Święto życia - święto teatru
"Moby Dick" - reż. Jakub Zalasa - Wrocławski Teatr Pantomimy„Wszelkie głębokie, poważne myślenie - to jedynie nieulękły wysiłek duszy, by zachować bezbrzeżną niezawisłość jej morza wtedy właśnie, gdy najdziksze wichury niebios i ziemi zmówiły się, by ją rzucić na zdradziecki, niewolny brzeg. (...) Ale jako że w bezkresności jedynie tkwi prawda najwyższa, bezbrzeżna, nieogarniona jak Bóg - przeto lepiej już iść na zagładę w owej zawierusze nieskończoności , niż zostać niesławnie ciśniętym na brzeg, choćby ten miał być ratunkiem". H. Melville, „Moby Dick czyli biały wieloryb".
„Najcudowniejszymi są zawsze te rzeczy, których nazwać nie sposób".
Czy kiedykolwiek nie marzyliśmy, żeby wypłynąć statkiem na bezkresny ocean i doświadczyć spotkania z czystą, nieokiełznaną naturą? Czy nie chcielibyśmy stanąć twarzą w twarz z tym, co nieprzewidywalne, żywiołowe, majestatyczne w swej wielkości, zostawiając za sobą wszystkie więzy, jakimi zniewalają nas nasze przyzwyczajenia, nawyki, schematy myślenia, wzorce kultury?
Na taki osobliwy rejs zapraszają nas twórcy najnowszego spektaklu Wrocławskiego Teatru Pantomimy pt. „Moby Dick". To podróż pełna tajemnic, w czasie której przyjdzie nam zmierzyć się z niezwykłymi przygodami, demonami, kiedy odkryjemy wiele „prawd" o świecie, ale też o nas samych; gdy, aby przeżyć, będziemy musieli nauczyć się spoglądać na nasze życie z różnych perspektyw, odmiennych niż te, do których przywykliśmy. Zostawimy za sobą misternie skonstruowany, bezpieczny świat logicznych związków przyczynowo skutkowych, będziemy ćwiczyć się w trudnej sztuce pokory, szacunku wobec nieznanego, wyzwalania z egoizmu. Tu nie zawsze sprawdzą się nasze zdolności planowania, gdyż natura rządzi się swoimi „zasadami" i niejednokrotnie pokaże nam, że jesteśmy tylko „marionetkami" w rękach „losu". W tym świecie pojęcia, za pomocą których porządkujemy nasze doświadczenie, okażą się nieadekwatne, przeżycia, jakim przyjdzie nam stawić czoło, pozwolą odczuć swą niewyrażalną moc.
Kto zdecyduje się wejść na pokład i dołączyć do załogi „Pequoda"? Kto będzie miał na tyle odwagi, żeby porzucić iluzje na temat siebie oraz swojego świata i otworzyć się na nowe doznania? Jedno jest pewne: z tego rejsu nie wrócimy już tacy sami, jakimi byliśmy wcześniej.
Lektura książki Hermana Melville'a wydanej w połowie XIX wieku jest jak rejs po oceanie. Przepływające w myślach narratora sensy kołyszą się niczym fale na wietrze z większą i mniejszą intensywnością zapraszając nas do interpretacji, prowadzą nas daleko od znanego nam lądu. Na pewno nie ma tu jednej drogi odczytywania znaczeń: jej symbolika zdaje się żyć, być w ciągłym ruchu. To tekst wielowymiarowy: przygody doświadczane przez głównego bohatera stają się punktem wyjścia do niezwykle trafnych i ciekawych refleksji na różne tematy. Mamy tu kompendium wiedzy na temat wielorybów, szczegółowe opisy życia i pracy na statku, psychologiczne studium charakterów, bogactwo symboli i metafor nawiązujących do Biblii ale też innych idei religijnych, obraz kultury i obyczajów epoki, rozmyślania nad egzystencją, przemijaniem, ludzką naturą, cywilizacją, a nade wszystko próbę przyglądania się zjawiskom z różnych perspektyw, jakby starania, by „pozwolić im przemówić" nie zamykając w jednoznacznych schematach poznawczych. Autor posługuje się przy tym pięknym, poetyckim językiem, silnie oddziaływującym na naszą wyobraźnię. Jak pisze M. Wiśniewski: „to utwór metafizyczny, prometejski, nihilistyczny, komiczny, tragiczny, mistyczno-erotyczny, nietzscheański". Narrator - Ismael zdaje się „bawić znaczeniami", zapraszając czytelnika do współuczestnictwa w tej szczególnej grze. Jak czytamy w „Posłowiu" do książki:
„Ismael jest opętany wielością punktów widzenia, ale nie wystarcza mu (...) przyglądanie się im z góry. Lubi je wypróbowywać, sprawdzać, jakie otworzą przed nim widoki i dokąd doprowadzą jego myśli". M. Wiśniewski, „Posłowie" [w:] H. Melville, „Moby Dick czyli biały wieloryb". Przeł. B. Zieliński, s. 447.
W tym otwarciu na interpretację, głębokim wymiarze symbolicznym, filozoficznym i psychologicznym tkwi szczególna wartość książki. Być może dlatego jeden z jej pierwszych krytyków napisał, że: „Każde pokolenie będzie odkrywać w Moby Dicku własne symbole. Chmury będą przesuwać się i zmieniać kształty, a niezgłębiony ocean odzwierciedli te zmiany na swojej powierzchni". Cyt.za: M. Wiśniewski, „Posłowie", [w:] „Moby Dick", s. 432. Stąd też wielkie wyzwanie, jakie stawia przed twórcami teatralnymi próba ukazania tekstu na scenie. Potrzeba bowiem niemałej wrażliwości, wyobraźni, doskonałego wyczucia nie tylko tekstu samego w sobie, ale i otaczającej nas rzeczywistości, artystycznego warsztatu, by ożywić „przesłanie" powieści, pozwolić jej przemówić tak, by nas poruszyła, byśmy mogli doświadczyć jej bogactwa, dynamiki - przeżywać ją „na miarę" naszych czasów, wejść z nią w niezwykły dialog, dać się ponieść i oczarować jej niewyrażalnym, tajemniczym urokiem. Jakubowi Zalasie, młodemu, debiutującemu reżyserowi udało się to doskonale, a stworzona przez niego sztuka dalece wykroczyła poza nasze oczekiwania pokazując, że prawdziwe piękno zaskakuje w taki sposób, że nie można się go spodziewać, wyobrazić sobie wcześniej - dotyka bowiem obezwładniającą mocą tak, że w tej jednej chwili wszystko wokół przestaje się liczyć i wiemy, że obcujemy „z istotą rzeczy".
Tak jak książka amerykańskiego pisarza otwiera się na odbiorcę, dając mu różne możliwości interpretacji, sugerując wiele odmiennych punktów widzenia na te same problemy, tak spektakl „Moby Dick" zaprasza widza do uczestnictwa na różne sposoby, odsłania przed nami wiele perspektyw, emanując bogatym spektrum nastrojów.
„Chciałbym mieć nieskończoną ilość źrenic, by widzieć rzeczy z nieskończonej ilości perspektyw"
Kiedy publiczność wchodzi do sali teatru, na scenie zdaje się już trwać akcja. Widzimy ludzi przypominających personel laboratorium, ubranych w białe kombinezony i maski. Pochylają się nad dużym akwarium, jakby właśnie byli w trakcie wykonywania badań nad życiem niewidzialnych ryb. Z jednej strony spektakl jeszcze oficjalnie się nie rozpoczął, widzowie szukają wciąż swoich miejsc na widowni, z drugiej strony na scenie trwa praca „naukowców". Nie ma tu zatem jakiegoś oficjalnego punktu w czasie oznaczającego początek - na scenie zastajemy życie, które już trwa w najlepsze. Tym samym sztuka zdaje się wykraczać poza ramy czasu - konwencji. Tak jak w życiu, kiedy każde zdarzenie, obraz, jaki widzimy to tylko pewien wycinek, fragment, za którym skrywa się nieskończona, niedająca się ująć w poznawcze ramy historia.
Pierwsza scena sama w sobie budzi zaskoczenie. Myślimy o „Moby Dicku" jako klasycznej powieści o polowaniu na wieloryba, tymczasem widzimy pracowników laboratorium pochylających się nad akwarium. Spektakl oparty na dziewiętnastowiecznym tekście przygodowym nagle swój osobliwy początek znajduje we współczesnym punkcie badawczym. Widok ten z jednej strony otwiera poczucie szczególnej perspektywy czasowej: mając w pamięci XIX wiek jako okres powstania książki, patrzymy na nią z naszego, współczesnego punktu widzenia, czujemy upływ czasu, zapowiedź, że przedstawienie będzie o naszym świecie, a akcja zakorzeniona w „tu i teraz". Dodatkowo, reżyser oferuje nam możliwość spojrzenia na świat okiem naukowca, dla którego przeszłość i jej zdarzenia są niczym zamknięte w szklanej klatce uniwersum. Tak, jakbyśmy obserwowali historię opisaną przez Melville'a niczym bogowie oglądający ograniczony świat marionetek.
Obraz ten wprowadza nas w świat sztuki, zapowiada niejako jej tematykę. Mówi o pokorze, o małości człowieka wobec upływu stuleci, o tym, jak łatwo jest upraszczać, wyzbyć się empatii, odbierać innym bytom ich podmiotowość. Nagle czujemy się jak rybki zamknięte w szklanej kuli, których życie może być przerwane przez decyzję szalonego naukowca. Widzimy siebie z perspektywy kolejnych lat, czujemy bezwzględność przemijania, okrucieństwo uprzedmiatawiania, ale też śmieszność ludzkich roszczeń do kierowania dziejami, całą komiczność naszych marzeń o wielkości i nieśmiertelności, dominowania nad innymi i panowania nad naturą. Przez chwilę sami możemy utożsamić się z Moby Dickiem - obiektem polowań, lęku i nienawiści zarazem, ale równocześnie z łatwością zajmujemy perspektywę współczesnych oprawców zwierząt - przeprowadzających na nich eksperymenty badaczy. Jest tak, jakbyśmy wraz ze zmianą perspektywy na chwilę stawali się kimś innym, inaczej doświadczali świata i samych siebie, widzieli i czuli znacznie więcej niż wtedy, gdy przywiązujemy się do jednego punktu widzenia - dostrzegamy własne ograniczenia, ale tym samym otwieramy się na pewną nieskończoność jaka rodzi się w zderzeniu między nami a „rzeczywistością".
Incipit tragedia
Na początku spektaklu poznajemy głównego bohatera powieści i zarazem jej narratora (w tej roli Jakub Pewiński). Jak wygląda współczesny Ismael, syn Abrahama z nieprawego łoża, odwieczny wygnaniec i wędrowiec, sprzymierzeniec natury, nomada nie pasujący do hierarchicznego porządku społecznego? Nosi jeansowe spodenki, koszulkę z nadrukiem delfinów i skrzydełka do pływania - to typowy turysta, przedstawiciel konsumpcyjnej kultury. Za nim pojawia się osobliwa załoga Pequoda: galeria barwnych postaci, z których każda okazuje się być niepowtarzalnym, jedynym w swoim rodzaju charakterem. Ismael w krótkim monologu, zwracając się do publiczności lekkim, wprost żartobliwym tonem wprowadza nas w świat sztuki, przedstawia towarzyszy swej przygody. Wystąpienie kończy ujmujące, zmuszające do myślenia stwierdzenie: „Oni wszyscy już nie żyją, a... co to znaczy żyć?". Na chwilę zapada cisza, po czym słyszymy muzykę. Incipit tragedia - wchodzimy na pokład.
Po raz kolejny twórcy otwierają przed nami inną perspektywę. Oto zostajemy wprowadzeni w „historię", która za chwilę się wydarzy, ale równocześnie wybiegamy ku jej końcowi i z tego punktu widzenia będziemy obserwować całą akcję, ale i doświadczać samych siebie - życia w jego istocie. Czy nie ukazuje ono najintensywniej swego piękna w zestawieniu ze śmiercią, której nieuchronność zrównuje nas jako ludzi, ale i jako żyjące stworzenia także ze zwierzętami? Czy ta perspektywa nie pozwala nam doświadczać głębiej tego, co się nam przydarza? Cenić każdej chwili, która jest nam dana? To będzie spektakl o śmierci oraz o czasie, ale także o życiu - święcie, o pokorze i empatii, która do tego święta otwiera drzwi.
Porządek chronologiczny akcji ulega tu swoistemu zaburzeniu - początek i koniec zamieniają się miejscami i w prologu wybiegamy już w zakończenie. Oglądając ostatnie sceny spektaklu będziemy mieć wrażenie, że zaczyna się nowa historia... i zobaczymy inaczej otaczający świat. Wszak jeśli nauczymy się wybiegać w przeszłość, najdalej, jak to możliwe, ożywiać ją we współodczuwaniu, ale też myśleć o przyszłości, nawet tej najbardziej okrutnej, będziemy mogli najpełniej cenić każdą chwilę, z całą mocą afirmować i celebrować życie. Takiego spojrzenia uczy nas ta sztuka: będąc tu i teraz, w ślad za prezentowaną akcją przenosimy się do przeszłości, pogrążamy się w niej, by za następnie dokonać skoku w przyszłość i zobaczyć samych siebie z perspektywy - jak małe punkty na oceanie dziejów. Pięknie pisał o tym F. Nietzche, obrazując swą koncepcję wiecznego powrotu oraz kreatywnej afirmacji życia:
„Gościniec wiódł właśnie pod bramę, w tym miejscu, gdzieśmy się zatrzymali. - Spójrz karle, na ten gościniec pod bramą - mówię do niego - dwa oblicza ma on w tym miejscu. Dwie drogi zbiegają się tutaj. Nikt jeszcze do końca tych dróg nie przeszedł. Ta długa droga wstecz - po wieczność sięga ona. Owa zaś droga przede mną - to druga jest wieczność. Przeczą sobie te drogi, zderzają się one głowami: i tu oto, przy tej bramie zbiegają się ze sobą. Imię podbramia stoi oto wypisane: chwila". F. Nietzsche, „Tako rzecze Zaratustra. Książka dla wszystkich i dla nikogo". Przeł. W. Berent. s. 75.
Skok w śmierć - skok w życie
Wraz z kolejnymi scenami poznajemy całą, jakże różnorodną pod kątem osobowości, poglądów, postaw załogę statku. Każdy z bohaterów jest bardzo wyrazisty, reprezentuje inną postawę. Queequeg (w tej roli Kszysztof Szczepańczyk) pierwszy przyciąga naszą uwagę - ubrany w spodnie bojówki, białe futro, z atrapą ludzkiej głowy przypiętą do paska - zdaje się symbolizować dzikość, naturalność, surowość i prostotę pierwotnych ludów. Izabela Cześniewicz jako ojciec Mapple tworzy niezapomnianą postać - w charakterystycznym płaszczu przypominającym sutannę, wysoko upiętych długich włosach ma w sobie coś z apodyktycznego dyktatora, wizjonera, ale i doświadczonego marynarza. Jan Kochanowski wcielający się w oficera Starbucka ubranego w garnitur, racjonalnego pragmatysty, stąpającego mocno po ziemi, stanowi świetną przeciwwagę do pełnego pasji kapitana Ahaba (w tej roli Artur Borkowski), owładniętego chęcią zemsty, upatrującego w całym świecie pola działania wrogich mocy.
Aktorzy z dużą dawką humoru prezentują sceny z życia na statku, z rozrywek, jakim oddaje się załoga. Możemy podziwiać tu ich świetną grę, ciekawą, dynamiczną choreografię, ale też typową dla sztuki pantomimy „mowę" ciała, ekspresję twarzy artystów.
Spektakl jest bogaty w wiele symbolicznych, wymownych, poruszających i pięknych scen, które na długo pozostaną w pamięci, w jakich w pełni wyraża się kunszt aktorski, ale też artystyczna wrażliwość i niezwykła wyobraźnia reżysera. Podejmując bardzo doniosłe, ważne tematy, przedstawienie odegrane jest z całym wachlarzem nastrojów: od komizmu, parodii, poprzez niepokój, strach czy filozoficzną zadumę. Nad wszystkim panuje jednak pewna lekkość, z jaką narrator - Ismael prowadzi swą opowieść. W jej tle możemy dostrzec uśmiech, duży dystans dalece odbiegający od patosu, a jednak dający wiele do myślenia.
I tak jedna ze scen nawiązuje do rozdziału, w którym Melville omawia cechy charakterystyczne różnych gatunków wielorybów. Poszczególne postacie, niczym na wybiegu mody, prezentują się kolejno w rytm muzyki naśladując mieszkańców podwodnego świata. W tle, na tylnej ścianie możemy odczytać fragmenty tekstu powieści z opisem zwierząt.
Bardzo ciekawy jest sposób ukazania polowania na wieloryby. Oto na ścianach sceny, w ciemności widzimy białe, pojedyncze punkty światła, symbolizujące uciekające zwierzęta. Ujawniają się nagle, chaotycznie, w miejscach nie do przewidzenia. Rozszalała załoga usiłuje uchwycić choć jeden z nich. W tej scenie, także dzięki muzyce, możemy odczuć nastrój niepokoju, przerażenia, jakiegoś rozgorączkowania, kiedy bohaterowie muszą zmierzyć się z żywiołem. To doświadczenie przywodzi na myśl sytuację człowieka, który się topi i walczy o przetrwanie. Po pierwszym polowaniu, w jakim brał udział Ismael, opowiada nam on o swoich przeżyciach, a także o tym, jak zmieniły one jego sposób doświadczania rzeczywistości.
„Prócz tego, wszystkie dnie, jakie bym teraz przeżył, będą równie cenne jak te, które przeżył Łazarz po wskrzeszeniu, stanowiąc dodatkowy, czysty zysk tylu i tylu miesięcy czy tygodni, zależnie od tego, jak się zdarzy. Przeżyłem samego siebie. Śmierć moja i pogrzeb zamknięte były w mojej skrzyni. No więc - pomyślałem sobie bezwiednie (...) trzeba przygotować się na chłodny i opanowany skok w śmierć i unicestwienie". H. Melville, „Moby Dick", przeł. B. Zieliński, t. 1, s. 345.
Bohaterowie powieści wystawiają siebie na najwyższe ryzyko, konfrontując się z żywiołem, doświadczają życia w jego pełni: pracują do granic wytrzymałości, bawią się, ale też cały czas pozostają bardzo blisko śmierci. W tej perspektywie nasze codzienne problemy, czy choćby nasz sposób postrzegania wielu kwestii okazują swoją błahość, a nawet śmieszność. Po raz kolejny, przyjmując punkt widzenia przedstawionych postaci, w pewnym sensie identyfikując się z nimi, wykraczamy poza własne ograniczenia.
O wyzwoleniu z zemsty
Tym bardziej wyrazisty staje się obłęd kapitana Ahaba, który, jak się okazuje, dzielimy w pewnej mierze wszyscy, choćby raz w życiu żywiąc pragnienie zemsty wobec świata, obarczając innych winą za swoje cierpienia, osądzając, sytuując się na wyższej pozycji, czy nie dopuszczając do siebie krytyki, empatii, innych niż nasze punktów widzenia. Dla bohatera celem życia staje się zemsta na białym wielorybie.
M. Wiśniewski w swym „Posłowiu" do powieści zwraca uwagę na monomanię Ahaba - „egotystyczną potrzebę określenia jednego, nadrzędnego znaczenia", wyjaśniania świata za pomocą jednej, z góry przez siebie narzuconej interpretacji, nieumiejętności przyjęcia różnych perspektyw. Problem ten jest świetnie ukazany we fragmencie, gdy kapitan (w tej roli Artur Borkowski) studiuje mapy wędrówek Moby Dicka. Ma je wytatuowane na swoim ciele. Jednocześnie jednak na całej tylnej ścianie sceny nagle widzimy ogromną mapę świata z ruchomymi miejscami, wskazującymi prądy morskie i możliwe szlaki przemieszczania się wieloryba. Wszystko to tworzy niesamowity efekt, ale też pokazuje ludzki egoizm w postrzeganiu rzeczywistości, pychę w przekonaniu, że jesteśmy w stanie dowiedzieć się wszystkiego; błędne i jakże zgubne przeświadczenie, że możemy przewidzieć koleje losu, że dominujemy nad tym, co się zdarza i tym kierujemy, jesteśmy w centrum świata. I mimo, iż „los" już raz pokazał Ahabowi, że jest zaledwie igraszką w konfrontacji z dziką naturą, ten poprzez akty zemsty próbuje udowodnić, że może mu się odpłacić, że to on decyduje, jest „panem" swojego życia, demiurgiem sensu. W jego obsesyjnym spojrzeniu otaczający świat to miejsce walki dobra ze złem, gdzie wrogie siły tylko czekają na jego słabość, stąd musi wciąż ścigać swoich wrogów. Zamykając rzeczywistość w wąskich ramach własnych wizji, staje się więźniem wyobrażeń i lęków, nie dopuszcza do siebie żadnych innych doświadczeń niż te, które kształtuje w egoistycznej wyobraźni, jego świat staje się bardzo ograniczony - jest zaledwie odbiciem jego samego. Jak czytamy w książce wyznanie Ahaba: „Dla mnie ten biały wieloryb jest murem, co tkwi nade mną. Czasem już myślę, że nic poza nim nie ma. (...) Dręczy mnie, przytłacza mnie. Widzę w nim moc urągliwą (...)". H. Melville, „Moby Dick", przeł. B. Zieliński, t. 1, s. 256.
