
Na co dzień zajmuje się Pan zupełnie czymś innym.
Jestem pracownikiem samorządowym, pracuję w miejskim ośrodku pomocy społecznej w Bielsku-Białej. Koordynuję prace komisji orzekających o niepełnosprawności. Dalej pracuję z ludźmi, tylko inaczej.
Malował Pan i przestał... Czy pierwsze obrazy powstawały podczas pracy w hospicjum?
Pierwsze obrazy powstawały dużo wcześniej. Zacząłem studia plastyczne, ale przerwałem je po półtora roku. Jednak obrazy zawsze mi towarzyszyły. To była inna forma rozmowy, próba wyrażenia czegoś, co nie mieściło się w słowach. Namalowałem kilkadziesiąt obrazów, może nawet setkę. Gdzieś się rozeszły, część sprzedałem. Później była praca w hospicjum w Komorowicach, tam zaczęły powstawać zapiski na kartkach, z których zrodziła się książka, zrobiłem też wtedy pierwsze odlewy. Zachwyciła mnie możliwość odciskania śladu, zatrzymywania czasu, przyglądania się fakturze tego, co nas otacza poprzez odwzorowywanie, odbijanie. W roku 2001 zrobiłem na zamku w Żywcu wystawę sześćdziesięciu tablic z odlewami twarzy, dłoni, bruku, chodników, popękanego asfaltu, włazów do studzienek ulicznych... Dzisiejsze „deski", które są montażem drewna i odlewów, zacząłem robić chyba rok później.
Książka – po pierwszym i drugim wydaniu – zaczęła żyć własnym życiem. Spektakl to następny jego okres.
Dlaczego nie napisał Pan nic więcej?
Bardzo trudne pytanie. Dlaczego w ogóle ktoś pisze? I dlaczego nie pisze? Przyczyn było wiele... „Zapiski z nocnych dyżurów" pisałem dla siebie, próbując zrozumieć to, co widziałem w hospicjum. Jednocześnie wiedziałem, że to rzeczy ważne i bez względu na to, czy moje zapiski przeczytają trzy osoby czy trzydzieści, musi to być zapisane. Nie może to zniknąć, choć tyle rzeczy wokół nam ucieka, umyka. Nikt z nas nie doświadcza tego samego kawałka świata, więc można sobie opowiadać, dzielić się tym, czego doświadczamy. Doświadczałem gestów, słów i fragmentów życia ludzi starych, chorych. Moi przyjaciele, znajomi, rówieśnicy tego nie doświadczali.
Nigdy później nie miałem takiej pewności, że to, co uznaję za ważne jest warte zapisania. Chociaż teoretycznie przecież wiem, że wszystko, najmniejsze szczegóły, są warte zapisania, bo już nigdy się nie powtórzą, nie wrócą. Ale potem straciłem tę wiarę. Nie mogę zajmować czasu potencjalnemu czytelnikowi tylko z tego powodu, że coś „wydaje mi się" ważne. To zdecydowanie za mało. To musi być pewność. Nigdy po Komorowicach już jej nie miałem.
Uprawianie sztuki sprawia, że staje się Pan lepszym człowiekiem? Nie – lepszym od innych – ale lepszym w ogóle?
Mam wątpliwości co do określenia „uprawianie sztuki" (myślę o „deskach"), nazwijmy to może realizowaniem obrazów w wewnętrznej przestrzeni. Każdy ma wewnętrzną przestrzeń, robi w niej różne rzeczy i różne efekty mu to przynosi: poczucie spełnienia, pytania, odpowiedzi, zabicie czasu... Swoją przestrzeń zapełniam czasami w taki właśnie sposób... A czy staję się lepszy? Nie. Jeśli już, to bardziej uważny, świadomy istnienia we mnie „dziury", która się czasem otwiera.
Lepiej też czuję pewne szczegóły, na przykład: jakie są różnice w obróbce miękkiego i twardego drewna, jak przecierać na płótnie farby olejne. To jest jeden kraniec skali – technologiczny. Na jej drugim krańcu widzę, jak bardzo potrzebuję, jak wszyscy potrzebujemy, dotrzeć do wewnętrznej przestrzeni, żeby się tam wypowiedzieć i spróbować zrozumieć. Wypowiedzieć to, na co w normalnym życiu nie ma miejsca, że czegoś się lękamy, że coś nas fascynuje, że coś nas zachwyca. Chociaż cały czas próbujemy o tym rozmawiać, ale słowa są często niewystarczające. Nie rozmawiamy codziennie w sposób, który „przekłada się" na wiersze, obrazy czy rzeźby, choć jednocześnie widzę jak to bardzo jest nam, mnie, potrzebna.
Czy idąc odrabiać służbę wojskową w hospicjum, zdawał Pan sobie sprawę, co robi?
Przeorało mnie to doświadczenie, zmieniło myślenie. Wiedziałem, że chcę odpracować wojsko, nie byłem jednak świadomy, co oznaczają poszczególne warianty, które miałem do wyboru. Uznałem, że ta praca sprawi, że komuś naprawdę będę potrzebny. Gdybym przerzucał węgiel w koksowni, zasilał sieć ciepłowniczą, iluś mieszkańców miałoby ciepło, ale nie o to mi chodziło. Myślałem, że ludzie są dla siebie zbyt ważni i dlatego wybrałem to miejsce. Miałem przyjaciela, który tam pracował i z kilku jego słów zbudowałem sobie obraz, w który chciałem wejść. Ale tak do końca, nie wiedziałem, na co się piszę...