Stabilizująca tęsknota Latarnika
Rozmowa z Aliną MośW powieści mamy mnogość wątków, postaci, dialogów. Trzeba dokonać skutecznej, atrakcyjnej dla fabuły i inscenizacji redukcji. Przy kilkunastostronicowym "Latarniku" mamy pewien "niedobór" - opis zastępuje dialogi, akcja definiowana jest czasem w jednym zdaniu, historia bohatera to też element narracji. Musiałam mocno udramatyzować tę opowieść, rozpisać dialogi, czasem rozwinąć wątki, o których Sienkiewicz raptem wspomina. Jednak wszystko to z ogromnym szacunkiem wobec autora pierwowzoru.
Alina Moś - reżyserka spektaklu "Latarnik" realizowanego w Teatrze Małym w Tychach rozmawia redakcja Dziennika Teatralnego.
Dziennik Teatralny: Dlaczego "Latarnik"? Co jest tak ciekawe w noweli Sienkiewicza, że postanowiłaś zaadaptować ją na scenę?
Alina Moś - Najciekawsze i najbardziej kuriozalne jest to, że ta nowela znajduje się na liście lektur dla szkoły podstawowej. Uważam, że kilkunastolatki nie mają jeszcze ani dojrzałości, ani doświadczenia życiowego, które pozwalają w jakikolwiek sposób zinterpretować historię latarnika. Dlatego wbija się uczniom do głowy motywy literackie: patriotyzm, emigracja, opis przyrody, homo viator jako typ bohatera. Jasne, można i tak. I z taką wiedzą na pewno zapunktuje się na egzaminie ósmoklasisty. A jednak "Latarnik" to dużo więcej. To opis starości, dojrzałości, tęsknoty za brakiem pędu i rutyną, ale przede wszystkim za wyobrażeniem o czymś, czego już nie ma. Tęsknoty, która definiuje człowieka, bo jeśli dotarłby do miejsca, za którym tęskni, przestałby tęsknić i to prawdopodobnie zdestabilizowałoby go dużo bardziej niż nieustająca melancholia. Paradoksalnie, wróciłam do lektury "Latarnika" właśnie dlatego, że jest pozycją obowiązkową dla uczniów. Kiedy mój syn przerabiał tę nowelę w szkole, trochę mimochodem zaczęłam się nią interesować i myśleć o adaptacji scenicznej.
To nie pierwszy przykład wielkiej literatury, którą przenosisz na scenę.
- Tak. Pracowałam już m.in. nad "Ferdydurke" Witolda Gombrowicza w Teatrze Powszechnym w Radomiu, to jedna z moich ulubionych realizacji, cieszę się, że po kilku latach od premiery wciąż znajduje się w repertuarze teatru. Przyniosła nam też sporo nagród, m.in. aktorską nagrodę zespołową na XIII Międzynarodowym Festiwalu Gombrowiczowskim, zakwalifikowanie do ścisłego finału IV edycji Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa", a mnie także nagrodę za reżyserię na 44. Opolskich Konfrontacjach Teatralnych. Dla Teatru Małego w Tychach zaadaptowałam powieść Edwarda Stachury "Cała jaskrawość" na potrzeby dramatyzowanego czytania podczas IX Festiwalu Słowa Logos Fest, z aktorskim udziałem Kamilli Baar, Michała Majnicza i Pawła Drzewieckiego. Reżyserowałam też "Rozważną i romantyczną" Jane Austen w Teatrze Miejskim im. Gombrowicza w Gdyni, ale tu adaptacji dokonała Sandra Szwarc.
Trudniej adaptuje się wielostronicowe powieści czy krótką nowelę?
- Zupełnie inaczej. A to oznacza, że i trudności są zupełnie inne. W powieści mamy mnogość wątków, postaci, dialogów. Trzeba dokonać skutecznej, atrakcyjnej dla fabuły i inscenizacji redukcji. Przy kilkunastostronicowym "Latarniku" mamy pewien "niedobór" - opis zastępuje dialogi, akcja definiowana jest czasem w jednym zdaniu, historia bohatera to też element narracji. Musiałam mocno udramatyzować tę opowieść, rozpisać dialogi, czasem rozwinąć wątki, o których Sienkiewicz raptem wspomina. Jednak wszystko to z ogromnym szacunkiem wobec autora pierwowzoru.
Czy długo musiałaś przekonywać Pawła Drzewieckiego, dyrektora Teatru Małego, do swojej propozycji?
- Nie. Paweł Drzewiecki już wcześniej miał kompleksowy pomysł na cały teatralny sezon 2023/2024, który zatytułował "Autor – Widz" i postanowił zwracać uwagę na rolę autora i dramatu w procesie pracy nad widowiskiem scenicznym. Teatr postawił na bardzo spójny program i pielęgnowanie więzi międzyludzkich (kilkuletni plan zatytułowany jest Relacje 2.0). Bo przecież to właśnie relacje tworzą przestrzeń, jaką w strukturze obywatelskiej zajmuje konkretny człowiek. A ja zaczęłam się zastanawiać, jaką rolę w tej strukturze pełniłby sienkiewiczowski bohater. W XIX wieku i dzisiaj. Mężczyzna, który siedzi w latarni i rozmyśla. Ten kierunek spodobał się Pawłowi. Nie bez znaczenia jest też fakt, że "Latarnikiem" poszerzamy repertuar Teatru Małego o pozycję, która - mam nadzieję - przyciągnie tak widzów dorosłych, jak szkolne grupy zorganizowane.
W jaki sposób dobrałaś obsadę?
- Teatr Mały w Tychach nie ma stałego zespołu aktorskiego, więc miałam pełną dowolność w kwestii doboru obsady. Często żartuję sobie, że na etapie adaptowania tekstu miałam w głowie tylko dwóch aktorów, których widziałam w tytułowej roli, byli to Lech Mackiewicz i Clint Eastwood. Na moje szczęście Mackiewicz zgodził się dość szybko. Ale istotny był też fakt, że Lech od niedawna mieszka na stałe w Gliwicach, gdzie dołączył do zespołu Teatru Miejskiego. Dzięki temu miałam go na tyle blisko, że przyjazdy na próby do Tychów, także dzięki uprzejmości dyrekcji gliwickiego teatru, okazały się możliwe. Na scenie poza latarnikiem Skawińskim zobaczymy jeszcze dwoje bohaterów: konsula Izaaka Falconbridge'a, którego gra Tomasz Lipiński z Teatru Bagatela w Krakowie oraz strażniczkę portową Johns, w którą wciela się Anna Białoń z Teatru Małego w Tychach. Dzięki temu niezwykłemu spotkaniu aktorów z różnych teatrów i różnych środowisk artystycznych, praca już od pierwszej próby przebiegała w bardzo twórczej atmosferze, opartej przede wszystkim na ogromnej sympatii i wzajemnym szacunku.
Ale jeśli chodzi o realizatorów, postawiłaś na sprawdzony zespół.
- Od początku wiedziałam, jaki spektakl chcę stworzyć i jakich ludzi potrzebuję, by się to udało. I tak scenografię i kostiumy powierzyłam po raz kolejny Natalii Kołodziej, która - jako, że jest nie tylko scenografką, ale także malarką - stworzyła świat wywiedziony z marynistycznych obrazów, które dają odbiorcy złudzenie, że ocean naprawdę faluje i zdaje się, że możemy poczuć bryzę na twarzy. Widzowie wchodzący na Scenę Kameralną muszą przejść przez scenę, by dostać się na widownię, więc niejako od razu stają się częścią tego krajobrazu. Z kolei kostiumy, mocno kompatybilne ze scenografią, uszyte zostały z autorsko farbowanych przez Natalię tkanin, co czyni je absolutnie unikatowymi. Za muzykę odpowiada ceniony kompozytor Dominik Strycharski, z którym również współpracuję nie pierwszy raz. Ważne jest dla mnie, że jego kompozycje to nie jest tylko tło dla wypowiadanych kwestii, ale cały pejzaż emocji i uczuć bohaterów, stworzony za pomocą dźwięków, gdzieś pomiędzy słowami. No i że ta muzyka w ogóle nie brzmi "sienkiewiczowsko", ani epokowo. Jest nowoczesna i nieoczywista. O konsultacje ruchowe do kilku scen poprosiłam Bartosza Bandurę, z którym współpracuję już od dekady. Dzięki zaproponowanym przez Bartka sekwencjom mamy m.in. wrażenie, że miasteczko Aspinwall tętni życiem, mimo iż na scenie widzimy tylko troje aktorów.
__
Alina Moś - reżyserka i dramatopisarka. Współpracowała z teatrami w Legnicy, Gorzowie Wlkp., Gdyni, Radomiu, Koszalinie, Teatrem Telewizji i Teatrem Polskiego Radia, a we współpracy z Instytucją Kultury Katowice Miasto Ogrodów wyprodukowała monodramy wg sztuk swojego autorstwa – "Karin Stanek" i "Rajcula warzy". Jest stypendystką Programu Stypendialnego Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego „Młoda Polska", Stypendium Marszałka Województwa Śląskiego i Prezydenta m. Koszalin. Jej spektakle pokazywano i nagradzano na licznych festiwalach. Jest laureatką m.in. nagrody Talantona przyznawanego przez Teatr Polskiego Radia za debiut dramatopisarski oraz nagrody Marszałka Województwa Śląskiego dla młodych twórców.