Spektakl przemawiając do nas całą serią jakże wzruszających obrazów, ukazując, za książką, pułapki wynikające z naszego egoizmu, zapatrzenia w samych siebie sprawia, że zaczynamy inaczej postrzegać świat, uczymy się pokory, otwieramy się na doświadczenie odkrywając piękno i wartość każdej chwili. Wyzwalamy się z własnych ograniczeń dostrzegając nieskończoność w otaczającej rzeczywistości, ale też w samych sobie.
„Nihil novi sub sole"
Przedstawienie Jakuba Zalasy, tak jak i powieść amerykańskiego autora, ukazuje nam różne przygody załogi. I tak na przykład po owocnym polowaniu na kaszalota widzimy wszystkich przy okrutnej, morderczej pracy nad ciałem zwierzęcia, symbolizowanym przez białe płyty. Jednocześnie na tylnej ścianie sceny dostrzegamy teksty opisujące produkty wytwarzane ze zwierząt, będące wciąż w sprzedaży. Możemy odczuć całe okrucieństwo i paradoks, na jakim oparty jest komercyjny świat, w którym człowiek mieni się władcą i zabijając żywe stworzenia, eksploatuje przyrodę dla swych potrzeb. W rzeczywistości zdominowanej przez marketing, reklamę, gdzie jedną z najwyższych miar wartości są wyniki sprzedaży, nie mówi się o niewygodnych faktach, o cierpieniu zwierząt czy innych ludzi będacym ceną sukcesów. Melville przypomina: „Na miłość boską, oszczędzajcie lamp i świeczek! Nie wypalacie ani galona oleju, który by nie kosztował przynajmniej jednej kropli ludzkiej krwi". H. Melville, „Moby Dick", t. 1, s. 313.
W tym sensie Jakub Zalasa wydobywa z książki jej krytyczny, demaskatorski potencjał, otwierając przed nami kolejną perspektywę. Sam autor „Moby Dicka" w swym tekście odwoływał się do historii, przywoływał opowieści ze starożytności traktujące o polowaniach na wieloryby, dostrzegał ludzką pychę i obsesję, ułudę, na jakiej wspiera się kultura i techniczna cywilizacja. Amerykański pisarz bardzo celnie ukazywał wszelkie niebezpieczeństwa płynące z ludzkiego egoizmu, z przekonania, że to my, ludzie, panujemy nad światem, przyrodą, jesteśmy wyższą rasą, mającą prawo zabijać i torturować zwierzęta czy słabszych w imię własnych korzyści. Wszak nazwa statku „Pequod" przywołuje historię północnoamerykańskiego plemienia, wymordowanego przez „szerzących cywilizację" kolonizatorów. Po niespełna dwustu latach po opublikowaniu powieści wciąż zmagamy się z podobnymi problemami. Mimo rozwoju nauki człowiek nadal uważa się za władcę świata, wciąż eksploatuje przyrodę, wciąż stawia się najwyżej na drabinie bytów, dla zysku wykorzystuje słabszych, skazuje na cierpienia innych, uważa się za posiadacza monopolu na prawdę, jaką musi narzucić innym - „gorszym", słabszym, tym wszystkim, których „prawdy" są inne. Wciąż powtarzamy błędy kolonizatorów, łowców starożytności, jesteśmy tak samo bezsilni i śmieszni w naszym egoizmie, w zderzeniu z żywiołem. Nie uczymy się, nie wyciągamy wniosków. Jak mówi Ismael w jednym z fragmentów tekstu:
„Nie omieszkacie się przekonać, że najbardziej zdumiewające wydarzenie w tej książce jest nie tylko potwierdzone przez oczywiste fakty z czasów obecnych, ale też owe cuda są po prostu powtórzeniem tego, co działo się przed wiekami. Tak więc po raz milionowy mówimy „amen" za Salomonem. Zaprawdę, nie ma nic nowego pod słońcem". H. Melville, „Moby Dick, t. 1, s. 319.
Moglibyśmy, po niemal dwustu latach, dopowiedzieć - i robi to Jakub Zalasa - że zdarzenia te wciąż pozostają faktami, a ludzie niewiele się zmienili, nie nauczyli się pokory. Historia wciąż się powtarza.
Kiedy w spektaklu życie harpunnika Peequecka - uosabiającego siłę, pełnię witalności - dobiega końca, stojący nad nim ojciec Mapple, z batem w dłoni próbuje nawrócić go na wiarę chrześcijańską przekonany, że w ten sposób go ocali. Patrzy na umierającego bohatera z góry, jak na człowieka „gorszej" kategorii, którego religia jest jakimś odstępstwem od normy, aberracją, wyrazem „zbłądzenia". Nie potrafi uszanować jego inności. Czy ten obraz nie jest nam dobrze znany? Czy nie spotykamy się z nim w różnych aspektach naszego życia?
„Moby Dick to ja, Twój wewnętrzny głos".
W sztuce perspektywa czasowa zmienia się wiele razy. Zdarzenia oparte na narracji Melville'a są ukazane raz jakby w dziewiętnastowiecznych realiach, innym razem zaś przeniesione do współczesnego świata. Ten „współczesny" wymiar wnoszą już stroje bohaterów, ale też sceny z „naszych" czasów. I tak nagle obserwujemy stację badawczą, w której zostaje odkryty szkielet wieloryba. Archeolodzy - badacze bawią się i żartują przy ogromnych kościach zwierzęcia. Po raz kolejny zyskujemy wrażenie swoistego „przemieszczenia" w czasie, czujemy jego upływ, możemy sobie wyobrazić, że za jakiś czas my także staniemy się częścią historii.
Jednocześnie na tylnej ścianie sceny dostrzegamy tekst na temat najnowszych badań nad mieszkańcami oceanicznych głębin. Otóż wedle nich zwierzęta te wykazują wysokie podobieństwo do człowieka, te same hormony wywołują u nich podobne uczucia, jak radość, czy ekscytacja, tak samo jak my tworzą rodziny, społeczności. W ostatnim czasie udało się nawet przeprowadzić rozmowę z przedstawicielem gatunku. Teraz już nietrudno jest wyobrazić sobie, że nasz los jest bliski losowi zwierząt, a nasze wspólne przeznaczenie czyni nas równymi sobie.
W pamięci zapada tu jeden z niezwykłych, bardzo wzruszających fragmentów spektaklu, kiedy oparty o wielkie kości kaszalota Jak Kochanowski w roli Starbucka zwraca się do psa - Miszki, który posłusznie siedzi przed nim, uważnie słuchając i wpatrując się w swojego „pana". „W każdej chwili odchodzimy, umieramy - dzielimy ten los ze zwierzętami. (...) To lepsi przyjaciele, niż ludzie. (...) Ja go kocham warunkowo, on mnie - bezwarunkowo". Słyszymy głos bohatera. Miszka reagując na gesty aktora przychodzi, posłusznie siada na przygotowanym miejscu, wsłuchuje się w spokojny głos. Widzimy, że w pełni ufa bohaterowi. Czujemy, że rolą człowieka jest chronić zwierzęta, tak jak wszystkich innych, słabszych - pozwalać im żyć.
Także w tym tonie utrzymana jest inna scena, kiedy Ismael, jako jedyny ocalały z załogi, słyszy głos wieloryba. Z głośników rozbrzmiewa łagodny ton. Zwierzę prosi, żeby przekazał prawdę o jego gatunku, o tym, że żaden z mieszkańców oceanicznych głębin nie chce zabijać - walczy tylko, aby ocalić własne życie. Prawdziwym źródłem zła jest człowiek i jego obsesje: zemsty, chęci zarobku, panowania, dominacji. Projektuje on wszelkie niepowodzenia na niewinne zwierzęta. Słyszymy: „Moby Dick to ja, twój wewnętrzny głos". To człowiek tworzy sobie wizje wrogów, otacza się iluzjami na temat własnej wielkości i rzekomych potworów, które są dla niego zagrożeniem, zabija, by upewnić się w swoim przekonaniu o wyższej pozycji, władzy nad światem. Jak czytamy w książce: „nie masz bowiem na tej ziemi szaleństwa bestii, którego by nie przewyższył nieskończony obłęd człowieka".
W tym kontekście bardzo poruszającej wymowy nabiera fragment, kiedy po upolowaniu wieloryba rozcinane jest jego ciało: widzimy biały karton, w który bohater wbija nóż tak, jakby pracował przy maszynie produkcyjnej, jakby sam akt zabijania nie wywoływał w nim już żadnych refleksji, emocji. Obraz staje się wprost wstrząsający: dostrzegamy w nim bowiem przedstawicieli naszej cywilizacji - wyrobników śmierci, których utrata wrażliwości staje się czymś codziennym, normalnym, niezauważalnym.
Eros i Tanatos
Spośród wielu pięknych scen sztuki na długo zapamiętamy tę, kiedy harpunnik Fedallach (w tej roli Karolina Pewińska), pochodzący z Azji potomek starożytnych persów tańczy z Ismaelem. Zarówno w powieści, jak i w spektaklu postać przybysza jest bardzo zagadkowa - zdaje się symbolizować mistycznego mędrca, proroka śmierci, kapłana wielu religii, jakby stał na granicy dwóch światów, był wysłannikiem z krainy bogów, ale i królestwa umarłych, niczym grecki Hermes czy Tanatos, przynoszący nam przedsmak jakiejś tajemnicy. Wychodzi powoli z ciemności, niczym zjawa trzymając w dłoni biały, unoszący się w powietrzu balon. Pod dłuższym, zielonym płaszczem widzimy czarną bluzkę z nadrukiem białych kości, co przypomina o jego pochodzeniu, ale też i misji. Najpierw tańczy sam, potem dołącza do niego Ismael. Możemy podziwiać tu doskonały pokaz umiejętności aktorskiej pary: Karoliny i Jakuba Pewińskich. W tym czasie słyszymy też rodzaj modlitwy albo serię rzucanych zaklęć: Fedallah, niczym w transie, wypowiada imiona bóstw starożytności związanych ze śmiercią. Wszystko to tworzy nastrój mistycznego rytuału, święta wszystkich religii, tańca śmierci na granicy królestwa żywych i umarłych, przenosi nas nagle do świata starożytnych misteriów. Po raz kolejny dokonujemy skoku w otchłań dziejów, ale też w głąb własnej duszy, zyskujemy wrażenie podróży w czasie - odnajdujemy samych siebie w mitycznych historiach. W galerii najpiękniejszych wspomnień ze sztuk teatralnych wspomnienie tej sceny na pewno będzie zajmować jedno z ważniejszych miejsc. To w tym fragmencie doskonale zostaje wyrażony mistyczny klimat dzieła Melville'a.
Fedallah nie da się zaklasyfikować, ująć w jasnej definicji. Zdaje się być imieniem wielu bogów, symbolem dziejów religijnej myśli, która w swej różnorodności spotyka się w jednej postaci. Jest tajemnicą, jakiej wyjaśnienie wykracza poza możliwość mowy. Przynosi kolejną perspektywę, jest niczym symbol wieloryba - wszak cały czas trzyma w dłoni biały balon.
Biel jest bardzo ważnym symbolem zarówno w powieści, jak i w spektaklu. Melville poświęca jej cały jeden rozdział swojego tekstu. Jak pisze: z jednej strony w wielu religiach i kulturach biel jest utożsamiana z tym, co boskie, wzniosłe, dostojne, co odznacza się królewską godnością, ale też jakąś tajemnicą. Z drugiej strony budzi skojarzenia ze śmiercią, całunem, czymś, co wywołuje największe przerażenie. Amerykański pisarz wspomina też o bieli jako potencjalności - białej karcie, jaką należy zapełnić, brakiem kolorów, który jednak pozostaje możliwością całej palety barw. Przywołuje to na myśl zaproszenie do interpretacji - bez naszej interwencji, pracy wyobraźni rzeczywistość straciłaby swoją wielowymiarową głębię, książka pozostałaby pustym przekazem. Reżyser sztuki, niczym malarz tworząc tak barwne, poruszające dzieło daje nam możliwość jego współkreacji, otwiera przed nami drogę, którą możemy podążać razem z nim, ale też pozostawia miejsce, jak Melville, na naszą własną inwencję, co czyni przeżycie spektaklu tak szczególnym i niezapomnianym, tak autentycznym. Nasz świat jest bowiem „treścią pewnego wyobrażenia, rzeczywistością, która wymaga naszego doświadczenia nie w charakterze świadectwa, lecz tworzywa". M. Żarowski, „Tożsamotność. Problem skażenia natury ludzkiej w filozofii Kartezjusza", s. 62.
Biała kartka
W przedstawieniu Peequeck - potomek królewskiego rodu, nosi białe futro przypominające o jego pochodzeniu. W końcowych fragmentach sztuki nad sceną unosi się rodzaj białego całunu, który stopniowo obniża się coraz bardziej, jakby za chwilę miał opaść na wszystko, co się pod nim znajduje - symbolizując upływ czasu, nieuchronną perspektywę śmierci. Tworzy to bardzo poruszający widok, gdyż pod nim toczy się życie w całej jego pełni: Ahab „pielęgnuje" swoje obsesje, załoga ciężko pracuje, ale też bawi się, walczy o w przetrwanie w starciu z morskimi bestiami. Kiedy Fedallah wychodzi na scenę z białym balonem w ręku, wiemy, że chce nam powiedzieć coś o tajemnicy śmierci, ale wykonując zmysłowy taniec z Ismaelem nawiązuje też do symbolu miłości. Eros i Tanatos spotykają się tutaj i zdają się przypominać o swoim współistnieniu, o tym, że dopiero z perspektywy świadomości śmierci uczymy się miłości - afirmacji życia. To w obliczu naszej skończoności doświadczamy własnej małości, śmieszności, wyzbywamy się egoizmu i możemy naprawdę kochać życie i innych. Tylko wtedy otwieramy się na piękno i wartość rzeczywistości, uczymy się pokory. To egoizm, chęć dominacji, bycia lepszym stoją u źródeł pragnienia zemsty, udowodniania, że jesteśmy lepsi od innych; to kompleksy z niego płynące powodują wiele naszych obsesji. W perspektywie śmierci wyzwalamy się z niego i uczymy się naprawdę mówić życiu : „tak".
Nie bez powodu w spektaklu biel jest też symbolem naukowców - współczesnych „bogów", ale też tych, którzy pragną wykorzystywać, eksploatować przyrodę, którzy wszystko redukują do rangi przedmiotu badań, zapominając o empatii, podmiotowości. W tym sensie egoizm ma wiele wspólnego ze śmiercią - sprawia, że zamykamy się we własnym świecie, narzucamy rzeczywistości swoje wizje, redukujemy ją. Wyraża się on już naszym języku, w tendencji do osądzania, zamykania zjawisk w jednoznacznych pojęciach. Dopiero bowiem uwrażliwienie na niejednoznaczność, problematyzację sprawia, że uczymy się rozumieć, „komunikować" ze światem. Stąd tytułowy biały wieloryb może przyjmować wiele znaczeń - w zależności od naszej interpretacji i naszej postawy.
