Sprytnie

"Długi wełniany płaszcz..." - Delgado Fuchs - 20. Międzynarodowy Festiwal Sztuk Performatywnych A Part

Próbując określić, co właściwie wykonał duet Delgado Fuchs na scenie Kinoteatru Rialta, przychodzi na myśl przede wszystkim słowo „sprytnie". Spryt ten po pierwsze dotyczy formy spektaklu, który wymyka się jednoznaczności w odbiorze, stawiając widza co minutę w konieczności ponownego szukania punktu zaczepienia.

Spektakl rozpoczyna działanie nawiązujące do filmów instruktarzowych z ćwiczeniami fizycznymi, jaki był wyświetlany w foyer jeszcze przed rozpoczęciem. Wchodzą na scenę jak na salę gimnastyczną [Kinoteatr Rialto z widownią zaaranżowaną na scenie i sceną ulokowaną w miejscu standardowej przestrzeni pod balkonem okazał się idealnym rozwiązaniem imitującym salę], rozbierają się, a następnie przywdziewają swój pierwszy strój. Ubrani w obcisłą cukierkową bieliznę – z przekąsem odpowiednio błękitną i różową dla chłopaka i dziewczyny - zaczynają się rozciągać, wykorzystując przy tym ćwiczenia znane z instruktarzu. Dyskretne dźwięki, rytmicznie pulsujące sprzyjają powtarzaniu, wchodzeniu w pętlę ćwiczeń. Co chwilę jednak artyści przerywają rutynę zatrzymując się, obserwując swoje ciała, korygując błędy, zastanawiając się nad jego możliwościami – rozciągają nogi, badają ruchomość stawów, raz na jakiś czas dając też wskazówki partnerowi.

Kiedy mamy wrażenie, że pozostaniemy w trybie tego dziwnego performansu, w którym ciało staje się formalnym zagadnieniem spektaklu, artyści przerywają trening, podchodzą do sportowych toreb i na oczach widzów ubierają nowe stroje. Oto teraz przed nami stoi para tancerzy. On – obcisłe ciemne spodnie, lakierki w szpic, biała koszula wpuszczona w spodnie z odsłoniętym kołnierzem. Ona – skórzane kozaki na wysokim obcasie, krótkie obcisłe spodenki, biała bluzeczka opinająca ciało. Para z teledysku? Z konkursu tańca? Z dansingu lub lekcji tańca? Trudno powiedzieć, gdyż poza tym, że wykonują po sali choreografię – bynajmniej nie ukrywając szeptanego wyliczania kolejnych kroków, nie siląc się też na pełną płynność – ich strój nie zdradza ani stylistyki, ani formy tańca (coś na kształt cha-chy pomieszanej z tańcem disco).

Po skończonej sekwencji z pełną powagą artysta podchodzi do widzów powoli, tłumacząc po hiszpańsku wskazówkę dla widzów, która okazuje się instruktarzem poprawnego klaskania. Po serii oklasków znów zmienia się dynamika spektaklu, w której w nieznacznie poprawionych strojach (artystka jedynie podwiązuje bluzkę pokazując pępek i rozpuszcza własy, artysta rozpina nieco koszulę) w rytm piosenki „Crazy" Gnarlsa Barkleya i migających światłach nocnego klubu, uwodzą się na parkiecie, ocierając się o siebie, aż wreszcie, gdy widzimy nagle Nadine, niezgrabnie wskazującą okrakiem na Marco, włączają się światła i pokazują nam tradycyjną pozę, w jakiej kończą konkursowe pary w tańcu towarzyskim. Całość spektaklu sprytnie przeskakuje więc przez następne sekwencje, budując poczucie zaciekawienia i coraz bardziej wciągając widza w działania sceniczne.

Uzupełnia ten obraz również następna scena, w której artyści pozbywają sięcałkowicie ubrań i powtarzają znany z początku układ choreograficzny. Nadzy, zasłaniając sobie wzajemnie dłońmi okolice intymne, poruszają się swobodnie po scenie. Gimnastycznie sprawne ciała obojga, nagie i w pełnym świetle reflekstorów, nie różnią się jednak zanadto od siebie. Można odnieść wrażenie, że scena ta pokazuje właśnie to – pod jednoznacznie przypisanymi kolorami dla dziewczynek i chłopców ciało zawsze pozostanie uniwersalnym mechanizmem i narzędziem ekspresji i to od nas zależy, jak je wykorzystamy. Następną scenę zbudują właśnie w oparciu o te założenia. Marco, który jak zaznacza widzom Nadine, lubi umieszczać w spektaklach indywidualne solo, rozpoczyna rodzaj improwizacji, szukając interesujących dla niego samego form i kształtów ruchu. Po chwili jednak Nadine zaczyna ingerować w te struktury. Puszcza muzykę disco i zaczyna ustawiać pojedyncze ruchy ciała, które następnie Marco odtwarza i replikuje. Tworzona na żywo choreografia i ustawiana mimika twarzy, budzi rozbawienie, ale pokazuje też, jak artyści bawią się formami ruchowymi. Początkowe zmiany aranżacji zaczynają się w tym formalnym poszukiwaniu obudowywać różnymi znaczeniami, które pogłębiają znaczenie tego, co widzimy na scenie. Zabawa zaczyna splatać się z momentami, w których ruch gra z naszymi przyzwyczajeniami odbiorczymi.

Przez całość spektaklu towarzyszy nam również muzyka. Z jednej strony jest to odtwarzacz, z którego puszczane są przez artystkę przede wszystkim popularne hity w wykonaniu Christiny Aguilery czy Gnarlsa Barkleya. Co ciekawe, muzyka ta przeznaczona jest na przerywniki, nie momenty tańca, co określa kolejny poziom sprytu. Artyści skutecznie uciekają w ten sposób od motywowania samych działań ruchowych, jednak wprowadzając dźwiękami całą masę dodatkowych emocjonalnych i estetycznych informacji. Popularna playlista wzbudza poczucie swobody, dystansu, ironii, a zarazem sceny ruchowe, pozostając nieme, każą na siebie zwracać uwagę, śledzić ruch, a nie muzyczny podkład. Drugą płaszczyzną dźwiękową jest stały motyw znany z sekwencji ćwiczeń, który przyciszany i podgłaśniany w zasadzie egzystuje cały czas w spektaklu, dają poczucie podskórnej obecności sensu tych ćwiczeń. Przez całość przewija się bowiem w gruncie rzeczy bardzo spójny motyw przygotowywania i trenowania ciała, nieustannego orientowania się pomiędzy tym, co wyćwiczone, podporządkowane zestawowi ćwiczeń, a co może być przestrzenią indywidualnej ekspresji. Co jest ruchem wystudiowanym i zaaranżowanym, a co zabawą, swobodnym eksperymentem?

Artyści zdają się świetnie bawić tymi zależnościami, podkreślając te niejednoznaczność strojem, muzyką, czy autokomentarzem, który wyraźnie buduje humorystyczną i komunikatywną formę spektaklu. Ostetecznie przecież zapraszają samych widzów do wejścia w jeszcze jedną znaną i kiczowatą konwencję. Trudno wyobrazić sobie dla tak skonstruowanego spektaklu lepszej puenty, niż zachęcenie widzów do zrobienia sobie zdjęć polaroidem w specjalnych makietach z wyciętymi otworami na twarz – sylwetkami artystów, ubranych w ponownie cukierkowe stroje, tym razem w wersji zabudowanej (błękitnego garnituru z kapeluszem i butami w szpic oraz różowej kusej sukience, kozakach na koturnach i kapeluszu, wszystko w modę lat 50./60.). Oto, jak z prawie nieobecnej bielizny artyści przekształcili się w superskonwencjonalizowane „twory ruchowe", które jednak bawią, są atrakcyjne, a nawet... serwują widowni napoje w foyer, wznosząc z przymróżeniem oka toast za nieoznaczoność sztuki teatralnej.

DELGADO FUCHS (BELGIA, SZWAJCARIA)
DŁUGI BŁĘKITNY WEŁNIANY PŁASZCZ NOSZONY Z OWALNIE WYDEKOLTOWANYM SWETREM, SKÓRZANYMI SPODNIAMI W KOLORZE BRZOSKWINI I CZERWONYMI NUBUKOWYMI BUTAMI NA WYSOKICH OBCASACH O SPICZASTYCH NOSACH
teatr tańca/performens

Anna Duda
Gazeta Festiwalowa
12 czerwca 2014

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia