Starosta nie podlega rewizji?

"Starosta kaniowski" - reż. Maria Spiss - Stary Teatr w Krakowie

Przy pomocy przejaskrawionych skrajności reżyserka próbuje uchwycić ówczesny sposób myślenia, dokopać się do zwielokrotnionej moralności i pomysłu na Polaka - o "Staroście kaniowskim" w reż. Marii Spiss w Starym Teatrze w Krakowie pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.

Kolejną "sarmacką" premierą w ramach re_wizji stał się montaż tekstów poświęcony Mikołajowi Bazylemu Potockiemu, staroście kaniowskiemu. Obok świadectw jego wybryków (prawdziwych i nie) w spektaklu wykorzystano również utwory literackie (np. fragmenty powieści Zofii Kossak-Szczuskiej). Ambicją reżyserującej przedstawienie Marii Spiss było sportretowanie określonego typu człowieka - sarmackiego starosty właśnie - z możliwie wielu perspektyw. Stereoskopowość spojrzenia na Potockiego (Zbigniew Ruciński) rzeczywiście się udała, uzyskany na scenie portret jest wielowymiarowy i barwny (na tyle, na ile pozwala niedługie przedstawienie). To, czego wyraźnie brakuje spektaklowi, to odniesienie do polskiego "dzisiaj".

Wydłużona w głąb przestrzeń sceny to wielofunkcyjne pomieszczenie, które może być salą w posiadłości dostojnika kościelnego, przestrzenią konnej gonitwy, izbą gościnną Potockiego itp. W tak ograniczonej przestrzeni pojawiają się kolejne figury spektaklu, które korowodem oplatają tytułowego bohatera. Tylko jemu przyznano w tym wszystkim prawo do funkcjonowania w charakterze pełnej postaci scenicznej. Wszyscy pozostali aktorzy pojawiają się w różnych wcieleniach, ich bohaterowie przebiegają przez scenę, często nienazwani, stanowiąc tło całej historii. Czasem któraś z postaci przykuwa uwagę widza (jak znudzony duchowny Aleksandra Fabisiaka, ministrant(ka?) o oczach pełnych nabożnego zadziwienia Natalii Kality, czy Zygmunt Józefczak w wywołującej salwy śmiechu etiudzie czytania listu), jednak trudno przywołać po wyjściu z teatru cały korowód bohaterów. Ich obecność ma posłużyć nadrzędnemu celowi: sportretowaniu sarmaty.

Portret to rzeczywiście udany, bowiem sceniczny Potocki ukazuje przed widzami całe szerokie spektrum swoich wad (głównie) i zalet (z rzadka, jakby niechcąco). Mamy więc i religijność graniczącą z dewocją, i pijaństwo traktowane jako nieodzowny element życia. Na równych prawach pojawia się historia zuchwałego porwania obrazu Maryi i temat niezgrabnych amorów sarmaty. Przy pomocy przejaskrawionych skrajności reżyserka próbuje uchwycić ówczesny sposób myślenia, dokopać się do zwielokrotnionej moralności i pomysłu na Polaka. W zasadzie udaje jej się to. Nie otrzymujemy, na szczęście, rodzajowego obrazka o tym, "jak to drzewiej bywało". "Starosta kaniowski" wzbogacony jest o dystans do opowiadanej historii, budowany poprzez scenografię (Łukasz Błażejewski), niemimetyczne działania aktorskie, montaż kolejnych scen. Trudno jednak znaleźć w tym przedstawieniu coś, co stanowiłoby o wadze podejmowanego tematu.

Największy kłopot ze "Starostą" to jego obojętność wobec polskiej teraźniejszości. I nie chodzi tu o teatralne politykowanie czy nachalne epatowanie jakąkolwiek symboliką. Oglądając spektakl trudno nie odnieść wrażenia, że, choć sam w sobie prezentuje przyzwoitą jakość warsztatową, aktorską, plastyczną etc., nie chce niczego nowego powiedzieć swojemu widzowi. Nawet banalne stwierdzenie "tacy jesteśmy" (bądź "jesteśmy zupełnie inni") już mogłoby być próbą wyjścia w stronę publiczności i nadania do niej jakiegokolwiek komunikatu. To, co widownia dostaje, jest jedynie współcześnie zaaranżowanym obrazkiem scenicznym z kilkoma niebanalnymi pomysłami wizualnymi (Maryja na obrazie, która wręcz domaga się określenia "Matka Boska Zaskoczona", czy kominek, w którym płomienie, przesuwane na kawałku tkaniny, imitują rzeczywisty żar).

Re_wizje sarmackie, podobnie, jak romantyczne czy antyczne, odsyłają widzów do tekstów zapomnianych czy zaniedbanych, by przez ich prezentację osadzoną we współczesnej wrażliwości sprawdzić, jak ówczesne myślenie przekłada się na człowieka współczesnego. Maria Spiss skutecznie zaniechała realizacji wspólnej re_wizyjnej strategii i pozwoliła sobie na indywidualny głos, wybijający się w chórze. Jej spektakl jednak nie mówi widzowi niczego nieprzewidywalnego (bo przecież wszyscy wiemy, jacy byli ci nasi sarmaccy przodkowie). Pozostaje kilka weselszych czy lepiej zagranych fragmentów spektaklu, lejowata, jakby zniekształcona scenografia, kilka obrazów pod powieką oka.

Hubert Michalak
Nowa Siła Krytyczna
10 kwietnia 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia