Świetny Lear według Znanieckiego

"Szukając Leara: Verdi" - Centrum Sztuki Impart we Wrocławiu

Projekt Laboratorium Jutropera "W poszukiwaniu Leara: Verdi" Michała Znanieckiego w Imparcie. Jeśli nie widzieliście, żałujcie.

I już szykujcie się na grudzień.Mikołaj Gogol w słynnym "Rewizorze" rzuca nam brutalnie prosto w twarz słowa: "I z czego się śmiejecie? Sami z siebie się śmiejecie!". Kiedy mi się przypominają, zawsze mam przed oczyma Tadeusza Łomnickiego w genialnym przedstawieniu zrealizowanym wieki temu dla Teatru Telewizji. Przyczepił się do mnie ten Gogol podwójnie. Bo po pierwsze, Łomnicki zmarł na scenie w czasie próby generalnej "Króla Leara". A po drugie, oglądając spektakl wyreżyserowany przez Michała Znanieckiego "W poszukiwaniu Le-ara: Verdi" jak uprzykrzona mucha krążyło mi po głowie "I nad czym tak płaczecie? Nad sobą płaczecie!".

Szekspirowski "Król Lear" to najbardziej egzystencjalny dramat wielkiego stratfordczyka.

Starość to nieuchronna perspektywa każdego z nas.

Zależność od innych - młodszych, zdrowszych - w mniejszym bądź większym stopniu również. Poruszającą tragedię starego ojca, oszukanego przez dwie córki i równocześnie okrutnego dla tej jedynej, która kocha go prawdziwie, uwielbia teatr. Kultura masowa, do której przynależy film, jakoś sobie z nią nie radzi, czego dowodem tylko dwie ekranizacje "Króla Leara". Jedną zrobił wielki innowator teatru Peter Brook, a drugą genialny Akiro Kurosawa, który pokazał, że ta historia jest prawdziwa w każdym kontekście, w każdym języku i w każdym czasie. Do tego wąskiego grona wybitnych dołączył we Wrocławiu Michał Znaniecki, świetny reżyser operowy, specjalista od megawidowisk plenerowych, ale też i od przekraczania barier, które w gruncie rzeczy sami budujemy w swoich umysłach.

Znaniecki doświadczenia włoskie zdobyte w hospicjach w Piemoncie i Apulii postanowił przenieść na grunt wrocławski- przez pół roku jego zespół pracował z podopiecznymi wrocławskich domów opieki nadopowieścią o królu Learze. Oni najpierw mierzyli się z własnymi, często bardzo bolesnymi doświadczeniami. Potem poznawali historię króla Leara i jego trzech córek. A na końcu historię samego Giuseppe Ver-diego, wielkiego kompozytora operowego, który zaczął pracować nad dramatem Szekspira w wieku 30 lat i nigdy go nie ukończył, choć skomponował część dzieła, wykorzystywanego później w innych jego operach. Sięgnął po nie właśnie Znaniecki, budując opowieść z tekstu Szekspira i arii Verdiego, tworząc zupełnie nową jakość artystyczną. Co ciekawe, kompozytor ze swoich prywatnych pieniędzy kupił willę nazwaną "Casa Verdi" i utworzył w niej dom opieki dla starych ludzi, który sam finansował...

Przyznam szczerze, że bałam się tych poszukiwań, do których Znaniecki wciągnął małą armię ludzi. Bałam się tego, co znajdą, z czym będą musieli się zmierzyć. I w sobotę na premierze we wrocławskim Centrum Sztuki Impart zobaczyłam prawdziwy sens teatru i wielkie święto zwykłych ludzi.

Kostium i zawodowcy, czyli Wojciech Malajkat w roli błazna, Jerzy Artysz jako Lear, Ewa Biegas - Kordelia, Karina Skrze-szewska - Goneryla i Marta Mika jako Regana, nadali tej opowieść uniwersalny charakter, jednocześnie nie zabijając w niej prawdy. Dostaliśmy więc z jednej strony teatr, ze wszystkimi jego maskami, ale z drugiej to, co jest jego istotą i siłą - wzruszenie.

Wierzę, że premiera była najważniejszym dniem w życiu aktorów amatorów, którzy już czekają na grudniowe spektakle w Teatrze Capitol. Nie słyszałam cienia teatralności w krzyku: "Zobaczysz, trafisz pod most Kierbedzia! Tam cię oddadzą!". A jednocześnie zobaczyłam dobry spektakl, świetnie zagrany i zaśpiewany - bo jak podkreślił w rozmowie ze mną Michał Znaniecki - nie chodziło o terapię zajęciową, ale o prawdziwą sztukę.

Przed Jerzym Artyszem - 83 lata! - należałoby po prostu klęknąć. W duecie z Ewą Biegas, w arii z "Rigoletto" - "Lassu in cielo" - oboje wybitni. Artysz to wielki śpiewak i wielki aktor, a po spektaklu przyznał, że zaproszenie do realizacji tego przedstawienia było dla niego wyzwaniem i bardzo ciekawym doświadczeniem. Brawa należą się też Ewie Biegas. To nie tylko ceniona sopranistka. Na scenie równie ważna, obok ekspresji i możliwości głosu, jest dla niej gra aktorska. I tu też słowa uznania należą się dramatyczno-ironiczno-okrutnemu Wojciechowi Malajkatowi.

Wrocławianka Karina Skrzeszewska, która karierę robi na zachodzie Europy, po spektaklu wskazując głową na jedną z aktorek amatorek, powiedziała mi: - Ta pani, na pytanie,czemu ciągle jest smutna, odpowiedziała: "Mam czworo dzieci i żadne mnie nie chciało wziąć".

Kiedy patrzyłyśmy na nią, zajętą rozmową, jakiś uśmiech się jednak błąkał po jej twarzy.

Katarzyna Kaczorowska
Gazeta Wrocławska
25 lipca 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...