„W bezkresności jedynie tkwi prawda najwyższa".
Spektakl jako całość ujmuje pięknem niezapomnianych scen. Są tu fragmenty pełne humoru, jak chociażby parodia kazania ojca Mapple - Isabela Cześniewicz, niczym w transie, lekko zdeformowanym głosem opowiada historię Jonasza. Widzowie mogą odczuć niepokój oglądając polowanie na wieloryby czy pracę naukowców, którzy odkrywają ogromny szkielet zwierzęcia. Zachwyt i refleksję budzi niezapomniany monolog Starbucka skierowany do psa - Miszki, czy misteryjny taniec Fedallah i Ismaela. Wszystkie te elementy razem tworzą bardzo poruszające uniwersum, w którym każdy element współgra ze sobą i wydobywa znaczenia innych.
Scenografia jest tu pełna symboli, doskonale budując nastrój sztuki - wystarczy wspomnieć akwarium nawiązujące do naszych własnych ograniczeń, biały całun stopniowo opadający na scenę, biały balon trzymany przez harpunnika, ogromny szkielet wieloryba, o który opiera się Starbuck - Jan Kochanowski spokojnym głosem wygłaszając mowę o przemijaniu, białe płyty czy białą kartkę, oznaczające ciało zwierzęcia. Twórcy świetnie wykorzystali potencjał tkwiący w przestrzeni miejsca - wiele razy na surowych, ceglanych ścianach otaczających scenę mogliśmy czytać komentarze do sztuki, co stanowiło swoisty przewodnik dla odbiorcy.
Podobną funkcję przewodnika pełnił też głos narratora - reżysera, czytającego fragmenty tekstu. W przedstawieniu pojawiały się też monologi, dialogi bohaterów, co ułatwiało interpretację. Odbiorcy, także ci, którzy nie przeczytali powieści, mogli z powodzeniem „odnaleźć się" w ukazanym świecie i zagłębić się w jego znaczenia.
Każdy z aktorów stworzył bardzo wyrazistą, niezapomnianą postać, a widzowie mieli okazję podziwiać ich doskonałą, pełną dynamizmu i ekspresji grę, piękne układy choreograficzne. Uwagę zwróciła pewna lekkość, dystans z jakim artyści zdawali się odnosić do swoich ról, jakby każdy z nich, z lekkim uśmiechem mówił: A teraz opowiem wam o życiu i śmierci - i jednocześnie bawił się wykreowaną postacią. Dzięki temu, choć sztuka porusza jakże poważne, egzystencjalne zagadnienia, twórcom udało się uniknąć ciężkiego patosu i sentymentalizmu, a tym samym trafnie oddać szczególny „klimat" panujący w książce. Melville pisze o nim wprost: „Bywają pewne osobliwe momenty i okazje w tej dziwnej, zawiłej sprawie, którą nazywamy życiem, kiedy to człowiek bierze cały ten wszechświat za jeden ogromny dobry żart (...)". H. Melville, „Moby Dick", t. 1, s. 343.
Niepowtarzalny nastrój spektaklu nie byłby możliwy bez świetnej muzyki fragmentami odgrywanej na żywo. W pewnych momentach mogliśmy usłyszeć prawdziwe odgłosy wielorybów, co nadawało sztuce dodatkowego autentyzmu i silnie działało na wyobraźnię odbiorców. Niezapomniana pozostanie scena, kiedy bohaterowie świętują urodziny jednego z kolegów, częstują się ciastkami, a w tle rozbrzmiewa utwór „Everybody's gotta live" zespołu Love. Wszyscy zdają się celebrować życie i jego piękno przejawiające się na różne sposoby.
Sztuka Jakuba Zalasy, niczym sama książka Melville'a, jest jak rejs na pełnym oceanie, niezwykła przygoda, w której, doświadczając całej gamy przeżyć, wielości różnorodnych perspektyw, emocji, możemy spojrzeć na nasz świat i samych siebie z dystansu, odkrywając wiele nowych „prawd". Artyści zabierają nas w podróż w przeszłość i przyszłość, pokazują/pozwalają odczuwać życie na jego granicach, tam, gdzie zyskuje ono najwyższą intensywność, zostaje podniesione do rangi święta - misterium. Daleko tu do bezpiecznego lądu, statycznego świata pojęć i definicji. Ale tylko w takiej sytuacji dotyka nas prawdziwe, nieskończone piękno, umykające wszelkim definicjom, tylko tu możemy naprawdę doświadczać, dać się poruszyć, zbliżyć do „istoty rzeczy", poczuć niezwykły nastrój. W ten sposób teatr odsłania nam swoją wielką, nieprzekładalną na żaden inny język siłę i moc - uczy nas celebrować i afirmować życie, to, co niewyrażalne w słowach, a co „otwiera nas" na nieskończoność.
I po raz kolejny dosięga nas pytanie: „Co to znaczy żyć..."?
__
Premiera: 31 stycznia 2025