Sprawię, że będziesz kim innym

Rozmowa z Marią Dyczek, charakteryzatorką w Teatrze Polskim w Bielsku- Białej

Wywiad z panią Marią Dyczek, charakteryzatorką w Teatrze Polskim w Bielsku- Białej.

Joanna Putek: Jak długo pracuje pani w teatrze?

Maria Dyczek: W Teatrze Polskim pracuję od 1 września 1963 roku. Rok wcześniej zaczęłam chodzić tutaj na praktyki, żeby poznać zawód od podszewki i sprawdzić siebie w warunkach teatralnych.

Joanna Putek: Od czego się zaczęła pani przygoda z teatrem?

Maria Dyczek: Najpierw uczyłam się fryzjerstwa, ale było to zwykłe fryzjerstwo, nie teatralne. Właścicielką salonu, w którym się uczyłam była pani Maria Borysewska, która kiedyś wspomniała o mnie swojej siostrze pracującej w teatrze. Ta zainteresowana moja osobą, zapytała czy zechciałabym spróbować swoich sił w teatrze. Zgodziłam się i tak trafiłam do charakteryzatorni. Oczywiście nie umiałam jeszcze praktycznie niczego, dlatego zaczęłam moje szkolenie od fryzjerstwa teatralnego. Dowiedziałam się, że jest ono inne niż to, którego się uczyłam. Inaczej czesze się włosy na peruce a inaczej na prawdziwej głowie. I tak poznawałam coraz to nowe tajniki charakteryzowania. Kiedy zaczynałam pracę w teatrze byłam najmłodsza, miałam jakieś 18-19 lat. Teraz jestem najstarsza, i pod względem wieku, a także pod względem stażu pracy. Na początku było mi ciężko, ale na szczęście pracownicy teatru przyjęli mnie bardzo ciepło.

Joanna Putek: Kto był pani nauczycielem? Kto zdradził pani tajniki pracy w pracowni charakteryzatorskiej?

Maria Dyczek: Moim nauczycielem był nieżyjący już Ryszard Paluch. Legenda Teatru Polskiego. Był to człowiek niesamowicie wymagający, rygorystyczny, bardzo trzymał się tradycji. Wszystko musiało być u niego dokładnie zrobione. Nieraz siedziało się do 4 nad ranem i kleiło się peruki, szło się do domu, a na 9tą rano trzeba było być znowu w pracowni. To był człowiek, który cieszył się wielkim szacunkiem w teatrze, każdy musiał się go słuchać. Gdy do pracowni przychodził aktor, nie miał nic do powiedzenia w trakcie charakteryzacji. Pan Ryszard po prostu sadzał aktora w fotelu, i zaczynał pracować. Nie daj Boże, żeby któryś z aktorów krzyknął na któregoś z podopiecznych pana Ryszarda. On miał w sobie coś z rodzica, owszem był surowy, ale nie dlatego, żeby nam dopiec, ale żeby nas nauczyć. Kiedy trzeba było, to nas bronił. Ja byłam jego pierwszą uczennicą, dlatego miałam najcięższą pracę do wykonania. Przecierałam szlak dla następnych uczniów. Dzięki jego podejściu, nauczyłam się tego, czego musiałam się nauczyć. Poznałam wszelkie tajniki pracy. Pan Paluch jednak czesał tylko fryzury męskie. Czesania damskich fryzur nauczyła mnie pani Tosia Iskrzycka. Przekazała mi wiedzę na temat robienia fal, tresowania, a także wiele innych informacji z dziedziny perukarstwa i charakteryzacji. Trzeba wiedzieć jakie fryzury występowały w danej epoce. To się tyczy, także fal, bo inne były w XVI wieku, a inne w latach 70. XX wieku.

Joanna Putek: Ile czasu zajmuje ucharakteryzowanie aktora do roli?

Maria Dyczek: To zależy od roli, jaką dany aktor gra. W przypadku „Fridy”, gdzie w całej sztuce gra tylko jedna aktorka, charakteryzacja zajmuję jakieś 45-60 minut. Aktorce trzeba wtedy założyć perukę, która skrzętnie ukryję jej naturalne włosy, na których miejscu pojawią się długie, czarne kosmyki. Frida, jako postać kojarzy się z bardzo charakterystycznymi brwiami, których naklejanie, także zajmuje dużo czasu. 

Joanna Putek: Czy sama pani decyduje jak ma wyglądać dana postać, czy dostaje pani jakieś szczególne wytyczne?

