Super, ekstra, mega, na maksa...

"Słownik Ptaszków Polskich" - reż. Krzysztof Materna - Teatr IMKA w Warszawie

Dwudziesta piąta premiera w teatrze IMKA, w reżyserii Krzysztofa Materny, to naprawdę niezła zabawa, niekiedy nawet do łez. Ale to tylko jedna strona medalu. "Słownik Ptaszków Polskich" okazuje się być również doskonałą egzemplifikacją tego, co dzieje z naszym językiem, którym się na co dzień posługujemy. I jak ta sfera wpływa na relacje miedzy ludźmi, czyniąc z nich indywidua wypełnione pustką, nie tylko intelektualną, jednostki jałowe, plastikowe, stające się własną parodią i karykaturą.

Siłą najnowszego spektaklu w teatrze Tomasza Karolaka jest przede wszystkim genialny tekst Jakuba Morawskiego, w którym pobrzmiewają echa rodem z Gombrowicza, a nawet z Mickiewicza oraz obsada aktorska, która doskonale poradziła sobie z karkołomnym w swej specyfice językiem, jakim posługują się tutaj postaci dramatu. Jak trudne mieli zadanie widać już od pierwszej sceny, kiedy dochodzi do spotkania protagonistów na terapii prowadzonej przez Helenę de Fraud - znakomita w tej roli Iwona Bielska. To w jaki sposób potrafi się Morawski bawić słowem, jak potrafi nim żonglować niczym kuglarz w cyrku, jakie tworzy konstrukcje zdaniowe z nieprawdopodobną ilością "neologizmów" i wszelkiej maści "makaronizmów" jest nie do przecenienia. A aktorzy niezwykle umiejętnie, z ogromną dozą naturalności się tym językiem posługują. Choć nauczyć się tego tekstu, karkołomnego w warstwie artykulacyjno-dykcyjnej, na pewno nie było zadaniem łatwym. Niekiedy można było odnieść wrażenie, szczególnie na początku widowiska, jakby tekst zamknięty został w stroficznej formie wiersza - wszystko razem wymagało również ogromnej uwagi i skupienia od widza, by móc "rozkoszować się" całym bogactwem lingwistycznej ekwilibrystyki autora. Agnieszka Suchora (Joasia) na przyjęciu w swoim domu tak rozmawia z mężem i zaproszonymi gośćmi, jakby nigdy inaczej nie mówiła. Jakby tego języka uczyła się od początku swojego życia. Jakby był on jej naturalnym i jedynym sposobem komunikowania się z innymi. Podobnie Robert Rozmus (dziadek Władek) i wspomniana już Iwona Bielska (babcia Jadwiga) jako stare małżeństwo uzależnione od telewizora i religijnych programów. Doskonale sprawdził się też pomysł obsadzenia Doroty Rabczewskiej w roli Andżeliki, która w swojej etiudzie stawiającej pod pręgierzem relacje damsko-męskie, radzi sobie niczym wytrawna aktorka. Świetnie ją słychać, ze zrozumieniem arcytrudnego tekstu nie ma żadnych problemów, do tego dochodzi dyskretna, ale wielce w tym przypadku znacząca mimika.

Rzeczywistość, którą pokazuje nam Materna jest przestrzenią ludzkiej mowy, ale nie nastawioną na słuchanie drugiego człowieka. To tylko my chcemy być słuchani, prezentując w jednej wypowiedzi całą swoją "inteligencję", "erudycję", kompletny zakres "wiedzy", jaki posiadamy na dany temat. Cała ta słowna gimnastyka, pozornie błyskotliwa, inkrustowana barokową ornamentyką językowej terminologii sprowadzonej do totalnego skrótu, którą popisujemy się przed innymi, doprowadza do tego, że tak naprawdę nie słucha nas nikt. Że ten konglomerat użytych zwrotów, mających za zadanie zwrócić na siebie uwagę, wywołuje wręcz odwrotny skutek. Choć to objaw również społecznej tendencji, która wyżej stawia tzw. konwersacyjne "klikanie" z zatrważającą ilością semantycznych abstraktów od bezpośredniego komunikatu werbalnego. Coraz rzadziej spotykamy ludzi, którzy chcą słuchać, a nie tylko mówić o sobie. Zdolności empatyczne zeszły na margines relacji międzyludzkich. Aby zaobserwować jak wygląda dzisiaj stan naszego języka wystarczy przejrzeć choćby komentarze na portalach społecznościowych. To co tam można przeczytać brzmi najczęściej wyjątkowo bełkotliwie, choć może w pierwszym odruchu imponować bogactwem użytych parafraz i anglojęzycznych zwrotów.

Satyryczny ton w spektaklu Krzysztofa Materny jest bardzo widoczny. Obraz w krzywym zwierciadle, w jakim się możemy przejrzeć jest z jednej strony przeraźliwie śmieszny, z drugiej szalenie bolesny, by nie rzec wręcz tragiczny. Reżyser i adaptator w jednej osobie nie oszczędzają nikogo z naszego pokolenia, również tych żyjących tylko na sprzedaż, zdeterminowanych konsumpcjonizmem i uzależnionych od internetu. I to nie tylko dotyczy sfery języka, którym się na co dzień posługujemy. Przy okazji dostaje się również naszym skłonnościom do tego, by swoją egzystencję sprowadzać do tendencji, które dyktowane są przez media, do życia dla aplauzu, podziwu i na pokaz.

Wiesław Kowalski
Teatr dla Was
18 maja 2016

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia