Stary nowy Czechow
XII Festiwal Sztuki Reżyserskiej Interpretacje w Katowicach"Sztuka bez tytułu", bardziej znana pod tytułem - "Płatonow", w reżyserii Agnieszki Glińskiej to pierwszy spektakl mistrzowski pokazywany w ramach tegorocznych "Interpretacji". Przedstawienie powstało w konwencji teatru tradycyjnego, co nie znaczy, że z tej tradycji się nie naigrywa i nie wykorzystuje jej w sposób przewrotny, pozwalając tym samym wykazać widzowi, że to właśnie czerpanie z tradycji teatru świadczy o sile spektaklu.
„Sztuka bez tytułu” opowiada historię wiejskiego nauczyciela, Michała Płatonowa, który mimo posiadania szczęśliwej rodziny (żony Saszy i synka Koli) romansuje z kilkoma kobietami naraz. Choć może „romans” to w tym przypadku zbyt wielkie słowo – on jest po prostu „otwarty” na zawieranie znajomości (takim go kreuje Borys Szyc) z pięknymi i niepięknymi kobietami, a te lecą do niego jak ćmy do płomienia. Ranią się zatem tym uczuciem: wdowa Anna Wojnicew (dobra, wyważona rola Moniki Krzykowskiej), Sonia (trochę zbyt egzaltowana Katarzyna Dąbrowska) żona pasierba pułkownikowej Sergiusza (Grzegorz Daukszewicz), oraz Maria Grekow - panna z urażonymi ambicjami (niewielka, ale interesująca rólka Moniki Pikuły). W końcu oczywiście dochodzi do tragedii bowiem o owych romansach dowiaduje się żona (Dominika Kluźniak) i próbuje popełnić samobójstwo. Nieoczekiwanie jednak, życie traci sprawca całej niesmacznej sytuacji, chory na febrę (psychicznie również) Płatonow. Tę plejadę postaci dopełniają bohaterowie drugoplanowi: sąsiedzi wdowy, bogaty karczmarz Żyd i jego syn i rodzina Saszy. Wspólnie tworzą barwny obrazek, na którym z pewnością widzowie mogą odnaleźć postaci podobne do samych siebie.
Równorzędnie z akcją (sytuacją) u Czechowa ważna jest obserwacja środowiskowa. To dlatego wszystko się tutaj tak sennie toczy, albowiem liczą się, rozsiane po całym dramacie złote myśli, które autor wkłada w usta swych bohaterów i dzięki którym sztuka fascynuje po dziś dzień, a odbiorca wciąż zachwyca się zmysłem obserwacji Czechowa. Agnieszka Glińska postanowiła nie uronić z tych ponadczasowych sentencji ani słowa, dlatego „poszła na całość” i wykorzystała właściwie cały tekst „Płatonowa”. Jest więc bardzo długa, ale równocześnie bardzo zajmująca introdukcja pozwalająca zapoznać się widzowi z każdym z bohaterów. Oto na obiad do Anny przybywają wszyscy jej przyjaciele. Nie zasiadają jednak do stołu, którego na scenie brak. Wszyscy moszczą się na krzesłach ułożonych przodem do widowni, prowadzą rozmowy (lub milczą) patrząc przed siebie w przestrzeń sugerującą jedynie zamknięty okrąg owego nieistniejącego mebla. Jest to zatem interesujący zabieg umożliwiający przyjrzenie się, poznanie i oswojenie z bohaterami spektaklu.
Kolejne akty nie są już tak zajmujące, ale kilka scen zostało zagranych z pomysłem i ze szczególnym aktorskim zacięciem. Do tych wyjątkowych należy rozmowa Saszy z Osipem oraz świetne zagrany finał. Przede wszystkim z uwagi na genialną kreację Borysa Szyca jako obłąkanego Michała Płatonowa. Trzeba też przyznać reżyserce dbałość o odmienność poszczególnych części. Każda jest inna zarówno pod względem budowy jak i sposobem rozgrywania przez jej uczestników. Wspomniany pierwszy akt był niezwykle statyczny, drugi został poszatkowany na kilkanaście kameralnych scenek, które mimo założonej dynamiki nie zachwyciły pomysłami inscenizacyjnymi. Ciekawą formę przynosi za to, rozwarstwiony jakby na dwie odmienny pod względem estetyki części, akt trzeci. Jego początek jest odwróceniem realizmu i konwencji teatru iluzji – świadczą o tym zarówno scenografia, którą tworzą udrapowane jasne zasłony (żadne konkretne miejsce, raczej imaginacja bohatera, wytwór jego wyobraźni) jak i przebieg sytuacji. Z chorym już Płatonowem rozmawiają kolejno wszystkie jego ofiary – wszyscy jednak siedzą obok siebie, przełamując w ten sposób iluzję teatralną, wskazując na umowność scen, jakie się właśnie odbywają. Przysłuchują się rozmowom, ale w nie ingerują w nie – przecież tak naprawdę ich tam nie ma – są za kulisami! Druga część trzeciego aktu to znów powrót do konwencji, czyli do iluzji, która przełamana jednak zostaje końcową sceną samobójstwa Płatonowa – trzykrotnie powtórzoną. Prawdziwą ozdobą tej części (nie przesadzę, jeśli napiszę, że również całego spektaklu) jest aktorstwo Borysa Szyca. Zadanie jakie przed nim postawiono wykonał na szóstkę z plusem. Konsekwentnie pokazuje proces upadku swojej postaci, a jej kulminacyjny moment przypadający na kilka chwil przed samozagładą – jest jedną z najlepszych scen w całym przedstawieniu. Aktor w doskonały sposób wykorzystuje repertuar swoich gestów, uruchamia wszystkie swoje sceniczne możliwości, gra całym sobą, nie oszczędzając się (zwłaszcza w trzecim akcie). Ta rola z pewnością przyniosła mu zwolenników wśród nieprzychylnych wcześniej teatromanów podejrzliwie spoglądających na jego aktorskie rewelacje na wielkim i małym ekranie.
Spektakl Agnieszki Glińskiej, choć zrobiony z rozmachem, nie jest jednak spektaklem, który można chłonąć przez ponad cztery godziny. Mimo rewelacyjnego aktorstwa Borysa Szyca i pomniejszych poprawnie skrojonych ról partnerujących mu aktorów, spektakl czasem nuży przydługimi scenami, na zaaranżowanie których – mam wrażenie – zabrakło reżyserce pomysłu i z tego względu nie można chyba ochrzcić go mianem spektaklu mistrzowskiego.