Stalin, rewolucja i apfelstrudel
"Młody Stalin" - reż. Ondrej Spišák - Teatr Dramatyczny w Warszawie6 kwietnia, w warszawskim PKiN (za rządów komunistów - imienia Stalina), w mieszczącym się tam Teatrze Dramatycznym, odbyła się premiera sztuki pod tytułem "Młody Stalin". Bohaterem najnowszego dramatu autorstwa obecnego dyrektora wspomnianego teatru, Tadeusza Słobodzianka, jest młody idealista Josif Wissarionowicz Dżugaszwili. Radziecki dyktator, znany później jako Stalin, urodził się w Gori, gruzińskim miasteczku; jego ojcem był szewc Bezo Dżugaszwili, a matką pochodząca z chłopów pańszczyźnianych praczka Kete. Bliscy nazywali chłopca Soso, on sam przyjął przydomek Koba (imię rozbójnika w rodzaju Robin Hooda, występującego w gruzińskich legendach)
Tadeusz Słobodzianek, urodzony w Jenisiejsku na Syberii, gdzie jego rodzice zostali zesłani przez reżim stalinowski w 1944 roku, opowiada widzowi pewną historię. Nocą, niemalże potajemnie, w tawernie Tilipuczuri , w Tyflisie (obecnie Tbilisi), odbywa się wesele. Soso, młody rewolucjonista żeni się z piękną Kato. Jednak zabawę psują ostre słowa padające z ust pana młodego, demonstrujące jego nienawiść do ojca (w którego biologiczność powątpiewa) i niechęć do matki. W ten sposób młody Stalin odcina się od korzeni. Od tego momentu nie ma już Soso, za to będzie młody rewolucjonista Koba. "Mój bohater wymazał ojca ze świadomości, dzięki czemu zyskał poczucie wszechwładzy, obudziła się w nim potrzeba zbudowania nowego systemu wartości, nowej religii. Wydaje mi się zatem ciekawe pokazanie w teatrze skutków ojcobójstwa i portretu ojcobójcy, który wykuł oczy nie sobie a połowie świata" - mówi Słobodzianek. Widz poznaje tytułowego bohatera w konkretnym momencie jego życia, gdy napady na pociągi są dla niego codziennością i metodą zdobywania pieniędzy na działalność rewolucyjną, a światopogląd jednego z największych zbrodniarzy XX wieku dopiero się kształtuje. Inteligentny, świetnie wykształcony, miłośnik literatury, autor wierszy, chce zmieniać świat i jest bardzo skuteczny. Z upodobaniem cytuje fragmenty Pisma Świętego. Nic dziwnego, skoro kształcił się, za namową swojej matki oraz dzięki protekcji jej przyjaciół, w seminarium duchownym w Tyflisie. Wyniki miał bardzo dobre, ale zrezygnował z dalszej nauki i zajął się czym innym. Autor i reżyser przedstawienia próbują pokazać Stalina z ludzkiej strony, "co dla widzów może okazać się bardzo zaskakujące" - mówi Ondrej Spišák. Zaczyna się wędrówka. Wyruszamy z Gruzji, "odwiedzamy" miejscowe wiezienie, by wraz z młodym Kobą ruszyć w podróż po Europie. Pierwsza stacja - Wiedeń, słynący wówczas z operetki i pysznych kawiarenek, gdzie w oparach dymu papierosowego inteligencja toczy różnorakie dysputy. Twórcy spektaklu, za pomocą kilku przemyślanych chwytów, bez znaczących zmian w scenografii, znakomicie budują klimat konkretnych miejsc, różnych miast. Muzyka, znane postacie historyczne, tu nieco karykaturalne, przypominające postacie z szopki - psychiatrzy Freud i Jung, filozof Wittgenstein, nawet Hitler, oddają atmosferę tamtych czasów, kreślą obraz elit i ich poglądów. Potem Londyn, gdzie odbył się zjazd partii bolszewickiej - wszystko w klimacie angielskiego pubu. Lenin z Trockim, przy "fish'n'chips" dyskutują o rewolucji i proletariacie. Właśnie w takich warunkach warzyły się losy Rosji i świata. Nad filiżanką kawy i przy wiedeńskim apfelstrudel, groteskowi socjaliści, potomkowie zamożnych rodzin, finansowani dzięki głupocie bogatych kapitalistów, decydują o przyszłości prostych ludzi, którzy nawet zapachu owych specjałów nigdy nie poznają. Trafiamy też do Krakowa i słynnej Jamy Michalika, gdzie artyści krakowskiego kabaretu Zielony Balonik wyśpiewują swoje kuplety.
Całe towarzystwo rewolucyjnych działaczy - Lenin, Krupska, Plechanow i Martow, Róża Luksemburg, Wiera Zasulicz, Trocki i Zinowjew, jest pokazane w wielce ironiczny sposób. Duże dzieci, które kłócą się o nocleg w Imperialu, bawią pistoletami naładowanymi ślepakami i zajadają szaszłyki. Ale czy tacy ludzie mogli decydować o biegu historii? Jak to się stało? Czy tak rodzi się zło? Czy dziś też jest to możliwe? Ostatecznej odpowiedzi na to pytanie nie znajdziemy w spektaklu, który pomału przeradza się w zabawny kabaret, niestety, zbyt powierzchowny . Ginie gdzieś myśl przewodnia. Stalin jest tu właściwie tylko obserwatorem, głównie milczy. Jego przemiana dokonuje się pomału, ale nieostro. W atmosferze operetki, z lekkością, Słobodzianek kpi z inteligentów zafascynowanych bolszewizmem i rewolucyjnymi ideami, kpi z milionerów, za których pieniądze dokonywała się rewolucja. Jego żarty nie omijają również artystów, ubiegających się o dotacje, którzy z patosem wyśpiewują - "musimy siać, choć wiatr porywa ziarno, choć w ślad za siewcą kroczą stada wron". A publiczność się śmieje. Jednak sztuce czegoś brakuje - mocy, zdecydowania. Za to jest dobrze skrojona konstrukcja, bowiem autor zawsze miał wyczucie sceny. Warto zaznaczyć, iż spektakl adresowany jest do w miarę wyrobionego widza, który ma wiedzę historyczną, społeczną o tamtych czasach. Bez takiej bazy, nie zawsze będzie mógł odczytać aluzje, rozpoznać scenicznych bohaterów, których bogaty korowód przewija się przez scenę.
Według zamysłu autora sztuki i reżysera, aktorzy grający w spektaklu obsadzeni są w kilku rolach. To niełatwe zadanie, ale radzą sobie bardzo dobrze. Widać techniczne dopracowanie, solidną pracę i warto to docenić. Mimo to żaden z nich, także tytułowy Stalin, nie stworzył kreacji zasługującej na szczególne wyróżnienie. W rezultacie w Teatrze Dramatycznym powstał ciekawy, nienużący spektakl, z humorem i piosenką, przyjemnymi układami choreograficznymi, wbijający szpilę tu i ówdzie. Jednak treści w nim nie za dużo. Pytanie - czy o to właśnie chodziło twórcom?