Strasznie śmieszna komedia

"Poskromienie złośnicy" - reżyseria: Tadeusz Bradecki - Teatr Śląski w Katowicach

W teatralnych lożach zwykle zasiadają współcześni widzowie, śledzący na scenie historyczne wydarzenia. W najnowszej inscenizacji Teatru Śląskiego jest inaczej - to historyczne postacie w milczeniu spoglądają z lóż na bohaterów "Poskromienia złośnicy" Williama Szekspira.

I cóż widzą? Włochów, żywcem wyjętych z filmów Felliniego, skutery z "Rzymskich wakacji", mafiosów z "Ojca chrzestnego". I scenografię Urszuli Kenar, utkaną z turystycznych stereotypów Italii: z prawej rzymskie "usta prawdy", z lewej przechyloną wieżę z Pizy, a w charakterze horyzontu perłę Muzeum Uffizi, czyli "Narodziny Wenus" Botticellego. Lekki zez w oku bogini sygnalizuje od razu, że to przedstawienie nie będzie całkiem serio, że to taki sceniczny żart, utkany z gry konwencjami i cytatami z popkultury.

Tadeusz Bradecki - reżyser, ale także autor opracowania tekstu, w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka - trzyma się obranej poetyki z żelazną dyscypliną, która momentami czyni z "Poskromienia złośnicy" najprawdziwszą farsę. Petrucchio biega w majtkach w serduszka, Kasia przywiązuje Biankę do dystrybutora paliw, a wszystkie postacie bez przerwy krzyczą, co szybko skutkuje niedyspozycją głosową połowy aktorów. Momentami jest naprawdę śmiesznie, bo w tak karkołomnej interpretacji nie ma znaczenia nielogiczność faktu, że w latach 60. XX wieku nawet w konserwatywnych rodzinach włoskich handel córkami raczej trudno wytłumaczyć.

Znacznie poważniejszym mankamentem tej inscenizacji jest spłycenie jednej z najbardziej gorzkich i wieloznacznych komedii Szekspira. "Poskromienie złośnicy" to nie tylko przebieranki i podchody kilku zakochanych par, lecz opowieść, przewrotnie śmieszna - fakt, o społecznym i towarzyskim uzależnieniu kobiety. I o tym, że musi się ona uciekać do upokarzających gierek, w wyniku których partner zrobi co ona zechce, pozostając w przekonaniu, że to on dominuje w związku. Tymczasem katowicka inscenizacja, pełna radosnego wigoru i sytuacji rodem z "Kiepskich", ślizga się po powierzchni zdarzeń, bez zaglądania pod podszewkę prawdziwych mechanizmów zachowań postaci.

Na szczęście Monika Radziwon w roli Katarzyny w swoim finałowym monologu sygnalizuje, że jej bohaterka wie już dobrze jak okiełznać "męża-wychowawcę". Tak pomyślana pointa bardzo przydaje się spektaklowi. Paradoksalnie, katowickie przedstawienie jest zresztą świetne aktorsko. Naprawdę świetne! W ramach narzuconej przez reżysera konwencji aktorzy grają koncertowo, tworząc zróżnicowane, krwiste postacie. A w takim wykonaniu widzowie łatwiej przełykają nie zawsze szczęśliwe pomysły inscenizacyjne.

Henryka Wach-Malicka
Polska Dziennik Zachodni
30 marca 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia