Świat antycznej tragedii bez ulepszaczy

"Elektra" - reż. Willy Decker - Teatr Wielki-Opera Narodowa

Nie ma tu żadnych fajerwerków, nie ma "atrakcji" multimedialnych z koniecznym ekranem, gdzie od migających obrazów można dostać oczopląsu, nie ma wideoartu, nie ma mieszania stylów. Nie ma zatem tego wszystkiego, co dziś stało się niemal obowiązujące w teatrze i co plasuje go gdzieś w okolicy popkultury (dawniej estrady). Są natomiast czystość stylistyczna, przejrzystość i komunikatywność przesłania, znakomite role, ale nade wszystko - wspaniała, wielka muzyka i doskonałe głosy. Jest dramat w czystej postaci. Taka jest operowa "Elektra" Richarda Straussa w inscenizacji Willy\'ego Deckera

Nie obędzie się jednak bez uwag, bo kilka scen, tych najbardziej krwawych - groteskowe podrygi zadźganego Egista i widok Elektry biegającej z siekierą, rozbawiło mnie, zamiast przejąć grozą. Podobnie jak groteskowo ubrana Klitemnestra Ewy Podleś przypominająca dawne, dziewiętnastowieczne diwy operowe. Ale gdy tylko spod tego dziwacznego koturnowego kostiumu śpiewaczka wydobyła głos, pojawiły się wielki dramat i wielki teatr. Zewnętrzność przestała być zauważalna. Ewa Podleś fenomenalnym głosem wspaniale zbudowała postać kobiety z jednej strony nie do końca złej, targanej wyrzutami sumienia (co sugerują sny, majaki), próbującej odzyskać uczucie córki Elektry. Z drugiej zaś - postać demoniczną, która nie zawaha się usunąć własnych dzieci, gdy poczuje się zagrożona z ich strony. Wyraziście, w pełni przekonująco poprowadzona rola nadająca postaci Klitemnestry wielobarwności. Aż szkoda, że mało jej na scenie, no, ale tak nakazuje libretto.

Zanim rozpoczął się spektakl, z megafonu usłyszeliśmy zapowiedź, iż Jeanne-Michele Charbonnet, choć ma problemy ze zdrowiem, zaśpiewa jednak partię Elektry. I zaśpiewała. Znakomitym dramatycznym sopranem. Życzę zdrowym śpiewaczkom takiej formy artystycznej, jaką zaprezentowała niedysponowana odtwórczyni tytułowej roli. Dodatkowo artystka świetnie radzi sobie z zadaniami czysto aktorskimi.

Ustawiona w pustej przestrzeni sceny okolonej jedynie szarością monumentalnych ścian oraz schodami prowadzącymi do pałacowych komnat Elektra rozgrywa swój wielki dramat zemsty na matce Klitemnestrze i jej kochanku Egiście (Kurt Azesberger) za śmierć ojca Agamemnona. Nienawiść, która stała się dla niej codziennością, doprowadziła ją na skraj szaleństwa. Z niecierpliwością oczekuje na brata Orestesa (Mark Schnaible), którego zamierza nakłonić do wymierzenia kary mordercom Agamemnona. I nakłoni. W tej wersji inscenizacyjnej główny ciężar odpowiedzialności moralnej za zabójstwo Klitemnestry i Egista reżyser położył na sumieniu Elektry, poniekąd odciążając tu Orestesa. Choć to właśnie jego rękoma ojciec zostaje pomszczony. Ale Orestes tutaj jest człowiekiem słabym, uległym wobec presji siostry, która w przeciwieństwie do niego jest silna, dominuje nad nim, ma jeden cel: pomścić śmierć Agamemnona. Jeanne-Michele Charbonnet nie tylko sprostała trudnym wymaganiom partii Elektry, ale jeszcze znakomicie oddała jej stan ducha, emocje, niepokój i pogrążanie się w szaleństwie.

Uznana za najwybitniejsze dzieło operowe Richarda Straussa "Elektra" stawia ogromne wymagania i przysparza wiele trudności wszystkim: orkiestrze, dyrygentowi, a już najwięcej solistom. Wielka, wspaniała muzyka Straussa wyrażająca dramat przeżyć wewnętrznych bohaterów jest tak gęsta od napięć, że można odnieść wrażenie, iż wykonawcom zabraknie tchu.

W warszawskiej "Elektrze" niełatwe zadanie narzuca wykonawcom nie tylko ogromnie trudna partytura opery, ale i rozwiązanie inscenizacyjne. Bo kiedy soliści pokonają już piętrowe trudności zapisane w partyturze, muszą jeszcze sprostać zadaniom aktorskim. Ascetyczna scenografia sytuująca bohaterów na pustej scenie nie daje artystom oparcia w dekoracji czy rekwizycie, ale koncentruje uwagę widza wyłącznie na postaci, na wykonaniu wokalnym, na przekazie słownym, na mimice, na każdym geście, sposobie poruszania się. A także na wzajemnych relacjach między bohaterami. Te wszystkie środki wyrazu oddają motywację działań bohaterów.

W partyturze, w muzycznych napięciach mieści się cała struktura psychiczno-emocjonalna Elektry, jej siostry Chryzotemis (znakomita niemiecka sopranistka Danielle Halbwachs), Klitemnestry i Orestesa. A każda z postaci to przecież inny temperament, różne cechy charakterologiczne, odmienna osobowość. Elektra czerpiąca energię z nienawiści i zemsty oraz jej siostra Chryzotemis to przecież całkowite przeciwieństwa. Chryzotemis (dlaczego ucharakteryzowana na blondynę w stylu Barbie?) nie pała chęcią zemsty, a marzy jedynie o wyjściu za mąż, dzieciach i normalnym życiu. Orestes to jeszcze inna osobowość. Brat Elektry jest niedojrzały emocjonalnie, ma słaby charakter, a jednak pod wpływem siostry popełnia zbrodnię, choć wcale tego nie chce. Jest to gwałt na jego sumieniu. Nie zmyje już z siebie piętna splamionych krwią rąk. Różnorodność charakterologiczna postaci zapisana jest w partyturze. Resztę dopracowują artyści środkami zewnętrznymi, aktorskimi. To niezwykle ważne, ale tylko dopełnienie. Monumentalne ściany zaś zdają się przytłaczać bohaterów i wskazywać na nieuchronną tragedię, depresyjna szarość przywodzi na myśl ponurą wizję świata. I taki właśnie obraz rzeczywistości nosi w sobie Elektra. W tej sytuacji finał nie może być happy endem, musi zakończyć się śmiercią bohaterki.

Ta pełna ekspresji i barwna muzyka Straussa wymaga ogromnej orkiestry, która z jednej strony buduje potęgę brzmieniową, z drugiej zaś - musi wybrzmiewać na tyle delikatnie, by nie zagłuszać śpiewaków. Orkiestra Opery Narodowej pod batutą Tadeusza Kozłowskiego nie wybijała się w przedstawieniu na pierwszy plan, lecz stosownie towarzyszyła śpiewakom. I dobrze, bo dzięki temu głosy śpiewaków wybrzmiewały w pełni.

Kształt inscenizacyjny warszawskiej premiery "Elektry" jest przeniesieniem z Opery Holenderskiej w Amsterdamie z 2000 roku.
Temida Stankiewicz-Podhorecka

"Elektra" opera Richarda Straussa, libretto Hugo von Hofmannsthal wg Sofoklesa, dyr. Tadeusz Kozłowski, reż. Willy Decker, scenog. i kost. Wolfgang Gussmann, Teatr Wielki-Opera Narodowa, Warszawa

Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik
1 kwietnia 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...