Światowy format katowickiej inscenizacji

"Carmina Burana" - reż. Roberto Skolmowski - Opera Śląska w Bytomiu

Wystawienie Carmina Burana w reżyserii Roberto Skolmowskiego "na deskach" katowickiego Spodka na zakończenie Kongresu Kultury Województwa Sląskiego okazało się jednym z najważniejszych - a może i najważniejszym? - przedsięwzięciem teatralnym ostatnich lat

Na 25 września większość z nas czekała z rosnącą niecierpliwością, podnieceniem i emocjami. Dyrektor Wrocławskiego Teatru Lalek słynie bowiem z oryginalnych pomysłów, skłonności do zaskakiwania i niebywałego rozmachu, z jakim realizuje swoje nowatorskie inscenizacje. Oczekiwania publiczności rosną coraz bardziej, bo reżyser, osiągając kolejne sukcesy, podnosi sobie poprzeczkę coraz wyżej. W minioną sobotę znów powędrowała w górę, znów Skolmowski zachwycił licznie zgromadzoną widownię, gdyż spora przestrzeń katowickiej hali widowiskowej dodatkowo pozwoliła mu „rozwinąć skrzydła” fantazji.

Na laickie pytanie „o czym jest ten spektakl?” nie sposób tak naprawdę odpowiedzieć bez zubożenia i uproszczenia sensów, jakie potrafi wydobyć z kantaty Carla Orffa doświadczony reżyser.  Niemiecki kompozytor swoje najsłynniejsze dzieło stworzył na podstawie wybranych pieśni średniowiecznych, a elementem łączącym są tu przede wszystkim motywy radości, uroków życia i pochwała miłości w jej wszelkich ziemskich przejawach. Carmina Burana nie tworzy jednej spójnej historii, która układa się w linearną całość. Tym bardziej więc zachwyca i zdumiewa inscenizacja Skolmowskiego, gdzie mamy do czynienia z autorską wizją reżysera, a nie tylko zachowawczym wypełnieniem ustalonego schematu.

Już początkowa pieśń Fortuna Imperatrix Mundi, chociaż tak mocno skomercjonalizowana przez współczesne media, wywołuje dreszcze. A oprawa, jaką dla tej (i nie tylko tej) pieśni stworzył Roberto Skolmowski, owe dreszcze zamienia w prawdziwy wstrząs intelektualny i emocjonalny, który trwa długo jeszcze po wybrzmieniu ostatniej nuty. Publiczność mogła cieszyć nie tylko uszy grą orkiestry, śpiewem solistów i mistrzowskimi partiami chóru pod kierownictwem Anny Tarnowskiej, lecz także oczy. Oprawa wizualna to nie tylko ilustracja, tło dla muzyki, lecz sztuka sama w sobie. W katowickiej inscenizacji uderza właśnie ta niezwykła plastyczność - wszystko jest tu dograne, a każdy, najmniejszy nawet, szczegół obdarzony znaczeniem. Na ten efekt złożył się oczywiście cały szereg elementów (plus nieprawdopodobna ilość pracy!), poczynając od ruchu scenicznego, a na niesamowitej grze świateł - kończąc. Wrażenie malarskości spotęgowały trzy ogromne telebimy, na których wyświetlano wielobarwne wizualizacje autorstwa Jacka Szleszyńskiego, idealnie wkomponowane w scenografię.

Szczególnie mocno reżyser skupił się na plastyce ruchu scenicznego. Jego wyjątkowe zróżnicowanie  Skolmowski osiągnął poprzez zaangażowanie tancerzy baletowych, solistów Wrocławskiego Teatru Pantomimy, jak również zespołu breakdance, a nawet… alpinistów i judoków. Nie był to zarazem jakiś taneczno-ruchowy „misz-masz”. Wręcz przeciwnie – widzieliśmy ciągłe przeobrażenie się, istną mimikrę, w której zacierały się granice między poszczególnymi specjalizacjami. W efekcie powstała spójna oraz niezwykle ekspresyjna całość. Tancerze stanęli przed nie lada wyzwaniem, lecz sprostali mu doskonale. O ich mistrzowskiej formie świadczyły choćby te sceny, w których sekwencje ruchów były powtarzane w odwrotnej kolejności, co dawało widzom złudzenie „cofanego filmu”.

