Superman umiera – znikąd pomocy

,,Jak nie zabiłem swojego ojca i bardzo tego żałuję" - reż. Mateusz Pakuła - Teatr im. Stefana Żeromskiego w Kielcach, Teatr Łaźnia Nowa

Na tegorocznych Warszawskich Spotkaniach Teatralnych widziałam ,,Jak nie zabiłem swojego ojca i bardzo tego żałuję" Mateusza Pakuły. Dziś, gdy zaczynam pisać recenzję z tego spektaklu, już wiem, że to będzie jeden z najtrudniejszych tekstów do napisania.

,,Jak nie zabiłem swojego ojca i bardzo tego żałuję" jest koprodukcją Teatru Łaźnia Nowa i Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach. Największą siłą tego spektaklu jest dramaturgia. Zachwyca minimalizmem, oszczędnością środków. Całe napięcie budowane jest słowem – doskonale operowanym przez Mateusza Pakułę, który odpowiada także za reżyserię. Poznajemy historię choroby ojca (rak trzustki) opowiedzianą przez głównego bohatera, rozszczepionego na dwóch aktorów (rewelacyjni Andrzej Plata i Jan Jurkowski) – choć, jak zaznaczają ze sceny sami twórcy spektaklu – to nie jest przestawienie o ojcu. To nie jest wyłącznie historia jego cierpienia. Przekaz nie ogranicza się do osobistej, intymnej opowieści – i dobrze, bo byłoby to ryzykowne. Pokazując losy Pakułów, zespół chce zwrócić uwagę na ignorowany wciąż w polskiej debacie politycznej wątek eutanazji. To jest opowieść o cierpieniu, do którego można było nie dopuścić – gdyby tylko prawo było inne.

Na scenie dominuje czerń – co oczywiście mało zaskakujące, gdy weźmiemy pod uwagę tematykę spektaklu. Aktorzy ubrani są w czarne garnitury, siedzą na czarnych krzesłach, za nimi widzimy czarną instalację – ni to zjeżdżalnie, ni to rury wydechowe – z nich i zza nich wyłania się co i rusz babcia Natala, lekarze, pielęgniarki (we wszystkich tych rolach Szymon Mysłakowski). Jedynym jasnym punktem na scenie jest duże koło znajdujące się na samym środku (przypomina księżyc w pełni), a na jego tle stoi czarny wózek inwalidzki – do pewnego momentu z siedzącym na nim ojcem (Wojciech Niemczyk).

Już w pierwszych minutach dowiadujemy się o przebiegu choroby Marka Pakuły – przez syna nazywanego supermanem. Narracja przypomina nieco dziennik – scenariusz powstał zresztą na podstawie książki o tym samym tytule, której podstawą był właśnie rzeczywisty dziennik spisywany podczas agonii ojca przez dramaturga. Słyszymy o dolegliwościach chorego, o objawach takich jak wymioty, osłabienie, z czasem przeszywający ból i utraty świadomości. Niektóre relacje syna są niemal naturalistyczne, a niektóre tylko zdawkowe, bo – jak sam przekonuje – woli oszczędzić widzom szczegółów.

W trakcie spektaklu chciałam wyjść kilka razy – bo nie jest łatwo przez dwie godziny słuchać o poniżeniu, o bólu, o wstydzie, o obrzydzeniu, o bezsilności, o samotności, czyli o życiu terminalnie chorego człowieka i jego bliskich. Nie jest łatwo słuchać o tym, jak synowie i matka spotykają się po kryjomu z ojcem, który przebywa na oddziale paliatywnym, i rozmawiają z nim przez okno, bo nikt nie chce ich wpuścić. Nie jest łatwo słuchać o tym, jak ojciec ,,ryczy z bólu", a syn jedyne, co może zrobić, to patrzeć. Nie jest łatwo słuchać o tym, jak żona chorego śpi na podłodze przy jego łóżku i wybudza się przy każdym jego jęknięciu. Nie jest wreszcie łatwo słuchać o tym wszystkim i jednocześnie, jako widz, nie móc nic zrobić. A skoro widzowie są bezradni – to bezradny jest teatr. I mimo tych gorzkich wniosków – było mi tak trudno zostać, jak i trudno wyjść po zakończeniu spektaklu.

Co mnie zatrzymało? Ciężko powiedzieć. Może siła słowa. Może moja bezsilność. Może wrażenie, że nie jestem sama – z całej widowni słychać bowiem było pociąganie nosem, a niekiedy nawet szloch. A może niezbywalne i okrutne w swojej istocie poczucie, że ten spektakl jest o każdym z nas, także o mnie. A może te rozbrajające, zabawne rozmowy synów i matki – na przykład dialog dotyczący tego, czy ojcu można podać colę, a skoro nie wiadomo, czy można, to może lepiej podać chociaż colę zero, bo każda zachcianka niknącego w oczach ojca zdaje się być ostatnim życzeniem.

Są też w spektaklu momenty nadziei – widzowie dostają kilka skrawków pocieszenia. Główny bohater jest skrajnym ateistą, nie wierzy w lepsze życie po śmierci. Ale padają z jego ust pokrzepiające – chyba – słowa o nieśmiertelności. Człowiek jest nieśmiertelny, dzięki przekazywaniu genów kolejnym pokoleniom. Mateusz w swoich synach, w Władku i Witku widzi swojego ojca.

,,Jak nie zabiłem swojego ojca i bardzo tego żałuję" to emocjonalny rollercoaster. Słyszymy głównie o cierpieniu, ale nawet bezkresnym cierpieniom towarzyszą zabawne rozmowy i śmiech. I nie chodzi o to, żeby uszlachetniać ból czy tworzyć sielankowe obrazy – zupełnie nie. Po prostu tak jest, że rozpacz i żałoba nie wykluczają śmiechu, co czyni cierpienie chyba jeszcze bardziej bezsensownym.

Wiem, że wyznania z nurtu ,,to najlepszy spektakl, jaki widziałam" brzmią pretensjonalnie i naiwnie – zwłaszcza, gdy wypowiada je dwudziestoparoletnia dziewczyna – ale niech mi wolno będzie chociaż powiedzieć: ,,dziękuję!". Dziękuję zespołowi spektaklu, że mogłam doświadczyć dwugodzinnej plątaniny uczuć i emocji, że mogłam zobaczyć osobistą historię autora, że mogłam jak w zwierciadle zobaczyć w niej swoje lęki i niepokoje – zmartwienia, które ma każdy, choć mało kto potrafi o nich głośno mówić. Dziękuję, że prowadzono nas, widzów, przez tę historię, zapewniając nam jednocześnie wentyl bezpieczeństwa i dając okazję do śmiechu przy pełnej rozpaczy, która nie schodzi ze sceny.

Dziękuję, że mogłam być świadkiem teatru prawdziwie zaangażowanego, mądrego i nieoczywistego zarazem.

Aleksandra Górecka
Dziennik Teatralny Warszawa
4 czerwca 2024
Portrety
Mateusz Pakuła

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia