Stop. Klatka. Cichy odór śmierci

„Poskromienie" – reż. Monika Pęcikiewicz – Teatr Polski w podziemiu we Wrocławiu

„Poskromienie‟ Moniki Pęcikiewicz - lepka pajęczyna ze słów i obrazów. Spektakl rozciągnięty gdzieś między ciasnym zaułkiem goszczącym resztki porannej mgły, a wąską uliczką blado oświetloną nieśmiało wschodzącym, sennym słońcem.

Gęsto tkany półprzezroczystą nicią zdarzeń, odciskający ślady na odkrytej nieopatrznie skórze. Historia (nie)zwykła - rodzinnych fars, żałobnych woalek, smrodu miałkich gestów, cichości roz-stawania się.

Trochę bełkotu na początek nie zawadzi. Swojska historyjka utrzymana w onirycznym klimacie, relacjonowana sprawnie i lekko przez mężczyznę osadza nas tu i teraz, we Wrocławiu. Centralnie, w głębi naprzeciw widowni pobłyskuje lustrzany wielobok, w którym odbija się ustawiony na środku sceny drewniany stół. Też trochę jak z marzeń sennych tylko mniej banalnie. Ceglane ściany Piekarnii, przepastna przestrzeń ze sceną bez podwyższenia na środku, efektowne operowanie dymem i światłocieniem. Elementy zręcznie wykorzystywane w każdym z następujących po sobie obrazów „Poskromienia‟, któremu bez wątpienia nie brak technicznych atutów.

Między potokami wystrzeliwanych słów, w rytm pojękiwań, westchnień, stęknięć i rzężeń dym, światło i projekcje wideo zdają się bezwiednie pochwytywać ludzkie sylwetki i przywierać do nich nierozerwalnie. W tańcu kolorowych punkcików, dźwięków i ciał, gdzieś między gestem, a słowem unosi się namacalny posmak ostateczności.

W spektaklu ruchomych obrazów naszpikowanych efektami multimedialnymi, mgłą, światłami, rytmicznymi lub nieskoordynowanymi odgłosami oraz potokami słów z nieskrywaną ulgą widz natrafia na dwójkową scenę między staruszkiem, a pielęgnującą go młodą opiekunką. Dwa ciała tak bliskie fizycznie w przestrzeni maleńkiego łóżka, a zarazem tak odległe na linii czasu; dwie lekkości - życia krótkiego, pełnego wigoru, przepełnionego świeżym tchnieniem i śmierci bliskiej, ciepłej, nie wyczekiwanej bezwiednie lecz oczekiwanej z jasnym, pogodnym uporem. Kobieta i mężczyzna z dwóch światów - staruszek i młódka, zatrzymani w jednej stop-klatce, w intymnym spotkaniu wypełnionym wzajemnym zrozumieniem.

Dla równowagi przez większość spektaklu scenę wypełnia jazgoczące towarzystwo rodziny. Poprzebierani w pogrzebowe kostiumy, pełni wzajemnych żalów, lub jak kto woli - osobistych tragedii, pozwalają, by nawet najwybredniejszy widz znalazł coś dla siebie. Jakiś mały, prywatny, osobisty dramat. Bo przecież miło popodglądać sobie przez chwilę innych. Spektakl szyty na miarę bywa czasem lżejszy niż netflixowy serial z milionem wyświetleń. I tym razem przyjdzie nam się więc rozrywać. Tylko nieco inaczej, bo kulturalnie, modnie i ze smakiem, teatralnie.

Jest więc trochę o nieudanych małżeństwach, niedogranych rolach, zadawnionych waśniach, oczekiwaniach, złudzeniach i rozczarowaniach. Ot, zwykłe spotkanie rodzinne po latach, nad łóżkiem umierającego ojca, dziadka, jakiegoś obcego, niedzisiejszego dżentelmena, najbliższej istoty na świecie. Zdarzają się też odgrzewane pomysły z feminizującym fetorkiem, buńczuczne deklaracje, ale też zasiedziałe w tradycjach (a fe!) i konwenansach, dobrze ubrane matki.

Gdzieś między osobami dramatu przemyka czasem taksówkarz - odwiecznie czekający na okazję, ksiądz z podejrzaną przeszłością lub nikczemną przyszłością, jakiś nieszczęśliwy mężczyzna żyjący z przymusu z jakąś zrozpaczoną kobietą.

A! I we framugi, pod fotele i łóżka, między deski podłogi i za paznokcie wciska się nieubłagany, cichy odór śmierci. C'est la vie - nic dodać nic ująć.

Marta Tomaszek
Dziennik Teatralny Wrocław
15 kwietnia 2020

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia

Wodzirej
Marcin Liber
Premiera "Wodzireja" w sobotę (8.03) ...