Strajk, anarchia i koncerty

„Rock of Ages" - scen. Chris D'Arienzo - reż. Jacek Mikołajczyk - Teatr Syrena w Warszawie - foto: Klaudyna Schubert - mater. prasowe

Manifest sex, drugs and rock and roll – to koncerty, rockowa muzyka lat 80., pogoń za sławą, chęć zaistnienia w szerokim świecie i pozostawienia śladu po sobie. Ale to też pogoń nie wiadomo za czym, byle tylko zrealizować swoje marzenia, zaspokoić ego, tudzież niepohamowane popędy ciała (których urzeczywistnienie niewiele miało wspólnego z kulturą). W opozycji do tego szaleństwa słodkie love story, które jednak z czasem okazuje swoje niebanalne przesłanie. A to wszystko w spektaklu "Rock of Ages" warszawskiego Teatru Syrena.

Jak pokazać szalone czasy 80. i 90. i wpływ, jakie one miały na świat – poczynając od muzyki, ubiór, po całe życie? Czy ten czas zapoczątkował rewolucję w świadomości ludzi? Jaki miał wpływ na dalsze losy społeczeństwa?

Od pierwszej sceny spektakl Rock of Ages oczarowuje świetnym wykonaniem aktorskim, muzyką, śpiewem i tańcem. Wywierające silne wrażenie środki poruszały i wciągały w kolorowy klimat lat 80.: żywiołowa gra, operowanie światłem oraz akcja dziejąca się jednocześnie na kilku planach (ciekawe przejścia pomiędzy scenami, kiedy aktorzy zastygali w ruchu, pozwalając, by uwaga była przeniesiona na inną scenę).

Jednak w warstwie przekazu sztuka zaczęła się banalnie. Proste, schematyczne role rodem z amerykańskiego filmu wydawały się płaskie w stosunku do imponujących środków artystycznych. Na szczęście spektakl z czasem zaczął nabierać wielowymiarowości i głębi. Postaci stawały się pełne intensywności i bardziej niejednoznaczne. Pojawiało się więcej pytań: o marzenia, o role w życiu, jakie spełniamy i czy są to nasze role, czy ten świat nas wtłacza w te role.

Niektóre postaci i sceny od początku były stworzone z przymrużeniem oka i z dystansem, a niektóre z założenia miały być proste. Główni bohaterowie to schematyczne, niezłożone postaci. Infantylność dziewczynki, która łatwo sprzeda swoją niewinność w pogoni za sławą. Naiwność chłopaka, który marzy o wielkiej popularności, ale w rzeczywistości nie potrafi walczyć o swoje szczęście i zetknąć się z twardą rzeczywistością. Ale też tak zarysowane postaci dobrze (i z przesadą) pokazały istotę tamtych czasów – zachłyśniecie światem, głód „prawdziwego", nieograniczonego konwenansami życia, chęć wyrwania się z marazmu i pokazania światu, że „właśnie mnie się uda" dostać na szczyt.

W tle uczucia, jakie narodziło się pomiędzy głównymi bohaterami, dzieją się przepychanki biznesowe, walka o ukochaną knajpę, strajk, anarchia. I koncerty. A wszystko to bardzo barwnie opowiedziane.

Ciekawym posunięciem było stworzenie postaci narratora komentującego zastaną rzeczywistość. Narratora, który niejednokrotnie potrafił wytrącić widza ze stanu rutyny, a nawet czasami robił to względem samych aktorów. I wykonywał to tak sprawnie, że trudno było odróżnić wyuczoną rolę od improwizacji, na jaką sobie pozwalał.

Scenografia zrobiona z rozmachem pozwalała, by akcja działa się na wielu płaszczyznach i poziomach jednocześnie. Bardzo dobre odwzorowanie przestrzeni klubowej i klimatu rockowej knajpy. Świetnie zrealizowane kostiumy – niektóre realnie odzwierciedlające tamte czasy, np. obcisłe skórzane spodnie, podarte dżinsy, opaski na głowie. Niektóre specjalnie przejaskrawione i tandetne. Cekiny, złote łańcuchy i brokat zrobiły dobrą robotę. Nagie klaty, tudzież brzuchy i pośladki męskie oraz damskie pokazywane były bez zahamowań. Dobrze korespondowało to z charakterem spektaklu – świadomie użyty kicz i przesada, które artyści nazwali przekornie dziedzictwem kulturowym.

Śmiałe wyginanie ciała na scenie, machanie w rytm muzyki burzą włosów po trwałej ondulacji, taniec, w którym tańczący ochoczo rzucali się w tłum i nie zawsze zostali przez niego złapani. Wszystko to było wiernym, choć prowokacyjnym, odwzorowaniem sceny muzycznej tamtych lat.

Z całym tym przepychem zetknął się temat marzeń. W życiu wszystko zaczyna się od marzeń, to pierwszy impuls. A potem powinno przyjść działanie – nie można tylko marzyć, trzeba zetknąć z rzeczywistością swoje marzenia. I w tym kierunku rozwijali się bohaterowie – najpierw naiwne marzenia, a potem konfrontacja i świadoma ich realizacja.
Postaci krok po kroku są prowadzone ku realizacji swych marzeń. I uświadamiają sobie co jest dla nich tak naprawdę ważne w życiu.

Spektakl kończy się bardzo pomysłowo i, mimo wszystko, nieprzewidywalnie. Miłość znajduje swoje pozytywne spełnienie, a ukochana knajpa wraca do swoich właścicieli. Wiele spraw się rozwiązuje, choć nie zawsze tak, jak zostały pierwotnie zaplanowane. W widzach rodzą się wtedy pytania: co z naszymi marzeniami? Czy realizujemy je zgodnie z powołaniem, w zgodzie ze sobą? Czy życie zmusiło nas do rezygnacji z nich? A może nasze marzenia z młodości nie były, tak naprawdę, naszymi – tylko wpojonymi nam przez świat? Może życie pokazało, że gdzieś indziej jest spełnienie?

Podsumowując – zabawa i duża dawka humoru, liczne nawiązania do polskiej rzeczywistości, a także ciekawa rola narratora uchroniły przedstawienie przed banałem amerykańskiej fabuły, w której wszystkie role są przewidywalne. Do tego porywająca muzyka, taniec i śpiew, a także ciekawe przesłanie sprawiły, że spektakl stał się spójnym i barwnym dziełem.

Katarzyna Harłacz
Dziennik Teatralny Warszawa
7 maja 2022

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...