Ruch sceniczny w tym monumentalnym widowisku nie tylko zachwyca, lecz staje się także nośnikiem dodatkowych treści. Weźmy na przykład początkową scenę: gdy aktorzy  wtaczają ogromne Koło Fortuny - odwieczny symbol niestałości ludzkiego losu - równocześnie poruszają się niczym marionetki na sznurku siły wyższej, która steruje naszym życiem z dyktatorską nonszalancją.

Na słowa uznania zasługują oczywiście także kostiumy wykonane według projektu Małgorzaty Słoniowskiej, jeden ze znaków rozpoznawczych Carmina Burana Skolimowskiego. Nawiązujące do mody średniowiecznej, ale inspirowane także stylem wieku XIX i czasów współczesnych łączą w sobie elektryzujący erotyzm z sielską baśniowością i perfekcyjnie wpisują się w nieustannie prowadzoną zabawę konwencjami oraz wygrywanie coraz to nowych kontrastów.

W przypadku twórców preferujących inny styl tworzenia takie dzieło jak Carmina Burana, mogłoby się okazać materią nie do ujarzmienia, ale Roberto Skolmowski wydaje się wręcz stworzony do inscenizacji tego typu. Jego zmysł artystyczny i nieposkromiona wyobraźnia sprawiają, że na naszych oczach obrazy, animowane dźwiękami muzyki, po prostu ożywają, a średniowiecze odsłania swoje drugie oblicze. Przedstawiane historie są przecież prawdziwą apoteozą życia, która nijak nie koresponduje ze stereotypowym  pojmowaniem średniowiecza, z jego mrokiem, ascezą i umartwianiem się. Carmina Burana emanuje radością życia doczesnego, na scenie nie zabraknie więc obrazów swawoli kochanków, biesiady w karczmie ani sielskich ogrodów miłości, gdzie spotykają się Młody Poeta (Stanisław Kuflyuk) i Dziewczyna (Agnieszka Dondajewska). Tę niecodzienną – jak na tę epokę – stylizację Skolmowski połączył jeszcze z wizją prawdziwie współczesną: w efekcie uzyskał oszałamiające zestawienie dwóch, na pozór skrajnie odmiennych, estetyk. Tym sposobem na przykład w dworską etykietę włączył pokaz mody.

Nad tą idylliczną wizją nieustannie wisi jednak kasandryczne widmo, wyrażone w  Kole Fortuny. Dodana już przez Carla Orffa pieśń O Fortuna, która niczym klamra spina całość utworu, idealnie wpisuje się w typowy, średniowieczny dyskurs, przypominając, że w życiu nie ma nic pewnego, a my sami jesteśmy tylko zabawką w rękach losu. Koło Fortuny w Carmina Burana Skolmowskiego odznacza się wyjątkową siłą ekspresji. Toczone po scenie przez judoków z klubu „Czarni Bytom” zajmuje centralne miejsce i przez cały czas epatuje niezwykle silną metaforyką. Tancerze raz po raz wspinają się na koło, by za chwilę znów spaść i cudem uniknąć zmiażdżenia. Jak w życiu – nikomu nie jest dane długo zasiadać na jego szczycie… No, prawie nikomu, bo w finalnej scenie jednak znalazł się ktoś, kto zasiadł na  tronie na samym wierzchołku koła, w jakże znaczącym stroju błazna…

Kantata Orffa w inscenizacji Skolmowskiego stała się raczej cyklem niezwykle barwnych obrazów, magicznym widowiskiem, aniżeli klasyczną operą. Ale czegóż innego mogliśmy się spodziewać po spektaklu firmowanym takim nazwiskiem? Inscenizację Skolmowskiego cechuje świadoma gra konwencją, przekraczanie barier oraz łączenie różnorodnych przestrzeni sztuki. W rezultacie otrzymaliśmy wielobarwny spektakl i tętniącą życiem grę kontrastów.

Dzięki tej dwubiegunowości, zestawianiu różnorodnych żywiołów, które zamiast walczyć ze sobą - harmonijnie współgrają, Carmina Burana okazała się przedstawieniem tak wyjątkowym. Reżyser cały czas balansował na granicy wielu światów, wydobywając na wierzch to, co w nich najważniejsze. Współbrzmią ze sobą muzyka, taniec, malarstwo i poezja. Średniowiecze i nowoczesność. Baśniowość i realizm. Jawa i sen. Ekspresja i impresja. Żywiołowość i precyzja. Pasja życia i refleksyjna zaduma. Piękno i groza. A patrząc jeszcze szerzej, można stwierdzić, że Skolmowski stworzył jeszcze jeden niezwykły kontrast, przekraczający ramy spektaklu. Połączył bowiem elitarną sztukę operową z halą katowickiego Spodka - symbolu rozrywki masowej. Wszystko razem tworzy kosmiczną syntezę, która nieustannie opalizuje nowymi znaczeniami.

Elementem, również zasługującym na oddzielne omówienie, jest wyrazisty akcent regionalny, który nie ogranicza się do wystawienia opery w najbardziej charakterystycznym dla Katowic obiekcie. Skolmowski stworzył Carmina Burana na nowo, adaptując ją specjalnie na potrzeby miejsca, gdzie będzie przedstawiana. Nawiązania do specyfiki Górnego Śląska pojawiły się w pierwszej kolejności na plakatach reklamujących spektakl, na których Koło Fortuny zasłania pejzaż z szybami górniczymi w tle. Pomysł ten rozwinięto także w samej operze – podczas otwierającej pieśni O Fortuna na telebimach mogliśmy podziwiać industrialny kolaż złożony z migawek ukazujących górniczy Śląsk.  Jak złowrogi symbol powracały koła wyciągowe szybów, idealnie współgrające z wtaczanym na scenę ogromnym Kołem Fortuny. Tym sposobem reżyser nadał antycznemu symbolowi nowe znaczenie, skupiając w nim współczesność i gorzką pamięć dziejów. Któż może wiedzieć lepiej, czym jest przewrotność Fortuny, niż mieszkańcy Śląska?

Gdy w finale znów zabrzmiała otwierająca operę pieśń, paralelnie powrócił również temat śląski. Wówczas na telebimach znienacka pojawiły się obrazy miejsc szczególnie charakterystycznych dla Katowic, filmowe ujęcia tunelu na katowickiej trasie szybkiego ruchu, czy sali Śląskiego Sejmu a w nim popiersia najwybitniejszych Ślązaków. Wszystkie te kadry stworzyły wymowną i przemyślaną całość, która musiała poruszyć najczulsze struny w sercach mieszkańców tego regionu. Film ten – zespolony z niepokojącymi dźwiękami hymnu – stał się prawdziwym ukoronowaniem katowickiej Carminy Burany. Uzmysłowił, że Śląsk nadal pozostaje we władaniu bezlitosnej fortuny, która wciąż odmienia jego losy. I nie sposób o tym zapomnieć – nawet gdy zapalają się świata, a na widowni rozlega się burza oklasków…

Oklasków – nie ukrywajmy – jak najbardziej zasłużonych. Publiczność, która tego wieczoru przybyła naprawdę tłumnie (spektakl obejrzało 4,5 tys. widzów; co świadczy jak bardzo Śląsk jest spragniony kultury wysokiej), zgotowała artystom wspaniałą owację na stojąco.

Roberto Skolmowski nie po raz pierwszy udowodnił, że opera również może być widowiskiem oglądanym masowo, a jednocześnie nie stracić artystycznej wartości. W Carmina Burana nie było krztyny jarmarcznej rozrywki, ani jednego ustepstwa  dla przypodobania się popularnym gustom, ani jednej próby obniżania poziomu w imię zasady „chleba i igrzysk”. To nie był spektakl muz przebranych w kostiumy klaunów, aby zabawiać gawiedź. To ciągle sztuka przez duże „S”. I jeśli kiedykolwiek mielibyśmy wyprowadzać sztukę z teatralnych gmachów w większe przestrzenie, to należy się bardzo starać, aby robić to właśnie w takim stylu.

Magdalena Iwańska, Monika Wycykał
Dziennik Teatralny Katowice
29 września 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia