Świat kończy się na Otellu...
rozmowa z Agatą Dudą-GraczZ Agatą Dudą-Gracz o jej inscenizacji "Otella" rozmawia Olga Ptak
Olga Ptak: „Romeo i Julia” w krakowskim Teatrze STU to pani pierwszy spektakl na podstawie dzieła Szekspira. Teraz bierze pani na warsztat „Otella”. Szekspir wciąga?
Agata Duda-Gracz: Szekspir jest jak marzenie, którego spełnienia się boję. Jego sztuki weryfikują złudzenia, jakie mam na własny temat i na temat tego, co potrafię. Wymaga jasnego opowiedzenia się, nazywania rzeczy do końca. Nie zostawia miejsc bezpiecznych, w których można się schować ze swoimi fobiami, niewiedzą albo „brakiem zdania”. Jak się „nie ma zdania”, to trzeba wziąć się za innego autora, bo ten nie wybacza żadnej mielizny. A już najbardziej mści się za tchórzostwo. Jego dramaty są przecież encyklopedią grzechu, ludzkich świństw i ambicji. Nawet na miłości nie zostawia suchej nitki. I może właśnie ten jego brak skrupułów wobec człowieka powoduje, że jest takim wyzwaniem dla reżysera.
Próbuję go więc zrozumieć po swojemu. Pyta pani, czy to wciąga. Tak. Cała dramaturgia, która powstała po nim, jest wariacją na temat tego, co napisał. To niezwykłe, zważywszy, że w tak jaskrawy sposób kreśli charaktery - dwuznaczne w swej nieokreślonej seksualności i w szukaniu siebie.
Pozostańmy zatem przy charakterach. „Otello” zdecydowanie odbiega od innych dzieł Szekspira - jest zwięzły, monolityczny, jednowątkowy, a postaci zarysowane są grubą kreską. Czy fakt, że bohaterowie są pozbawieni wielowymiarowości, kierują się jedną naczelną emocją jest ułatwieniem czy utrudnieniem dla reżysera?
Dla mnie to są fantastyczne kierunki, pole do interpretacji. Można się zastanawiać, jak w dzisiejszych czasach pokazać egzotykę Otella, niestosowność i niemożność jego związku ze szlachetnie urodzoną Wenecjanką. Genialnie napisaną postacią jest Jagon - analiza jego charakteru rodzi pytanie o znaczenie słowa „piekło” - bo jakie piekło musi tkwić w człowieku, który niszczy wszystko i wszystkich wokół, nie wyłączając siebie samego, by na końcu powiedzieć „Krwawię, lecz żyję”. „Otello” daje wielkie możliwości opowiedzenia o nieoczywistości ludzkich zachowań, o grzechu, pokuszeniu, pożądaniu, zwątpieniu. W innych sztukach Szekspir stworzył postaci wielowarstwowe, tu wyznacza jeden kierunek, co dla mnie jest równoznacznie z wielością interpretacji. W „Otellu” występuje tylko jedna sfera, tu nie ma czarownic, postaci z innego świata - a z drugiej strony one są, ale w środku, w ludziach, w Otellu, Jagonie, Desdemonie, Emilii, w Kasju, Biance i innych. Dlatego też nie zdecydowałam się na studium głównych bohaterów, ale uczyniłam bohatera ze świata tworzonego przez 10 postaci - ich losy przeplatają się ze sobą, tworząc jedną historię.
Jednak na pierwszy plan nieustannie wysuwa się Jagon - sprawca wydarzeń; co nim kieruje, dlaczego tak bardzo nienawidzi? Za każdym razem, gdy czytam „Otella” zastanawiam się nad tym od nowa, bo pobudki jego działania pozostają do końca nieznane. Kim jest Jagon w pani spektaklu?
Na pierwszej próbie daję każdemu aktorowi list postaci, jaką ma zagrać. Jest to rodzaj zaczynu do myślenia o roli. To jest list Jagona:
Człowiek to coś, co zostało zawieszone pomiędzy niebem a piekłem. Samotność owego miejsca jest tak straszna, że prędzej czy później dokonujemy wyboru pomiędzy jednym a drugim. Wybór nie zawsze jest świadomy, za to zawsze jest nieodwracalny.
Nie ma czynów trochę złych albo nie do końca dobrych.
Jest tylko zło i dobro.
Światło i ciemność.
Bez okoliczności łagodzących ani polubownych rozwiązań.
Wolna wola to największa ściema, jaką Bóg albo inny palant zafundował człowiekowi.
Mam na imię Iago. I jestem człowiekiem. Do niedawna byłem nawet mężczyzną.
Mam żonę Emilię, którą kocham bardziej niż potrafię znieść.
Mam przyjaciela Cassia, dla którego gotów jestem zrobić wszystko.
Służę staremu wodzowi, który nazywa się Otello i jest wielkim człowiekiem. Mój podziw dla niego jest bezgraniczny.
Jestem kimś, kto zawsze mógł patrzeć ludziom prosto w oczy.
Jestem kimś, kto nigdy nie skłamał.
Jestem kimś, kto nigdy nie musiał się wstydzić.
Jestem kimś, kto nigdy nikogo nie oszukał. Nie zdradził. Nie wykorzystał. Nie poniżył.
Czy to znaczy, że jestem głupcem?
Jestem kimś, kto został zawieszony pomiędzy niebem i piekłem.
I będzie musiał dokonać wyboru.
Badacze dzieł Szekspira zwracają uwagę na moralitetowy charakter dramatu, ze względu na postaci właśnie, więc należy zadać sobie pytanie o przesłanie utworu. Na jakim elemencie skupiła się pani podczas analizy tekstu - czy spektakl będzie pokazywał studium zazdrości, poruszał problem manichejskiej wizji zła, problem rasizmu czy może jest podporządkowany jeszcze innemu tematowi nadrzędnemu?
„Otello” to - jak każdy dramat Szekspira - studium człowieka. Czyli kogoś zawieszonego między niebem i piekłem. Mój „Otello” opowiada o ludziach, którzy wybrali piekło. Być może dlatego, że wiara w niebo nie jest dana każdemu.
Może dlatego, że jest nieludzkie?
Może właśnie dlatego. Na przykład postać Desdemony tak, jak jest zapisana, była dla mnie nie do przełknięcia – eteryczna mimoza, która snuje się z kąta w kąt, kocha i nudzi się śmiertelnie. Można ją udusić za sam fakt, że jest, jaka jest. Dlatego postanowiłam ją przejaskrawić. Moja Desdemona jest tak czysta, że nie wie, kiedy grzeszy i tym doprowadza do upadku tych, których kocha. Istotny jest tu też problem wieku, przemijania – zmiany epoki. Mój Otello jest stary – to wielki człowiek, wódz, bohater, symbol narodowy w stanie spoczynku. Tylko że zamiast umrzeć godnie i z honorem, zakochał się w młodziutkiej Desdemonie. Czy dlatego, że była moda? Czy dlatego, że gdy „głowa siwieje to dupa szaleje”? A Desdemona? Czy pokochała go, bo był sławny i wielki? Nie wiem. Nie ma odpowiedzi na to, dlaczego ludzie się w sobie zakochują: ważne, że się tak dzieje, a że miłość jest niereżyserowalna, stąd wszystkie dramaty i tragedie.
Powiedziała pani: „Kiedy pracuję nad spektaklem, staje się on całym światem, a ludzie, z którymi go tworzę, są jego sensem”. Co do pani świata wniosła praca nad „Otellem”?
Co wniosła to się dopiero okaże. Na razie najważniejsze jest dla mnie, żeby nie zgłupieć… nie przedobrzyć, nie zajechać aktorów i pracować bez obciążenia wielkością tekstu i nadmiarem własnych pomysłów. Mam to, co najważniejsze – ZESPÓŁ. Mój, wymarzony, wychciany, popieprzony ( i chwała mu za to!). I rzeczywiście po raz kolejny ONI nadają sens temu, co robię, ONI się tym sensem stają.
