Supergdyn nadchodzi
"Seks, prochy i rock and roll" - reż. Ula Kijak - Teatr Miejski w Gdyni28 maja 2011 w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi Bronisław Wrocławski po raz 665 zagrał "Seks, prochy i rock and roll" Erica Bogosiana (w sumie już ponad 1000 razy). Tego samego dnia Grzegorz Wolf zagrał po raz pierwszy ten sam tytuł w Teatrze Miejskim im. Witolda Gombrowicza w Gdyni
Wersja Wrocławskiego uważana jest przez wielu za mistrzowską, wszyscy ją już widzieli albo wydaje im się, że widzieli, tak długo jest grana (premiera w 1997 roku). W latach 2003-2008 Teatr Ad Spectatores grał „Seks...” na Dworcu Głównym we Wrocławiu. Wydawałoby się, że tekst Bogosiana jest już mocno wyeksploatowany, po co więc go robić po raz kolejny ?
Eric Bogosian, Ormianin z pochodzenia, to człowiek orkiestra: scenarzysta, dramaturg, aktor teatralny, telewizyjny i kinowy. Jego największy sukces to Talk radio w reżyserii Olivera Stone\'a i oczywiście według własnego scenariusza (1988). Trzy lata później powstał „Seks...”, w którym sam autor grał przez wiele lat. Gatunkowo to mieszanina monodramu z one man show i stand up comedy. Dwa ostatnie gatunki w Polsce dopiero raczkują, choć od lat stacja telewizyjna HBO pokazuje polskie próby pod tą nazwą, to nie mają one jednak wiele wspólnego z amerykańskim pierwowzorem. W Polsce gatunek tak naprawdę uprawia tylko Rafał Rutkowski, reszta to kabareciarze i opowiadacze dowcipów. Daleko im do legendarnego mistrza Lenny Bruce\'a, poza tym nie ma takiej publiczności, do której mógłby mówić Bruce. Nie ten kraj, nie ta dolina.
Grzegorz Wolf zdecydował się ostatecznie na tekst Bogosiana jako najlepszy do wyrażenia swoich bieżących emocji, o których szerzej mówi w rozmowie . Frustracja, zniechęcenie, kontestacja na zmianę walczyły o zwycięstwo na froncie niepokojów gdyńskiego aktora. Wybrał tekst, wybrał reżyserkę – Ulę Kijak, której poddał się już po raz trzeci (wcześniej: „Szczur” i “Bądź mi opoką”) . Autorką skromnej, ale sugestywnej wizji plastycznej, jest powracająca do Miejskiego Joanna Siercha, a dobrą, użytkową muzykę, napisali członkowie zespołu Homosapiens: Grzegorz „Guzik” Guziński i Patryk Stawiński. Całość trwa 5 kwadransów.
Spektakl jest popisem Grzegorza Wolfa, aktora z wielkim temperamentem i bardzo dobrym warsztatem. Wolf, dla przyjaciół "Wilku", przeistacza się w wygłaszanych z ogromną energią monologach w kolejne postaci ze współczesnej galerii, typologii i... bestiarium. Najciekawiej chyba wypadł w monologu rapowanym. Spektakl ma refreniczną organizację: każdemu monologowi, oprócz ostatniego, towarzyszy nowy billboard przybijany pistoletem ze zszywkami do mobila, charakterystycznego elementu naszego krajobrazu wyborczego, a nowa partia tekstu zapowiadana jest dżinglem i charakterystycznym układem. Aktor wielokrotnie zaczepia widzów, którzy chętnie wchodzą w interakcję, a co niektórzy próbują nawet popisać się swoistą dezynwolturą, jaka charakteryzuje lud nadwiślański (śpiewać każdy może, wszyscy opowiadają najśmieszniejsze dowcipy).
Tekst Bogosiana po dwudziestu latach troszkę już trąci myszką, ale dla tych, którzy nie znają poetyki prowokacji, którą współpracownik Atoma Egoyana operuje po mistrzowsku, ciągle może być inspirujący. Ten wybitny komik estradowy najpierw przymila się publiczności, pozyskuje jej sympatię, rozdaje nagrody i kupuje bez reszty. Tak przygotowanych widzów odziera później ze złudzeń, wyśmiewa, kompromituje. „Seks...” to śmiech przez łzy, ale nie w stylu Chaplinowskich komedii. Tam łez się nie wstydzimy, chętnie sięgamy po chusteczkę. U Bogosiana płakać nie można, bo można narazić się na śmieszność. Taką, jak niezwykle ukazał Patrice Leconte w niezapomnianej „Śmieszności” właśnie. Próba dowcipu ze strony widza szybko kończy się kontrą prowadzącego. Chcemy być coraz śmieszniejsi, a stajemy się coraz żałośniejsi...
Kiedyś ludzie w stylu Lenny Bruce\'a poruszali sumienia i współtworzyli kontrkulturę, dziś teksty zaangażowanych społecznie komików bawią mieszczańską publiczność, przechodzą do mainstreamu, stają się pulpą. Żeby tak się nie stało, potrzebna jest odwaga i lokalne aktualizacje. Częściowo udało się to w Gdyni. Bohater zdarzenia ubrany jest w strój komiksowego superbohatera. Nieliczni kontestatorzy relacji społecznych w mieście z morza i marzeń z dziką radością wychwycą takie detale jak literka „G” na piersi i pelerynka bohatera – to flaga Gdyni! Jeszcze bardziej nieliczni, dosłownie jednostki na poziomie błędu statystycznego, mogą odebrać to jako kpinę z wizerunku, jaki niektórzy tworzą Gdyni, z jej nadęcia, ksenofobii i kompleksów. Jak na czas i miejsce zdarzenia to niemało, ale mimo wszystko spodziewałem się trochę więcej. Grzegorz Wolf wybrał tekst Bogosiana, jak sam twierdził, z braku lepszych. Chciał z siebie wyrzucić emocje, które zbierały się w nim przez kilka lat. Zabrakło mi kontrastowości, głębszej interakcji z widzem, aktualizacji – wszak nasza cywilizacja, także na poziomie lokalnej rzeczywistości, w ostatnim dwudziestoleciu zrobiła zrobiła ogromne postępy w dziedzinie patologizacji relacji społecznych.
„Seks, prochy i rock and roll” jest ostatnim tytułem okresu przejściowego w Teatrze Miejskim w Gdyni. Już we wrześniu pierwsza premiera, którą na swój rachunek zapisze nowy dyrektor artystyczny ( „Rock\'n\'Roll” Toma Stopparda), a pisze się podobno już sztuka o Gdyni, której autorem jest czołowy gdański prozaik. Gdyńska scena wyraźnie szuka sposobu na reanimację i przyciągnięcie widza. Rock and roll to dobry trop, jeśli miałby być rozumiany tak, jak powinien, czyli jako wolność, bunt i prawda.