Strach na wschodzie

"Kordian" - reż. Szymon Kaczmarek - Narodowy Teatr Stary w Krakowie

Po mniej więcej 180 latach naszego życia w bolesnej niepewności, co minęły od dnia objawienia światu "Kordiana" Juliusza Słowackiego - krytyka teatralna doniosła w poniedziałek, że Kordian jednak przeżył! Na razie wierzymy na słowo i oznajmiamy, że znalezisko bardzo nas cieszy.

W epoce narastającej niechęci Polaków i Polek do posiadania licznego potomstwa, w czasach egotycznych singli oraz singielek, którym nie w lekkomyślnych głowach szlachetny trud wieczornego pomnażania tkanki narodu - każdy Polak dodatkowy, zwłaszcza Polak ocalały z romantycznej pożogi, jest wsparciem dla naszego plemienia. Tak. Nawet jeśli - jak w tym przypadku - stan tkanki raczej nie pozwala marzyć o olimpijskim złocie w Londynie. Krytyka teatralna informuje, że ocalały Kordian siedzi na wózku inwalidzkim, gruntownie sparaliżowany, i zerka na stojący przy kole zestaw do eutanazji. Cóż my na to? Nie szkodzi! Damy radę! Ba! Już żeśmy dali, bo oto wróg nasz odwieczny już zapłakał na widok dzielnej tkanki na wózku... Lecz po kolei.

W finale sztuki Słowackiego Kordian stoi przed plutonem egzekucyjnym. Wcześniej ocalał, bo dobra chmura wzięła go w swe ramiona, gdy chwiał się na szczycie Mont Blanc. Później, gdy konno przeskakiwał piramidę karabinów z bagnetami na sztorc, niewiele dzieliło go od ostrzy. A teraz? Polska miała liczyć na trzeci cud z rzędu? Wprawdzie adiutant pędzi z ułaskawieniem, ale - jak w ostatnim zdaniu powiada drugi wieszcz - "Oficer go nie widzi... rękę podniósł w górę". Kurtyna. Tak, trzeci cud nie miał prawa się zdarzyć - a tu, proszę! Mamy rok 2012 -a Kordian sobie żyje! Możliwości były dwie. Albo oficer dostrzegł adiutanta, albo opuścił rękę -lecz pluton nie trafił.

Za którą nitką Ariadny polskiego szczęścia podążył Szymon Kaczmarek? W sumie obojętne. Grunt, że, jak sądzimy, kilka miesięcy temu odnalazł gdzieś nad Wisłą, zapewne w małym miasteczku, żywego Kordiana i nie zadał mu reporterskiego zestawu pytań: "Co też, szanowny Kordianie, porabiałeś przez około 180 lat? A żona - jak się trzyma? A dzieci? Wnuki? Prawnuki? Pokończyły szkoły, wyszły na ludzi, są zdrową tkanką? A ten wózek? Co, na główkę z mostu sierpniowym popołudniem się skoczyło, lecz źle się parabolę lotu wymierzyło, a dobra chmurka tym razem nie pomogła? Potrzeba ci czego, kombatancie?". Nie, Kaczmarek nie poszedł w to.

Kaczmarek popchnął wózek, po czym pchał go i pchał, aż na kameralną scenę Narodowego Starego Teatru go wepchnął, tym samym czyniąc ze sparaliżowanego weterana walki z caratem jądro wyreżyserowanego przez siebie "Kordiana". Ze jest jądrem - to w doniesieniu sugerują krytycy. Z ich opisu wyłania się przedstawienie na tym polegające, że grupa rodaków odnalezionego Kordiana odgrywa przed nim -"Kordiana". Zapewne ku pokrzepieniu. Ale może też, by mu zasugerować, że skoro już trzy razy umknął śmierci - to melancholijne zerkanie na zestaw do eutanazji nie ma sensu.

Popieramy sugestię grupy rodaków, ostro popieramy, albowiem okazało się, że moce, co drzemią w niezbyt skorej do podskoków tkance weterana naszego, wciąż potężne są! Oto w ten sam piękny poniedziałek przeczytaliśmy w prasie, że Matuszka Fotinja ze wsi Bolszaja Jelnia, założycielka żeńskiej sekty czczącej Władimira Putina, ogłosiła, iż umieszczone w miejscowej cerkwi ikona premiera oraz jego portret - zapłakały!... Cóż można dodać?

Cudowna jest świadomość, jaką w kwestii położenia geopolitycznego Polski posiada młoda reżyseria! Potężna i patriotycznie słuszna jest konsekwencja, z jaką dyrekcja Starego Teatru pozwala młodzieży poprawiać klasyków! Nasz młody wpycha na scenę sparaliżowanego, lecz żywego Kordiana, a Putin na desce, pewnie i Rosja cała - ronią łzy strasznego lęku przed Polską!

Paweł Głowacki
Dziennik Polski
31 stycznia 2012

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia