Strony zasłużonego medalu
8. Festiwal Dialogu Czterech KulturZakończyła się trzynasta odsłona dwutygodniowego Festiwalu Kultury Chrześcijańskiej. Na liczący 24 punkty program rozdano 10 tys. wejściówek, lecz i w tym roku organizatorzy nie bali się opóźnić spektakli i koncertów, aby ostatnimi gapowiczami upchnąć pełne już sale.
Wzajemna życzliwość to nie jedyny dowód, że ta wyrosła z organizowanych w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych Tygodni Kultury Chrześcijańskiej impreza zachowała coś z dawnego plebanijno-świetlicowego charakteru. Oto patrząc na interdyscyplinarny program, można odnieść wrażenie, jakby każdy z zaproszonych artystów przyjeżdżał z tym, co akurat ma pod ręką: trochę teatru tańca, trochę pantominy, gospel, rzeźba, jazz, pieśń liturgiczna. Ma to naturalnie swój urok i wprowawdza charakterystyczny rytm festiwalu, zwłaszcza, że wszystkie "towary" są wysokiej, nierzadko najwyższej próby.
Mocnymi punktami tegorocznego FKCh były na pewno groteskowy "Król Lear" Teatru Współczesnego ze znakomitym duetem Bogusława Kierca i Marii Czykwin (Lear i Błazen), czy "Biesy" Teatru STU. Stracił, kto nie wybrał się na wystawę rzeźb Kazimierza Gustawa Zemły, na których wijące się postaci uchwycono w jakby w momencie stwarzania się z surowej bryły. Dowcipnie zaprezentował się projekt powołany przez zgierzanina Grzegorza Rogalę, jednego z ciekawszych puzonistów młodego pokolenia, łacząc jazz z wpływami ludowych pieśni polskich i chasydzkich. Nieodzownie pojawili się artyści Poznańskiego Teatru Tańca [na zdjęciu] i Teatru Wierszalin.
Z tej wielości i rozmaitości rodzi się siła, ale korci, by zapytać, co takiego pozostawia on w Łodzi, czym miasto żyć będzie do następnej edycji? Jego organizator i dyrektor artystyczny ks. Waldemar Sondka, przekonuje, że obcowanie z twóczością artystyczną umożliwia przeżywanie Tajemnicy, a piękno, będąc transcendentne, pozwala wykroczyć poza naszą ziemską egzystencję. Wzruszenia i przeżycia, które oferują artyści są jednak niewymierne i trudno określić dokładną skalę i trwałość tego wpływu, tym bardziej, iż inaczej wygląda odbiór, gdy się posiada kompetencje do smakowania sztuki, inaczej gdy ich się nie ma. A publiczność zdaje się być czasem pozostawiona sama sobie. Czy ufność w samoistne oddziaływanie sztuki nie będzie na dalszą metę rodzić pięknoduchów i dyletantów?
Jeśli słucham zespołu staroruskiej muzyki cerkiewnej Sirin, który opiera się "na osiągnięciach specjalistów z dziedziny językoznawstwa i muzykologii, badających średniowiecze na Rusi", chciałbym, aby ktoś opowiedział mi o wynikach tych badań i ich wpływie na muzykę chóru. Zapraszanie badaczy i specjalistów to jedno, a drugie - spotkania twórcami, które też zbyt częste nie są. A ci przywożą również historie swojego życia, czasem równie ciekawe, co same prace. Jak choćby Philippe Brame, który zaczynał od szkoły rolniczej, studiów nad literaturą, pracował w instytucie dla ociemniałych dzieci, fotografował umierających na cholerę, a dziś skupia się na rejestrowaniu gier światła w miejscach kultu. Niech z pomocą kompetentnego rozmówcy zza fotografii, haftów, rzeźb, wyjrzy także namacalny, człowiek. Niech Wiesław Komasa opowie kim stał się dla niego Hiob i jak pracował nad tą rolą. I niech to się nie dzieje kuluarowo, czy w drodze na kolejny punkt programu, lecz kameralnie, nawet kawiarniano. Czy można wyobrazić sobie np. festiwal literacki, na którym tylko odczytuje się wiersze, a o ich analizie i spotkaniu poety nie ma mowy?
Ksiądz Sondka robi co może, aby festiwalowe imprezy nie gryzły się, ale kolizji nie zawsze da się uniknąć. Powie ktoś, że nie trzeba uczestniczyć we wszystkich imprezach. Faktycznie, niepojawienie się na którejś, nie budzi wyraźnego poczucia braku. A każdy festiwal zatrzymuje przecież dotychczasowy bieg czasu i wprowadza nas w inną całkiem sferę tylko wtedy, gdy jest intensywny w swym całościowym wyrazie. Może byłoby i tak w przypadku FKCh, któremu każdorazowo określony temat czy myśl przewodnia wyznaczałyby spójne punkty progrmu. To umożliwiłoby wprowadzenie wykładów problemowych, spotkań z filozofami, badaczami, teologami. Zwartości festiwalowi mogłoby przydać także skupienie się w programie na konkretnym gatunku sztuki, np. na pieśniach liturgicznych. Rezygnować z obszernego programu na rzecz głębszego poznania i przeżywania?
Na pofestiwalowych wystawach zdjęć od lat widać te same twarze, tak artystów, jak uczestników, tylko coraz starsze. A gdzie grupy uczniów i studentów? Może młodzi zamiast darmowych wejściówek wolą płacić za bilet, ale i wymagać?
O stałych uczestników ksiądz organizator nie musi się martwić, ich biologiczne zegary odmierzają czas do kolejnej edycji. I nie tylko dla nich Łódź bez Festiwalu Kultury Chrześcijańskiej byłaby uboższa. Ale czy można uczynić coś, by była jeszcze bogatsza?