Staram się być obywatelem świata

rozmowa z Michałem Znanieckim

Rozmowa z Michałem Znanieckim, reżyserem musicalu "Jekyll & Hyde" w Teatrze Rozrywki w Chorzowie.

FMK / Barbara Wojnarowska: Ma pan wykształcenie muzyczne? Michał Znaniecki: Jestem samoukiem, grałem najpierw na mandolinie, na gitarze, a potem uczyłem się gry na fortepianie. B.W: Wyreżyserował pan dużo oper. Czy to pana pierwszy musical? M.Z: Połowa moich realizacji teatralnych to są opery, reszta to happeningi, performance, musicale i dramaty. Chcę być eklektyczny, żeby nie wpaść w rutynę, staram się zawsze najpierw zrobić operę buffo, później dramat, dyplom z moimi studentami itd. Staram się to zawsze wymieszać, żeby się nie przyzwyczajać do jednej konwencji. B.W: Denerwuje się pan teraz przed premierą? MZ: Zawsze się denerwuję przed premierą, bo inaczej byłbym chyba niepoważny. Teatr jest żywy, ciągle coś się zmienia, zdarzają się wypadki losowe, w każdej chwili może się coś stać, dlatego musimy być otwarci i przygotowani na każdą zmianę. Dopóki premiera nie pójdzie, może się wszystko zmienić. B.W: "Jekyll & Hyde" w T. Rozrywki to polska prapremiera tej sztuki, a czy widział pan ten musical za granicą? M.Z: Tak, oglądałem i obiecałem sobie, że nigdy jej nie będę reżyserował. BW: Dlaczego? MZ: Nie mogę źle mówić o kolegach, ale autorzy musicalu skupili się bardziej na tematyce, problemie Jekylla, hipokryzji, w której on żyje, a nie na samej historii. Realizacje, które widziałem do tej pory, skupiały się tylko na dobrym przedstawieniu fabuły, którą już znamy z powieści, a nie na problemie. A każdy z nas ma w środku swojego Hyde\'a, dobro, zło, prawdę, której nie pokazuje, wolność, której się boi. Najważniejszym zdaniem w musicalu jest zdanie Jekylla, wykrzyknięte po transformacji: "Jestem wolny! Nareszcie wolny!" W tym wszystkim najważniejsza jest ukryta prawda o samym sobie i to staram się pokazać. BW: I to spowodowało, że postanowił pan jednak wyreżyserować musical "Jekyll & Hyde"? MZ: Tak, to jeden z powodów. Gdy dostałem oryginalny materiał nutowy i wczytałem się w niego, to okazało się, że jest o czym innym, niż zawsze sądziłem i widziałem na scenie. Powodem było również to, że poprzez ten utwór mogę mówić o sobie. Wydobywanie Hyde\'a ze mnie jest takim samym zadaniem dla mnie, jak i dla całej publiczności. Dlatego się tego podjąłem. Zawsze bardzo wchodzę w tematykę spektaklu, który robię. Przy realizacji tego spektaklu zacząłem krzyczeć, czego nigdy w mojej pracy nie robię. Zawsze przygotowuję się bardzo poważnie do tematu, jeżdżę, rozmawiam z ludźmi np. pracując nad "Królem Learem", spędziłem miesiące w hospicjach, rozmawiając z ludźmi starszymi, opuszczonymi przez córki. BW: A jak przygotowywał się pan do "Jekyll & Hyde"? M.Z: To było bardzo psychologiczne podejście. Naczytałem się Freuda, Junga, Kępińskiego o schizofrenii. Zacząłem od naszej intymności, prywatności, więcej zajmowałem się samym problemem, a mniej epoką, czyli wiktoriańską Anglią, bo tym zajęli się scenograf i kostiumolog. B.W: Dużo pan podróżuje i zdaje się, że rzadko bywa w Polsce. M.Z: Wyjechałem z Polski w wieku 18 lat i za granicą skończyłem studia. Tam nawiązałem kontakty, wystawiałem sztuki, dostałem pierwsze nagrody. Mój debiut w La Scali był początkiem kariery, kiedy miałem 24 lata. Do Polski przyjeżdżałem rzadko, bo jestem rzadko zapraszany i mało znany. Zresztą ja nie rozgłaszam swoich sukcesów, bo moimi sukcesami jest moja praca i za bardzo ją lubię, żeby skupiać się na karierze medialnej. Za granicą mnie znają, bo tam po prostu dużo pracuję. Poza tym, w Polsce pracuje się w sposób, do którego nie jestem przyzwyczajony. B.W: A czym one się różnią? MZ: Zagranicznych reżyserów filmowych, którzy przyjeżdżają do Polski, dziwi fakt, że nasi aktorzy są niezależni, mają autonomię myślenia, bo tego uczą się w szkole. To jest wspaniałe, ale często pozbawia zaufania do reżysera, a kiedy ja przychodzę na pierwsze próby, to tak jakbym już ten spektakl zrobił. Wiem, w którą stronę chcę iść, a polscy aktorzy też mają swoje przemyślenia o postaci, skupiają się tylko na swojej roli, podczas gdy ja myślę o całości. We Włoszech aktor ufa bardziej reżyserowi, wie, że on ma wizję całości i aktor robi najpierw to, co mu się każe, a potem dopiero odkrywa, dlaczego to robi. Dużo też pracuję nad fizycznością aktora i od tego wychodzę. Jeśli każę aktorowi kuleć, to to kulenie wpływa na jego postać, na psychologię, a nie dlatego, że tak jest ładniej. We Włoszech spektakle robię w trzy tygodnie, a nie tak jak tutaj, w trzy miesiące. W tym czasie trzeba (i można) uzyskać dużą koncentrację i skupienie. Nie można koncentrować się na innych zajęciach. Nie ma czasu na rozważanie. Polscy aktorzy mają więcej czasu, komplikują, pytają, "po co i na co". A ja przychodzę z gotowym pomysłem, daję aktorowi schemat i on ma go wypełnić. W Teatrze Rozrywki mam takich aktorów, są to między innymi: Janusz Kruciński, Wioletta Białk, Beata Chren. Oni potrafią mi zaufać i nie boją się ryzykować. B.W: Czy to skłoniło pana do wznowienia współpracy z Teatrem Rozrywki, w którym kilka lat temu wyreżyserował pan "Szwagierki"? M.Z: Zespół "Rozrywki" jest zespołem o niesamowitym napięciu, porażają swoją młodą energią i dzięki temu zyskali sławę w Polsce. Przyjazd do Chorzowa jest zawsze wytchnieniem, cieszę się, że mam ludzi, którym się chce pracować, którzy ryzykują, którym rzucam pomysły, nawet dziwne, trudne, a na następnej próbie widzę już rezultaty. To są artyści, którzy cieszą się pracą, chcą rozmawiać, nie spieszą się od razu po próbie do domów, chociaż mają rodziny i mają, do kogo się spieszyć. Nigdzie indziej nie ma takiej atmosfery. Warto tu przyjechać, aby się dowartościować, bo ci ludzie mnie rozumieją, podczas gdy w innych miejscach czasem biorą mnie za wariata. B.W: Podobno głównego bohatera miało grać początkowo aż pięciu aktorów. M.Z: Jekylla obecnie gra trzech aktorów. Na castingu, a przyznam się, że bardzo ich nie lubię, wybraliśmy początkowo osoby, które miały okazję być u nas na próbach. Musiały wszystko zaśpiewać (na castingu śpiewa się zaledwie dwa songi, podczas, gdy w musicalu jest ich 24), wypróbować, sprawdzić, czy potrafią się ze mną komunikować i dopiero po tych próbach zadecydowaliśmy o wyborze. Niektórzy sami rezygnowali, bo widzieli, że się nie nadają. Rola Jekylla jest bardzo trudna, bo aktor musi przechodzić szybkie transformacje, zmieniać barwę głosu i sposób śpiewania, cały charakter postaci. BW. Słyszałam, że planuje pan wyjazd do Ameryki Południowej. M.Z. Tak, chcę wystawić "Iwonę, księżniczkę Burgunda" Krauzego, czyli operę. Prowadzę w Argentynie cały czas rozmowy w tej sprawie, a w Chile mam już dwa projekty, nad którymi pracuję. Jest to świat nowy dla mnie, znam tylko Brazylię, której nie lubię. Natomiast w Argentynie jest publiczność, która chce przychodzić do teatru, tak jak w Chorzowie, który ma swoją wierną publiczność. We Włoszech tego nie ma. Tam trzeba ściągnąć publiczność skandalem lub wielkim nazwiskiem. To jest męczące, bo dla mnie ważna jest jakość całego zespołu, a nie tylko wielkich nazwisk. B.W: Czy w czasie swoich licznych podróży wypełnionych ciężką pracą nad kolejnymi spektaklami ma pan również czas na zwiedzanie? M.Z: Oczywiście, nie mógłbym bez tego istnieć jako artysta. Gdybym tylko siedział w hotelu, to niczego bym się nie nauczył. Wybieram nie tylko tytuły sztuk, ale też miasta, które mnie inspirują i zachwycają. Uwielbiam na przykład Londyn. Miałem takie 2 lata, że latałem co środę do Londynu, żeby zobaczyć dwa spektakle jednego dnia i w każdą środę odkrywałem inny Londyn. Takie miasta to także Buenos Aires, gdzie znają mnie wszyscy sklepikarze i transwestyta, który prowadzi pralnię w San Telmo. A ja nie jestem z natury otwartym człowiekiem. Sewilla z kolei jest dla mnie miastem idealnym, dlatego nie mógłbym tam mieszkać, ale będę tam pracować. W tej chwili, do 2015 roku jestem związany z operą w Bilbao. Mieszkam w Turynie z widokiem na Mont Blanc, żeby sobie zawsze przypominać o Kordianie. Staram się być po prostu obywatelem świata. Cały czas podróżuję, przylatuję gdzieś tylko na jeden, dwa dni. Fajnie jest usiąść w ulubionej kafejce, nawet na jedno popołudnie, napić się kawy, która ma w każdym miejscu innym smak. Lubię samoloty, pociągi. B.W: I nie boi się pan latać samolotami? M.Z: Nie, zdecydowanie bardziej boję się samochodów, natomiast w Turynie jeżdżę rowerem.

Barbara Wojnarowska
Dziennik Teatralny Katowice
1 grudnia 2007

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia