Straszne mieszczanki
"Prezydentki" - reż. Piotr Kruszczyński - Teatr Nowy im. Tadeusza Łomnickiego PoznańPiotr Kruszczyński odważnie zagląda za firanki jeżyckich kamienic.
Teatr Nowy nie daje zapomnieć, że mieści się na Jeżycach. Nie pozwala widzowi wyjść poza mury, lecz pokazuje w "Prezydentkach" okno jednej z tutejszych tajemnic, przesłonięte grubą białą firaną. Firana rozsunie się zamiast kurtyny, na scenie ujrzymy zaś ograniczone trzema ścianami oszczędne wnętrze z namiastką salonu, łazienki i kuchni. Punktami centralnymi są tu pilot od telewizora, stół i lodówka. Okno, które nie wychodzi na nic, zieje pustką, a prowizoryczna metalowa suszarka nad zlewem i różowe plastikowe łazienkowe półeczki wyglądają nieco znajomo.
"Pleśnią i kopciem pełznie po ścianach
Zgroza zimowa, ciemne konanie"
Nie cierpię firanek. Zbierają kurz, tłuszcz i pachną starą kapustą. Nie rozumiem potrzeby zasłaniania okien, chowania się przed światłem dnia. Kiedy jednak kurtyna się rozsuwa, zaczynam dostrzegać, że to nie przed słońcem kryją się bohaterki Prezydentek, a przed naszymi wścibskimi spojrzeniami. Zaraz bowiem zajrzymy im do szklanki słabej taniej kawy i pod pierzyny. Trudno pozbyć się myśli, że takie podglądactwo kulturalnym ludziom nie przystoi, że jako podglądacze znajdujemy się niebezpiecznie blisko drobnomieszczańskich bohaterek. Że, o zgrozo jesteśmy na tym samym poziomie, że to nie scena, lecz lustro. Wszyscy przecież mieliśmy w domu taki elektryczny młynek do kawy, prawda?
"Od rana bełkot. Bełkocą, bredzą,
Że deszcz, że drogo, że to, że tamto."
Dramat Wernera Schwaba został przeniesiony przez Piotra Kruszczyńskiego w polskie, wielkopolskie wręcz realia. Wyraźnie znajdujemy się w Poznaniu - na lodówce trykają się ratuszowe koziołki, a Irena wygłasza tyrady na temat własnej oszczędności i rozrzutności Renaty. Te pierwsze sceny, kiedy Irena odsypuje kawę z kawy, odsącza herbatę z herbaty i paraduje w wyciągniętej ze śmietnika futrzanej czapie, a Renata wdzięczy się w kombinezonie w lamparcie cętki, są tak komiczne, że publiczność zaśmiewa się do łez. Bożena Borowska-Kropielnicka, Małgorzata Łodej-Stachowiak i Daniela Popławska budują żywe, kolorowe postaci z krwi i kości, nie z kolorowych magazynów, w których się zaczytują. Jako żywo przypominają nasze sąsiadki, ciotki, panie spotykane w sklepach i na targowiskach.
"Potem się modlą: od nagłej śmierci...
...od wojny... głodu... odpoczywanie"
Siedzą oczywiście przed telewizorem, z którego rozbrzmiewa - jak zza wielu naszych ścian - Anioł Pański. Toczy się pusta, pełna oczywistości rozmowa, która niebezpiecznie zbacza na coraz to bardziej prywatne tory. Irena, Renata i Maryjka zachowują płaszczyk pobożności, pod którym skrywają nieślubne dzieci, niespełnione fantazje erotyczne i wulgarny język. Gdy już jednak zapalą Panu Bogu na pokaz przysłowiową świeczkę, alkohol rozwiązuje im języki i wylewają na siebie nawzajem szambo. Przenoszą się do nieistniejącego, delirycznego świata, gdzie spełniają się owe najskrytsze marzenia, którymi zwyczajnie nie wypada się chwalić. Nietrudno zauważyć, że ta wódczana rzeczywistość prawdziwsza jest od dewocyjnej.
"Pod łóżka włażą, złodzieja węszą,
Łbem o nocniki chłodne trącając."
Alkohol, jak to zwykle bywa, uwalnia język. Ten w "Prezydentkach" staje się wręcz osobnym bytem, a okazuje się wyjątkowo brutalny i pełen skatologii. Choć bohaterki nie ruszają się z mieszkania, rozpadają się właściwie razem z przestrzenią, język rośnie w siłę, wybiega naprzód i buduje niewiarygodne obrazy przyszłości, lecz te - już nie tak pobożne - życzenia wkrótce zalewa fala gnojówki. Trochę jak u Kuczoka, kamienica runie pod naporem fali szamba. Gnój zrównuje biednych i bogatych, księży i parafian, elitę i drobnomieszczaństwo. Choćbyśmy się ubrali w gronostaje i pili francuskie perfumy, zdradzi nas zawsze fizjologia.
"Trochę pochodzą, trochę posiedzą,
I wszystko widmo. I wszystko fantom."
Odsłonięcie firanki zdaje się subtelną metaforą, znacznie delikatniejszą niż choćby zerwanie maski. Kto by pomyślał, że zza firanki wyleje się takie - dosłownie - szambo. Kojarzycie tego zawsze uśmiechniętego sąsiada z dołu, którego wrzaski słychać późną nocą w całym pionie? Pamiętacie tę koleżankę, która pod pielgrzymkami i długimi rękawami chowała siniaki? Tego księdza, co się nagle przeniósł do innej parafii? To właśnie o nich. Spektakl przeznaczony jest dla widzów dorosłych, lecz Piotr Kruszczyński zaznaczył, że dedykuje go wszystkim dzieciom, by wyrosły na lepszych ludzi, niż ich matki. Tylko jak je namówić, żeby przejrzały się w jego lustrze?