Maria Dyczek: Są sztuki, w których scenarzysta lub reżyser dają nam projekt, którego musimy się trzymać. Czasami jednak można dodać coś od siebie. Kiedy mam przed sobą projekt od scenarzysty, to analizując go można zaproponować własne pomysły lub rozwiązania. Jeśli reżyserowi zmiany się spodobają, można je zastosować. Tak było we wspomnianej „Fridzie”. Początkowo aktorka wchodziła na scenę mając rozpuszczone włosy, które w trakcie trwania sztuki plotła w warkocze i spinała. Oczywiście musiałam nauczyć aktorkę jak ma zaplatać włosy i jak je spinać, w charakterystyczny dla Fridy sposób. Dla Katarzyny Skrzypek nie było to łatwe, ponieważ, nie dość, że plotła włosy na peruce, to dodatkowo musiała w tym samym czasie recytować tekst. Była to dla niej dość stresująca sytuacja, ponieważ bała się, że może się pomylić Zaproponowałyśmy wspólnie reżyserowi, żeby od samego początku peruka była upięta. Na szczęście reżyser i scenarzysta zgodzili się. Wprawdzie sama sztuka troszeczkę straciła, bo moment, kiedy aktorka plecie warkocze na scenie i dodatkowo opowiada o swoich przeżyciach, jako Frida, robił niesamowite wrażenie. Czasami jednak zdarza się, że reżyser i scenografowie maja do nas zaufanie, pozwalając nam na samodzielne opracowanie charakteryzacji. Polegają na nas, a to daje dużą satysfakcję. 

Joanna Putek: Od czego zaczyna się przygotowując daną postać do spektaklu?

Maria Dyczek: Najpierw są próby, na których dowiaduję się, jacy aktorzy będą grali w danej sztuce. Potem są pierwsze przymiarki do charakteryzacji. Z każdą próbą, dostajemy jakieś nowe wskazówki.

Joanna Putek: Jakich materiałów używa pani w pracy?

Maria Dyczek: Kiedyś używaliśmy zwykłych kosmetyków, które były ogólnodostępne. Później zaczęliśmy sprowadzać kosmetyki z Warszawy: odżywki, płukanki do peruk, kosmetyki do pielęgnacji i do charakteryzacji. Oprócz typowych kosmetycznych produktów, używamy w pracowni także lateksu, który ma bardzo szerokie zastosowanie. Do tworzenia peruk używamy włosów europejskich, azjatyckich, a także włosia bawolego.

Joanna Putek: Do czego jest ono używane?

Maria Dyczek: Używa się go robienia peruk z jakiejś epoki. To włosie jest twarde, sztywne, dlatego idealnie nadaje się do tego typu peruk. Taka peruka wygląda nieco sztucznie, ale o to przecież chodzi, gdyż wtedy takie noszono. Jeśli peruka ma wyglądać naturalnie to najczęściej używa się właśnie włosa europejskiego, azjatyckiego rzadziej, bo jest sztywniejsze.  

Joanna Putek: Czy są twarze „łatwe” albo „trudne” do ucharakteryzowania?

Maria Dyczek: Oczywiście, że są. Trzeba wtedy umieć taką twarz „zrobić”. Zdarza się na przykład aktorka, która ma małe, głęboko osadzone oczy, a rola wymaga tego, by te oczy były duże, wyraźne. Albo trzeba kobietę zmienić w mężczyznę. Tak jak niedawno aktorka, która przyszła do pracowni musiała się zmienić w Krzysztofa Cugowskiego. Trzeba jej było doczepić wykonane z lateksu policzki, a potem wszystko ukryć pod makijażem, żeby widzowie nie odróżnili, gdzie zaczyna się lateks, a gdzie jest jeszcze skóra aktorki. Do charakteryzacji używa się odlewów z gipsu, lateksu, które tworzymy na miejscu. 

Joanna Putek: Jaką najtrudniejszą albo najciekawszą postać miała pani do przygotowania?

Maria Dyczek: Trudno powiedzieć, bo każda postać jest ciekawa, każda to nowe wyzwanie. Zdarza się, że przygotowuje się po raz kolejny jakąś postać, tyle tylko, że na innym aktorze. Dawniej, kiedy przygotowywaliśmy bajki, zdarzało się wiele ciekawych postaci. Jakiś wilkołak, czarownica, albo wiedźma, każda z tych ról wymagała pracy, i każda była interesująca na swój sposób.

Ciekawe do zrobienia są także łysiny, których zrobienie wymaga jednak trochę więcej czasu. Aktora wkłada się do skrzyni, w której się kładzie. Zakłada mu się specjalne blokady, na klatce piersiowej, po to by nie wylewać gipsu na całe ciało. Osłania się uszy, najpierw zalewa tył głowy, kiedy ten lekko przeschnie, to nakłada się gips na twarz. Delikatnie pędzelkiem, a aktorowi wkłada się do nosa i ust słomki, żeby mógł oddychać. Aktor musi leżeć po nałożeniu całego gipsu jakieś 15-20 minut, a nie jest to łatwe bo waży on jakieś 15 kilogramów. Kiedy gips już wyschnie, ściąga się go i w ten sposób otrzymujemy negatyw. Na negatywie, jest potem tworzony odlew z gipsu, który idealnie pasuje na głowę danego aktora. Łysiny muszą być przygotowywane pod daną osobę, bo inaczej albo są za małe albo za duże. Następnie za pomącą lateksu i małej szpachelki „wtapia się” lateksową łysinę do skóry. To samo dzieje się w przypadku sztucznych nosów, czy innych elementów. Na lateks nakłada się jeszcze makijaż, i całość wygląda bardzo naturalnie.

Joanna Putek: Jak sami aktorzy podchodzą do charakteryzacji?

Maria Dyczek: Bardzo lubią się zmieniać. Najbardziej lubią te diametralne zmiany, gdy stają się zupełnie kimś innym. Mogą się dzięki nam poeksperymentować z własnym wyglądem. Łatwiej jest im także wczuć się w postać, którą grają, bo po charakteryzacji, nie widzą już siebie, tylko kogoś innego. W przypadku „Szwejka”, charakteryzacja zaczyna się na 2 godziny przed spektaklem, bo występuje tam kilka osób, a ze wszystkimi musimy zdążyć na czas. Nasza praca jednak nie kończy się na tych 2 godzinach. W trakcie całego spektaklu mamy dużo pracy, bo kilka osób, gra kilka ról. Co chwile trzeba kogoś odcharakteryzować i ucharakteryzować na kogoś innego…- i tak przez 3 godziny, bo tyle trwa spektakl. 

Joanna Putek: Jakie jest pani podejście do charakteryzacji?

Maria Dyczek: Lubię to, tak jak oni. Uważam, że aktorzy powinni się zmieniać. Kiedy widzowie po raz kolejny widzą na scenie tego samego aktora, robi się on nudny, nieciekawy. Gdy jednak pokazuje się na scenie ucharakteryzowany i wygląda zupełnie inaczej, staje się dla widza kimś ciekawym. Najbardziej lubię sztuki klasyczne, tam gdzie występują epokowe kostiumy, charakterystyczne peruki, np.: renesans, rokoko, lata 20. I 30. XX wieku. Niestety teraz jest tak, że sztuki klasyczne, które tak zachwycają charakteryzacją, są przenoszone do czasów teraźniejszych. Taka moda na uwspółcześnianie, która teraz trwa i szybko się skończy, a przynajmniej mam taką nadzieję. Ludzie niedługo zatęsknią za sztukami stylowymi, które są obsadzone w oryginalnych realiach. Tworzy się też sztuki, które są przemieszaniem starego i nowego, to dla widzów sprawia pewne trudności w odbiorze. Nie do końca wiedzą, do czego mają się w takiej sztuce odnieść, czy do mentalności jaka panowała na przykład 200 lat temu, czy do tej, którą mamy dzisiaj. 

Joanna Putek: Czy zdarzyły się jakieś niemiłe sytuacje podczas pani pracy w teatrze?

Maria Dyczek:
Wiadomo, zawsze zdarzają się jakieś utarczki, ale nic poważnego nie miało miejsca. Wszyscy tutaj jesteśmy jak jedna wielka rodzina. Nie ma mowy, by ktoś komuś szkodził, bo wszyscy mamy tutaj wspólny cel- udany spektakl. Jeśli nie będziemy współpracować, to wszystko się posypie. 

Joanna Putek: A czy były jakieś zabawne historie?

Maria Dyczek: Było bardzo dużo takich sytuacji. Podczas spektaklu zdarzało się, że aktorom odklejały się rzęsy albo wąsy. Była kiedyś sytuacja, że aktorzy po tańcu mieli się przytulić i odejść w przeciwne strony sceny. Pech chciał, że peruka aktorki zaplątała się o guziki w marynarce jej partnera, przez co moment w którym się przytulają na pożegnanie trwał bardzo długo, ale w końcu udało jej się wyplątać. 

Joanna Putek: Jaką pani widzi przyszłość dla teatru?

Maria Dyczek: Ludzie, coraz rzadziej chodzą do teatru, wolą chodzić do kina. Kiedyś było tak, że w teatrze wystawiane były lektury szkolne, teraz są one przenoszone na ekran kinowy. Mam jednak nadzieję, że ludzie zatęsknią za teatrem, za tym żeby mieć bezpośredni kontakt z aktorami i wszystko przeżywać razem z nimi. Widzę tę szansę, jaką teatr posiada, ale czy ją wykorzysta, to zależy od ludzi. Ja póki co jestem dobrej myśli.

Joanna Putek: Dziękuję za wywiad i za ciepłe przyjęcie.

Maria Dyczek: Również dziękuję i oczywiście zapraszam na nasze spektakle.

Wywiad przygotowano jako pracę zaliczeniową przedmiotu „Współczesne życie teatralne” w Wyższej Szkole Zarządzania Ochroną Pracy w Katowicach.

Wywiad odbył się 23 stycznia 2009 roku, w pracowni charakteryzatorskiej Teatru Polskiego w Bielsku- Białej.

Joanna Putek - studentka I roku Kulturoznawstwa.

Joanna Putek
Dla Dziennika Teatralnego
28 lutego 2009
Portrety
Maria Dyczek

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia