Surrealizm w najczystszej postaci
"Rękopis znaleziony w Saragossie" - reż. Maciej Wojtyszko, Adam Wojtyszko - Teatr Rozrywki w Chorzowie„Być może świat jest tylko książką napisaną przez Boga?" – takimi słowami rozpoczyna się spektakl „Rękopisu znalezionego w Saragossie", który od 24 października 2015 roku można oglądać na deskach Teatru Rozrywki w Chorzowie. Jeżeli w istocie autor cytatu ma rację, to świat ukazany w przedstawieniu stanowi zrzutowanie projekcji i wizji Jana Potockiego. Realnych? Wymyślonych? Te pytania pozostają bez odpowiedzi. Jedno jest pewne: świat widziany oczyma hrabiego jest barwny, intrygujący i pozbawiony nudy.
Historia zapisana w „Rękopisie znalezionym w Saragossie" rozgrywa się w ciągu 66 dni, aczkolwiek na deskach Teatru Rozrywki można zobaczyć jedynie wyimki z przebogatej historii życia Potockiego, gdyż przetransponowanie wszystkich wątków na scenę zajęłoby z pewnością kilka dni grania bez przerwy. Stworzenie spektaklu na bazie tak wyjątkowej powieści posiadającej szkatułkową konstrukcję to nie lada wyzwanie! Zadanie to jest o tyle trudne, że wymaga najwyższego skupienia nie tylko od realizatorów, ale i odbiorców, ponieważ każda najkrótsza chwila nieuwagi może wytrącić z rytmu i zakłócić percepcję. Dzieje się tak dlatego, że powieść stanowi kłącze rozmaitych historii, w której każda kolejna opowieść powiązana jest ściśle z poprzednią. Natomiast klamrę spajającą wszystkie stanowi postać głównego bohatera. W dużym skrócie można powiedzieć, że „Rękopis znaleziony w Saragossie" to opowieść o przygodach młodego kapitana – Alfonsa van Wordena, który w drodze do Madrytu, gdzie miał objąć stanowisko kapitana gwardii walońskiej, wpada w tarapaty i przeżywa rozmaite perypetie. Jak nietrudno przewidzieć, rzutki młodzieniec nie posłuchawszy rad bardziej doświadczonych, aby skrócić sobie drogę wybiera trasę wiodącą przez góry Sierra Morena, będące siedliskiem duchów i żywych trupów. Zmęczony podróżą trafia do tajemniczej gospody Venta Quemada, gdzie rozpoczyna się jego przygoda po świecie surrealistycznych wizji, majaków i bajań oraz irracjonalnych wydarzeń, gdyż jak tłumaczy jeden z bohaterów: „świat jest sumą zaprzeczeń". Niesamowita historia okazuje się intrygą starannie uknutą przez szejka Gomelezów, będącego pięćdziesiątym drugim następcą Masuda Ben-Taher'a.
Niezwykle trudno zakwalifikować spektakl do jednej konkretnej kategorii. Wymyka się on wszelkim próbom zaszufladkowania, podobnie jak kolażowa budowa fabuły. Kolejno następujące po sobie warstwy opowieści przeplatają się wraz z ruchem sceny obrotowej. Bogactwo i barokowy przepych strojów sytuuje spektakl na pograniczu teatru operowego, natomiast muzyka oraz partie śpiewane – zdecydowanie przesuwają go w stronę teatru muzycznego i musicalowego. Poniekąd jest to farsa, komedia kostiumowa, dramat, opowieść awanturnicza o przygodach polskiego szlachcica, ale i dzieło z pogranicza fantastycznych baśni.
Musical urzeka barwnością, wielokulturowością, kunsztowną scenografią Pawła Dobrzyckiego (samojeżdżąca góra złota), fantastyczną muzyką Krzesimira Dębskiego doskonale podkreślającą sceniczną akcję oraz pełnymi barokowego przepychu strojami Doroty Roqueplo, mnogością planów akcji, jak i wielotorowością narracji. Na uwagę zasługuje także koncept zmiany dekoracji. Coś, co w filmie rozwiązuje zabieg polegający na cięciu, w teatrze jest niemożliwe do utrzymania, jako, że wszystko rozgrywa się na oczach widzów. Reżyser wybrnął z tego z niezwykłą gracją, ponieważ wprowadził dodatkowe postaci – zakamuflowane, odziane w czarne kostiumy, przypominające wojowników ninja lub mroczne cienie, które wnoszą rekwizyty, przestawiają elementy scenografii. Realizatorzy musicalu przygotowali dla widzów mnóstwo niespodzianek scenograficznych jak chociażby chodzące samodzielnie elementy składające się na zamek (wieże). Podsumowując, to zdecydowanie wymagający spektakl, gdyż obfituje w wiele ukrytych wątków, nawiązań do innych tekstów kultury. Natomiast stopień skomplikowania fabuły może sprawiać kłopoty. Nie bez znaczenia jest także reżyseria i umiejętne stopniowanie napięcia oraz prowadzenie nieustannej gry z widzem.
Jan Nepomucen Potocki był postacią wyjątkową i zdecydowanie wykraczająca poza ramy epoki, w której przyszło mu żyć. Był nie tylko pierwszym polskim archeologiem, podróżnikiem, wolnomyślicielem, badaczem starożytności słowiańskich, ale i fantastą, poetą i politykiem. Interesował się filozofią, mistyką, okultyzmem i satanizmem. Co więcej, spędzał lata na studiowaniu objawień Hermesa Trismegistosa, poglądów esseńczyków, Talmudu, kabały. Ochoczo czytał pisma chasydzkie oraz arabskie. Wszystkie jego zainteresowania znajdują odzwierciedlenie w jego twórczości, a zwłaszcza w „Rękopisie...". Struktura niektórych opowieści przypomina marzenia senne, prozę strumienia świadomości, albo też projekcje psychiki morfinisty. Natomiast inne wydają się być wzorowane na estetyce „Baśni z tysiąca i jednej nocy". Zarówno powieść i spektakl wyróżnia na tle innych dzieł orientalny koloryt oraz harmonijne połączenie wątków parenetycznych z filozoficznymi rozważaniami, odwołaniami do różnych religii, magii czy astrologii. Spektakl jawi się widzowi jako fantasmagoria, tudzież sen śniony na jawie. Dynamiczna zmiana barwnych obrazów, nakładających się na siebie scen, pól akcji oraz mnogość bohaterów sprawia, że nie można oderwać oczu ani na moment w obawie przed możliwością zagubienia się w gąszczu zawikłanej akcji. Chwilowy brak koncentracji może być tożsamy z puszczeniem nici Ariadny, a tym samym skazanie siebie na błąkanie się w labiryncie symboli i niechronologicznej akcji zapętlonej do granic możliwości. Fabuła musicalu została zbudowana na zasadzie gabinetu luster – widzowie natomiast zostali wtłoczeni w ciała osób odwiedzających tenże osobliwy pokój. Obserwując akcję nie wiadomo, czy jest ona reminescencją przeszłości, opowieścią o teraźniejszości, surrealistyczną wizją rzeczywistości, czy też elementem fikcyjnego świata stworzonego przez umysł Jana Potockiego. Znaczący finał, niejako „dopisany" do „Rekopisu..." przez reżysera nie przynosi rozstrzygnięcia problemu, lecz zmienia całkowicie optykę musicalu. Nieustająca radość, zabawa, kpiarskie żarty płowieją i znikają, gdy Potocki opowiada, że po powrocie z zagranicznych voyaży do swojej rodzinnej wsi - Udałówki na Podolu, trawiony melancholią, spędzał wolny czas na opiłowywaniu srebrnej główki lwa. Czynił to z uporem maniaka, lecz nie bez kozery! Wspomniane opiłowywanie stanowiło rytuał odmierzający upływający czas. Kiedy dzieło zostało skończone, a artefakt przypominający niegdyś głowę króla zwierząt zmniejszył się do rozmiarów kuli do pistoletu, Potocki odebrał sobie życie. Wraz z jego domniemaną śmiercią odchodzą także wszyscy bohaterowie muzycznej opowieści. Finał przerywa drastycznie życie fantasmagorycznych postaci, nieposkromnionych demonów żywiących się sennymi marzeniami. Wraz z odejściem Potockiego, znika cały wykreowany przez niego świat. Co zatem było prawdziwe, a co li opowieścią? Według narosłych na przestrzeni wieków mitów, Potocki wierzył, że jest wilkołakiem i tylko srebrna kula może mu odebrać życie. Finał wnosi wiele do percepcji musicalu. Do tej pory widzowie poznawali fantastyczne przygody hrabiego słynącego z licznych dziwactw. Jednakże czy życie ekscentryka mogło zakończyć się całkiem zwyczajnie? Absolutnie nie! Samobójstwo stało się dopełnieniem i zarazem zamknięciem jego barwnego życia.
Po obejrzeniu przedstawienia trzeba przyznać, że rację mieli zarówno reżyserzy, jak i Kamil Franczak – odtwórca głównej roli - mówiąc, że nie boją się komparacji do fenomenalnej filmowej wersji „Rękopisu...", stworzonej przez Wojciecha Jerzego Hasa w 1965 roku. Wszak tych dwóch form artystycznej opowieści porównać się nie da, gdyż różnią się absolutnie wszystkim, a dojmującym elementem jest tutaj rola muzyki. Natomiast Kamil Franczak – młoda gwiazda Teatru Rozrywki - wypada dobrze w każdej wykreowanej przez siebie roli, choć można odnieść wrażenie, że postać obdarzonego artystyczną duszą Georga z „Niedzieli w Parku z Georgem" jest mu bliższa niż przeżywający awanturnicze przygody Alfons van Worden. Doskonale radzi sobie z trudnymi partiami wokalnymi i ruchem scenicznym. Reżyserzy puszczają także oko do publiczności i wmontowują w fantastyczny świat przedstawiony postać małego „Żyda tułacza" (Aleksandra Grosy) - sukcesywnie przebiegająca scenę. Chłopiec wcielający się w jego rolę stał się niewątpliwym ulubieńcem publiczności, a każde jego pojawienie się na scenie wzbudzało uśmiech widzów. Jeżeli chodzi zaś o pozostałych aktorów, to niezaprzeczalnie docenić należy dwie siostry, będące kuzynkami van Wordena z rodu Gomelezów, czyli Eminę (Katarzyna Hołub) i Zibeldę (Barbara Ducka), które zostały doskonale dobrane do granych przez siebie ról. Co więcej, współtworzą fantastyczny duet wokalny. Piosenki w ich wykonaniu należą do jednych z najlepszych w całym musicalu. Zamykając oczy i wsłuchując się w ich śpiew można przenieść się w wyobraźni do widmowych krain Tunisu i tureckich sarajów, w przeciwieństwie do niezbyt zgranego duetu Polluksa (Piotr Brodziński) i Kastora (Marek Chudziński).
„Rękopis znaleziony w Saragossie" to udana próba przeniesienia arcydzieła światowej literatury na deski teatru. Sukces jest tym większy, że powieść, na której bazowali Maciej i Adam Wojtyszko posiada konstrukcję szkatułkową, niezwykle karkołomną w przypadku adaptacji na grunt teatru. Całość utrzymana jest w konwencji snu na jawie. Nic nie jest pewne. I ta niepewność sprawia, że spektakl ogląda się z przyjemnością i niesłabnącym niedowierzaniem.