Jest pani autorką scenografii do większości swoich sztuk. Nie ufa pani scenografom czy po prostu talent plastyczny zakodowany w genach nie pozwala oddać pola nikomu innemu?
To wynika z faktu, iż scenografia jest dla mnie integralną częścią budowania opowieści. Czytając tekst, widzę jego przestrzeń. Przy każdym kolejnym czytaniu „Otella” widziana przeze mnie przestrzeń stawała się większa – wielgaśnie, pusto i bezbarwnie… Niezbyt zachęcające miejsce akcji. Dopiero potem zaczęły pojawiać się kolory. Zaczęło wiać. Myślę sobie, że czyściec to jest takie miejsce między niebem a piekłem, gdzie strasznie wieje. A opisana przez Szekspira wyspa, na którą udają się bohaterowie „Otella” to nic innego tylko właśnie czyściec… a że akurat nazywa się Cypr, to tym lepiej, bo brzmi zdecydowanie mniej pretensjonalnie. W momencie, kiedy umierają części składowe świata, czyli Rodrygo, Kasjo, Emilia, Desdemona, Bianka, wiatr powoli ustaje. Powoli i nieodwołalnie. Bezwietrzna, pusta przestrzeń traci kolory, szarzeje: zaczyna się świt i kończy spektakl.
„Moje spektakle nie są obiektywne. Są moje” - to pani słowa. Gdzie kończy się interpretacja a zaczyna nadinterpretacja w pracy nad tekstem?
To zależy od tekstu. Ale myślę, że nadinterpretacja to zniszczenie zawartego w tekście mechanizmu, użycie go tylko i wyłącznie jako pretekstu do zaprezentowania na scenie własnych „resztek i łatek domowych” i tego, „co gra w duszy” reżysera. Natomiast interpretacja to to, na czym polega mój zawód.
Jaki zatem powinien być stosunek reżysera teatralnego do dramaturga?
Partnerski, ale na takiej zasadzie, że jeśli dramaturg zapłodnił wyobraźnię reżysera, to znaczy, że już wygrał. Jeśli reżyser totalnie połamie dramaturgowi kręgosłup, to przegra, bo położy przedstawienie. Myślę jednak, że każde wystawienie tekstu jest już jego interpretacją. Fakt zrobienia obsady już interpretuje opisane przez autora postaci.
Muszę przyznać, że mam zwyczaj dokonywania dosyć drastycznych przeróbek tekstu. Wyrzucam postaci, zrównuję je, powiększając role drugoplanowe kosztem pierwszoplanowych, usuwam niektóre wątki, skracam, przestawiam… Ale na swoją obronę mam to, że bardzo się pilnuję, żeby zachować wpisany w tekst mechanizm, nie zgubić sensu ani tego „co autor chciał przez to powiedzieć”. Robię to nawet nie tyle z szacunku dla autora, co ze strachu przed jego zemstą w postaci inscenizacyjnego bełkotu własnego autorstwa. Chcę opowiadać po swojemu nie swoje historie i bezczelnie zakładam, że skoro autor zdecydował się na pisanie dramatu, a nie powieści, to był przygotowany na to, że ktoś ten dramat zainscenizuje po swojemu.
Czy ma pani już pomysł na inscenizację kolejnego tekstu Szekspira?
Dziwna rzecz – zawsze kiedy pracuję nad przedstawieniem, czytam wielokrotnie tekst, który będę robiła jako następny. Tak, jakby był kontynuacją albo innym wariantem opowiadanej historii. Tak na przykład posiłkowałam się „Romeo i Julią” w trakcie prób „Balkonu”, a „Otellem” podczas prób „Romea i Julii”. Teraz nie jestem w stanie pochylić się nad żadną inną sztuką. Chodzi mi po głowie kilka tytułów, które chciałabym robić, ale nie jestem w stanie ich czytać. Wszystko wydaje mi się strasznie odległe i chyba pierwszy raz nie mam sprecyzowanego planu co dalej. Tak jakby świat kończył się na „Otellu”…
Premiera spektaklu „Otello - wariacje na temat” w reżyserii Agaty Dudy-Gracz odbędzie się 7 i 8 lutego 2009 r. w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi.