Sterowany monodram
"Lady M" - reż. Ida Bocian - Teatr Gdynia GłównaJak pojemną i wielowarstwową może być sztuka monodramiczna wie na pewno reżyserka ostatniej premiery Teatru Gdynia Główna, Ida Bocian. Długoletnia praca jako aktorki, potem inscenizatorki skłoniła ją do zmierzenia się z uniwersalnym tekstem Szekspira i jego najmroczniejszą bohaterką, Lady Makbet.
Tym razem Bocian pokierowała scenicznie zaproszoną do współpracy Agnieszką Skawińską, pozwalając sobie również na "modernizację" tekstu stradfordczyka, a na pochwałę zasługuje sięgnięcie po rzadko używane tłumaczenie Leona Urlicha. W efekcie widz otrzymał aspirujący artystycznie spektakl, z zaskakującym, zwizualizowanym pomysłem na wprowadzenie innych postaci.
"Lady M." rozgrywa się w jednym pomieszczeniu, wyposażonym w kilka domowych atrybutów oraz ekran/monitor i oczywiście pilota/kontrolera bezprzewodowego. Bohaterka, którą można ulokować w średnim przedziale wiekowym lat około trzydziestu, wiedzie unormowane życie samotnej użytkowniczki gier. Ma ambicje, jest zaborcza, przedsiębiorcza i wynajduje same konstruktywne rozwiązania. Selekcjonuje żywych, liczy umarłych, konfabuluje w archaicznym środowisku językowym oraz współczesnym środowisku oprogramowania. Usuwa wszelkie przeszkody, aby dojść do władzy, oszukuje nawet program i "ściemnia" widzom. W którymś momencie miałam wrażenie, że jest pensjonariuszką zakładu pod specjalnym nadzorem.
Ogólnie siła każdego monodramu powinna polegać na jego bardzo przemyślanej konstrukcji, również w odniesieniu do interakcji z publicznością, nie mówiąc już o scenariuszu i ruchu scenicznym. Ida Bocian wykorzystała bardzo obszerne fragmenty tekstu Szekspira, dodała jeszcze inne, a całość przybrała formę sterowanej improwizacji scenicznej. Niestety, pozbawiona była głębi zarówno na poziomie przeżywania bohaterki, jak i odbioru przez widza. Słowa miały wartość informacyjną, nie nadawały dramatyzmu wyrafinowanej historii "kobiety od Szekspira".
Agnieszka Skawińska, mimo bardzo dobrego warsztatu aktorskiego, nie zdołała ożywić emocji spektaklowych. Duża sprawność sceniczna nie szła w parze z energią dramaturgiczną. W przypadku tekstu zabrakło pewnego rodzaju dojrzałości, w przypadku gry raziła nadmierna egzaltacja bohaterki własnymi pomysłami oraz przerysowana "relacja" z wirtualnym Makbetem. Zbyt obszerne fragmenty spektaklu, gdy Lady M. budowała strategię postaci w grze, nie sprzyjały uważności ze strony widza. Niezrozumiała była jednorodna stylistyka komunikacji bohaterki z Makbetem - być może zabrakło pomysłów.
Interakcja z publicznością z założenia miała wpisać widzów w świat głównej postaci i tym samym uwiarygodnić postać najsłynniejszej Szekspirowskiej morderczyni w nowych okolicznościach. Cóż, nie udało się jednak stworzyć spektaklu na miarę alternatywnej kreacji, nie był oryginalny, tylko bezpieczny, niczego nie mówił nowego o świecie, nie sprowokował do refleksji. Nie było brudu, strachu, nie czuć było zapachu krwi. No i muzyki nie było także.
Wydaje się, że zawodowstwo monodramistki, jej predyspozycje fizyczne, znakomita dykcja nie zostały w pełni wykorzystane. Może reżyserce zabrakło odwagi, aby dzięki Skawińskiej opowiedzieć jakąś przejmującą prawdę o świecie? Tylko na co czekać...