Spotkanie tenora z Polonią

Piotr Beczała - Metropolitan Opera w Nowym Jorku

Polski tenor Piotr Beczała mówił w piątek, w przeddzień ostatniego w tym sezonie występu w nowojorskiej Metropolitan Opera, o początkach swojej kariery, upodobaniach muzycznych, technice, estetyce i sytuacji opery w dzisiejszych czasach

Wybitny artysta, który wraz z Hei-Kyung Hong z Południowej Korei odtwarza tytułowe role w "Romeo i Julii" pod batutą Placido Domingo, spotkał się z polonijnymi sympatykami swego talentu. W wypełnionej galerii "Nowego Dziennika" opowiadał jak będąc uczniem technikum w Czechowicach-Dziedzicach uciekał przed lekcją matematyki i trafił do chóru, co zaważyło na jego przyszłym życiu. Mówił o studiach w Akademii Muzycznej w Katowicach, przesłuchaniach, które zaowocowały propozycją pracy w Linzu w Austrii, gdzie był "tenorem do wszystkiego" i zbiegu okoliczności, umożliwiającym mu zastępstwo w Zurychu i otwierającym drogę do sukcesów.

Śpiewak przypomniał także kolejny szczęśliwy traf , kiedy w Metropolitan Opera zastąpił chorego Rolando Villazona i z Anną Netrebko wystąpił w "Łucji z Lammermoor" Dionizettiego. Pozwoliło mu to wejść na artystyczny Olimp. Ponieważ transmisję opery obejrzeli ludzie w wielu krajach, zyskał ogromną popularność.

- Dostawałem po tym spektaklu chyba po 300, czy 400 maili z całego świata, od Nowej Zelandii aż po Alaskę i na wszystkie odpowiedziałem - zaręczał.

Tenor jest wciąż związany rezydenckim kontraktem z Operą w Zurychu, gdzie obowiązuje go udział w 10 spektaklach rocznie, po czym ma wolną rękę. Tego rodzaju bazę uznał za istotną z psychologicznego punktu widzenia, by mieć poczucie przynależności do jakiegoś miejsca. Podobnie komfortowo czuje się w Metropolitan Opera. - Jestem tutaj od czterech lat, co roku przez dwa miesiące i sytuacja jest wspaniała, jesteśmy tutaj jak w rodzinie - zapewniał.

Twierdził, że nie chodziło mu o szybką karierę, a wybrał drogę cierpliwości, kiedy każdy rok przynosił kolejne sukcesy. - Krok po kroku, znalazłem się tam gdzie jestem - wyznał, zwracając uwagę, że nie jest to najbardziej popularny sposób dzisiaj, "kiedy pod presją mediów nagle z pucybuta, lub sprzedawcy komórek będziesz wielkim tenorem". Jego zdaniem, funkcjonuje to jednak tylko na krótką metę.

Na spotkanie do "Nowego Dziennika" przyszło sporo koneserów opery. Interesowali się historią tej sztuki i zagadnieniami techniki śpiewu. Beczała przekonywał, że nie ma takiego momentu, że "umiem już śpiewać i koniec". Każdy spektakl i rola wnosi coś nowego. - Głos się zmienia, zmienia się vibrato, zmienia się zabarwienie samogłosek. To są rzeczy które trzeba permanentnie kontrolować - wyjaśniał. - Nie jestem nigdy zadowolony z tego, jak śpiewam, ale to daje efekty, bo cały czas pracuję nad rozwojem swego głosu, czy dźwięku - mówił.

Wspominając o wielu wybitnych śpiewakach, Beczała nie przeoczył jego wielkiego poprzednika w "Met" którym był jeszcze w XIX wieku Polak, Jan Reszke. W nawiązaniu do Jana Kiepury i Luciano Pavarottiego, synów piekarzy, powiedział, że sam jako student poszedł pracować na dwa miesiące do piekarni, aby przyciągnąć fortunę, czym wzbudził salwy śmiechu.

Podczas trwającego ponad dwie godziny spotkania Beczała chętnie odpowiadał na pytania. Przerodziło się to w prawdziwą lekcję historii i estetyki opery. Rozprawiał ze swadą na temat aktorstwa w operze, roli scenografii. Dostrzegł też, przede wszystkim w Europie, objawy degeneracji opery. Wiązał to z brakiem akceptacji tego, co napisali librecista i kompozytor, oraz demonstrowaniem przez niektórych reżyserów własnego ego, by stworzyć własny spektakl. Mówił przy tym, że tacy reżyserzy są odporni na wszelkie argumenty. "Trudno rozmawiać o czymś co się kocha, o operze, z kimś kto tego w ogóle nie lubi, a mimo to robi".

Polski tenor nie zgadzał się jednak z opinią, że doszło do upadku opery. - Jest to tylko zachwianie, a po każdym dołku musi nastąpić tąpnięcie do góry - przekonywał.

Andrzej Dobrowolski
PAP
28 marca 2011
Portrety
Piotr Beczała

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia