Stawiam życiu piątkę
Rozmowa z Wiesławą Niemaszek- Moja filozofia to "szklanka do polowy pełna". Nie ma dla mnie nic ważniejszego niż słuchanie ludzi, rozmowa z nimi. Staram się to zanikające zjawisko pielęgnować - mówi Wiesława Niemaszek, aktorka Teatru im. Stefana Jaracza.
Przepraszam, ale mam mało czasu, bo idę zaraz na próbę kabaretu.
- To w Olsztynie jest kabaret?!
- Jest. Nasz kabaret literacki Młynek, który powstał z potrzeby serca. Zapomniano już o takich ludziach jak Hemar, Tuwim, Jurandot, Słonimski czy Grodzieńska. I wydaje nam się, że warto ich przypominać. Kabaret jest po części kontynuacją WANNY, która działała w kawiarni Teatralna. Obecnie naszą siedzibą jest restauracja Skarbiec.
I ludzie przychodzą?! Na Hemara?!
- Czasami jest ich aż za dużo, co najlepiej świadczy o tym, że na dobre słowo jest zapotrzebowanie.
Jak to jest z twoim nazwiskiem? Od wieków znam cię jako Wiesię Niemaszek, z dopiskiem: Szymańska, a teraz jesteś Szymańska. Taka zmiana nazwiska nie wydaje ci się ryzykowna?
- Dyrektor mnie namówił. I pewnie miał rację, żebym w teatrze używała dwóch nazwisk, chociażby z szacunku do widza, który mnie poznał jako Wiesławę Niemaszek. Zainspirował mnie też mój syn, który wyrobił sobie dowód na Błażej Szymański. To panieńskie nazwisko mojej mamy. On ma z nią dużo wspólnego, tak jak miał z moimi dziadkami. A nie ma nic ważniejszego niż związki z ludźmi.
Skąd wzięłaś się w Olsztynie?
- Z Bartoszyc, mojego ukochanego miasta. Gdyby nie to, że nie ma tam teatru, mieszkałabym pewnie w Bartoszycach do dzisiaj. Ludzie z mniejszych miast są zawsze lepsi.
A jak trafiłaś do teatru?
- Nie usłyszysz ode mnie opowieści, że od urodzenia chciałam zostać aktorką. W Olsztynie studiowałam pedagogikę specjalną. Mieliśmy zajęcia w szpitalu psychiatrycznym z upośledzonymi i niepełnosprawnymi dziećmi. Przez grzeczność pominę nazwisko osoby, która je prowadziła. Ta pani mówiła: - To jest egzemplarz taki i taki. W głowie mi się nie mieściło, żeby tak się wyrażać o dziecku! Wyszłam z tych zajęć i poszłam na spacer po Olsztynie. Trafiłam na cudowny mały "belwederek" na tyłach dawnego Hosianum (który został - nie rozumiem dlaczego - zburzony), gdzie wówczas mieścił się Olsztyński Teatr Lalek. Weszłam i zapytałam dyrektora Jana Zbigniewa Wroniszewskiego o pracę. Zapytał, co umiem. - Nie wiem - odpowiedziałam. - Może mnie pan sprawdzić. I pierwszego kwietnia, w prima aprilis, który trwa do dziś, zostałam zatrudniona w teatrze. Potem pojechałam za mężem do Radomia i zrobiłam dyplom. Eksternistyczny egzamin państwowy zdawałam przed komisją w której zasiadali między innymi Ryszarda Hanin, Jan Swiderski, Michał Pawlicki, Krzysztof Chamiec, ludzie znani z telewizji i z gazet.
Wtedy już śpiewałaś? Bardzo dobrze to robisz.
- Staram się. Piosenki to są wielkie dramaty opowiedziane w pięć minut.
Czy Edith Piaf, której utwory śpiewasz, jest ci szczególnie bliska?
- Bardzo bliska. I to od dziewiątego roku życia. W 1969 roku zobaczyłam film z pogrzebu Edith (zmarła w 1963 roku - red.) Zrobił na mnie wielkie wrażenie, bo kim trzeba być i co zrobić, żeby na pogrzeb przyszedł cały Paryż? Dla wszystkich ludzi prostych i należących do elit to, że Edith odeszła, było ważne.
Znałaś wtedy jej piosenki?
- Nie. Od tamtej pory zaczęło się słuchanie Piaf, w ogóle muzyki. Mam mamę, najpiękniejszą na świecie, która nauczyła mnie o powstaniu warszawskim, poezji Gałczyńskiego, wszystkiego. Słuchało się Grechuty, Piwnicy pod Baranami, Ewy Demarczyk.
Podśpiewywałaś sobie wtedy?
- Nie, nigdy nie wiedziałam, że umiem śpiewać. Należałam do wszystkich możliwych kółek zainteresowań, od matematycznego do recytatorskiego. Coś tam podśpiewywałam, ale przede wszystkim słuchałam muzyki. Jeździłam z mamą do olsztyńskiej filharmonii. Do mojego pokoju zwanego Norką przychodzili koledzy i koleżanki. Urządzaliśmy wieczory poezji. Byliśmy potwornymi snobami.
Snobami?!
- Tak, bo musieliśmy czytać. Gdy ktoś czegoś nie znał, nie miał prawa wstępu do Norki. Wtedy zaczął się Cortazar i cała literatura południowoamerykańska. Jak się czytało Cortazara, to jechało się po gauloisesy do Warszawy, bo w Bartoszycach nie można było ich kupić. Nie dość na tym. Prenumerowało się "Literaturę na Świecie", "Literaturę", urządzaliśmy wieczory poezji przy muzyce. I to procentuje do dzisiaj. Zresztą kiedyś sparafrazowałam za Wańkowiczem powiedzenie, że jedyną rzeczą, która w życiu się stała i dziać się będzie zawsze, to jest dzieciństwo. I tu muszę powiedzieć o swoich dziadkach. Pamiętam ogromne poczucie bezpieczeństwa, jakie czułam, gdy byłam w ich domu.
W Wigilię dziadzia szedł do obory z opłatkiem, żeby podzielić się nim ze zwierzętami. One mruczały po swojemu, rozmawiały w oświetlonej ciemną lampką oborze. Było ciepło i najspokojniej na świecie. To było największe poczucie bezpieczeństwa w życiu. Jak ktoś się wywodzi z takiego świata, to się nawet nie zastanawia, czy i jak śpiewa, bo mu dusza śpiewa.
A jak śpiewasz Non, je ne regrette rien" czyli "Nie, nie żałuję niczego"... ?
- ...to niczego nie żałuję. Naprawdę. Jeżeli weźmie się pod uwagę życiorys Piaf, te straszne rzeczy, które przydarzyły się w jej życiu, jej śmierć w osamotnieniu, to ja nie mam powodu, żeby żałować czegokolwiek w moim życiu. Moja filozofia to "szklanka do polowy pełna". Nie ma dla mnie nic ważniejszego niż słuchanie ludzi, rozmowa z nimi. Staram się to zanikające zjawisko pielęgnować.
Co powiesz na temat miłości?
- To, co Agnieszka Osiecka: że najważniejszą rzeczą w życiu jest czułość. A dla mnie najważniejsza jest przyjaźń. Dałabym się za przyjaciół pokroić. Staram się być blisko nich. A miłość? Jest cudna miłość do syna, miłość do matki. To jej rodzaje, które nie są przereklamowane, bo wiesz, że są i będą.
Wżyciu kobiet ważny jest czas. Czy przemijanie jest dla ciebie problemem?
- Moja babcia, jak kończyła 86 lat, z dużą wątpliwością powiedziała: - Chyba się starzeję. Ale nie była o tym przekonana. Ja też nie jestem. Kiedyś Adam Hanuszkiewicz powiedział, że starość jest kwestią decyzji.
Byłaś trzykrotnie jego asystentką, gdy reżyserował w olsztyńskim teatrze. Dlaczego wybrał akurat ciebie?
- Wiesz, kiedyś byłam ładną dziewczyną, a Adaś lubił ładne dziewczyny. Może teraz by mnie nie wybrał! (śmiech) Gadaliśmy, kłóciliśmy się i były to fantastyczne dyskusje. Bzdurą jest, że był bufonem, że widział tylko siebie. Potrzebował partnerów do rozmowy i jeżeli miał partnera, umiał i słuchać, i rozmawiać.
Powiedziałaś przed naszą rozmową, ze teatr to "Stowarzyszenie Umarłych Poetów".
- Bo to prawda. Jest taka scena w filmie, kiedy nauczyciel Kaeting prowadzi uczniów na korytarz i pokazuje im zdjęcia absolwentów. - Byli tacy jak wy, mieli takie same marzenia - mówił im. - Carpe diem! - zachęcał. Teatr też jest sztuką ulotną.
Pracujesz z młodzieżą w Studium Aktorskim? Jacy są ci piękni dwudziestoletni?
- Bardzo mądrzy, chłonni, a jeżeli czegoś nie wiedzą, to chcą się dowiedzieć. Nie wolno ich poniżać czy traktować jak uczniaków. Trzeba ich ośmielić i zrozumieć, że my też się od nich uczymy. Nie możemy być jak Zastałek z książki Spencera Johnsona "Kto zabrał mój ser?", który marzy tylko o tym, żeby nic się nie zmieniło. Teatr cały czas ewoluuje. Nie gramy spektakli w turniurach i frakach, ale to nie znaczy, że to nie jest sztuka. Po prostu staramy się złapać czas. Przeczytam, co o teatrze pisał Stefan Jaracz, dobrze?
Czytaj. Przypomnimy zapomnianego patrona naszego teatru.
- Jaracz pisał o teatrze dobrze i źle, bo w jego czasach była to często sztuka jarmarczna, niskich lotów. Jednak teatru bronił. - Gdyby teatr był tylko tym, co przedstawiłem, nie byłby w stanie istnieć, nie mógłby trwać. Jakaż to więc siła, która utrzymywała go w tak nędznych warunkach przy życiu, a czasem rodziła w tej mierzwie nawet kwiaty. Ta tajemnicza siła, którą teatr był i jest obdarowany, to poezja. Najgorszy cynik teatralny miał chwilę? gdy był w jej mocy i słuchał jej w zbożnej ciszy. I te tylko chwile usprawiedliwiały nędzne jego życie...
Co lubisz grać?
- Uwielbiam grać wszystko. Byle był dobry reżyser.
Czy w teatrze, podczas realizacji spektaklu, aktor ma coś do powiedzenia?
- To zależy, są różne szkoły. Są reżyserzy od początku do końca przyzwyczajeni do swojej koncepcji i potrafią ci powiedzieć, którędy masz wejść i gdzie usiąść. I to jest nawet wygodne, masz tylko grać. Ale są też reżyserzy, którzy chcą rozmawiać, dociekają treści między wierszami tekstu. I szukamy ich razem.
Która rola jest ci najbliższa?
- Nie powiem. To tak jakbyś zapytała, którą piosenkę najbardziej lubię. Wszystko jest ważne: i epizody, i role.
Co myślisz o przyszłości?
- Wszystko będzie dobrze. Może któregoś dnia, gdy zagram babcię, pomyślę, że to już jest etap babci. Chciałabym, jak moi starsi koledzy - Hania Wolicka i Władysław Jeżewski - mieć pogodę ducha, być tak sprawna i być na scenie tak długo jak oni.