Swingujące symulakry

"Dziady" - reż. Radosław Rychcik - Teatr Nowy im. Tadeusza Łomnickiego w Poznaniu

Zanim rozpocznie się właściwy spektakl na scenie teatralnej, we foyer i na ulicy umieszczona jest swoista "instalacja", z którą każdy z publiczności wchodzący na widownię musi się zmierzyć. Przed wejściem do teatru ulicą przechodzi czarnoskóra kloszardka, tocząc przed sobą wózek wypełniony starociami, torbami (bardzo widoczny jest kiczowaty obrazek błogosławiącego Jezusa). W szatni obsługują czarnoskórzy lokaje, pośród widzów krąży boy hotelowy z popcornem, a ogromne, szklane drzwi otwierane są przez czarnoskórych statystów.

Ta symulacja wytworzona wobec widzów ("możemy się poczuć jak w dawnej, rasistowskiej Ameryce") wydaje się być konsekwentnie prowadzona przez cały spektakl. Reżyser tworzy Baudrillardowską hiperrzeczywistość, przepełnioną symulakrami na temat amerykańskiej kultury. Sytuacja robi się jeszcze bardziej interesująca, gdy zdamy sobie sprawę, że symulakrum - czyli kopia bez oryginału, obraz bez referencji - "wychodzi od utopijności zasady ekwiwalencji, wypływa z radykalnej negacji znaku jako wartości, wychodzi od znaku jako przywrócenia i wyroku śmierci na samą możliwość referencji"1. Rychcik wydaje się wierzyć w moc znaku, próbując przenieść znaczone na inne znaczące, jednocześnie używa takich znaków, które mają wyjątkowo niepewny status. Z jednej strony wizualne elementy amerykańskiej popkultury są powszechne i łatwo je rozpoznać, z drugiej wydają się być one bardzo dalekie od polskiej rzeczywistości i tekstu Mickiewicza.

Na tle niebieskiej kurtyny wyświetlana jest dedykacja do "Dziadów"

Mickiewicza, uzupełniona o nazwiska Johna Lennona, Malcolma X, Martina Luthera Kinga, Johna F. Kennedy'ego. Rychcik dopisuje (niemal dosłownie, wyświetlaniu się liter towarzyszy bowiem odgłos maszyny do pisania) swoje znaki do "Dziadów", używa teatru jako medium do ukazywania emblematów i ikon. Sam reżyser przyznaje, że problem przekazu jest dla niego istotny: "W tym spektaklu chciałem też pokazać inny rodzaj wykorzystywania mediów niż ten, z którym najczęściej mamy do czynienia. Chciałem pokazać media jako narzędzie przywoływania piękna. Jesteśmy przyzwyczajeni sądzić, że media są wrogiem teatru, że telewizja jest wrogiem teatru. Stąd, jak sądzę, tak częste wykorzystywanie w teatrze kamer, pokazywanie na scenie materiału wideo powstającego w czasie rzeczywistym. Przysłanianie sceny ekranem, na którym możemy sami siebie oglądać. Ja tymczasem chciałem pokazać, że media możemy przeżywać zupełnie inaczej"2. Rychcik przesłania scenę ekranem, który to widzowie mają wypełnić treścią. Niebieska kurtyna przypomina bluebox, czyli błękitny ekran, na który można nanosić cyfrowe efekty. Po wyświetleniu dedykacji, na scenę wkracza Guślarz (Tomasz Nosiński) śpiewający piosenkę (oczywiście!) Blue room. Guślarz wyglądem przypomina Jokera z "Mrocznego Rycerza" Christophera Nolana. Z tą rolą Heatha Ledgera wiąże się legenda, według której to pod jej wpływem aktor wpadł w depresję i popełnił samobójstwo. Wpływ śmierci zostaje od razu zaznaczony. Joker jest jednak przede wszystkim błaznem, tricksterem, który łamie zasady i zmienia porządek w duchu karnawału, przemieszcza górę i dół, sacrum i profanum. Postać Jokera została już wcześniej wykorzystana w "(A)pollonii" Krzysztofa Warlikowskiego.

Druga po Jokerze pojawia się Marilyn Monroe (Gabriela Frycz), która jako Kobieta z części III oczekuje kochanka (zamordowanego Kennedy'ego). Frycz gra nie tylko Monroe, wykorzystuje też środki wyrazu, jakimi operowała Sandra Korzeniak w spektaklu "Persona. Marilyn" Krystiana Lupy. Błędny wzrok, chrapliwy szept, charakterystyczne rozedrganie. U Rychcika Marilyn jest tylko symbolem. Reżyser, który fascynuje się teatrem Warlikowskiego, asystował przy "Factory 2" Lupy, w tej scenie przywołuje prywatne dziady i "przypomina ojców dzieje".

Istotny w spektaklu wydaje się motyw powtórzenia. Nie chodzi tylko o refreniczną frazę utworu Mickiewicza (szczególnie w części II), ale przede wszystkim o zabiegi reżyserskie. Pojawiają się dwie "Wielkie Improwizacje" (odtworzony głos Gustawa Holoubka i przemówienie Martina Luthera Kinga), głównym bohaterem jest Gustaw, Józiem i Rózią są bliźniaczki z Lśnienia Stanleya Kubricka, a w scenie "Salonu Warszawskiego" połączonej z "Balem u Senatora" wiele postaci (Damy, Bajkow, Pelikan, Doktor) połączonych jest w trzech, niemal identycznych członków Ku-Klux-Klanu. Pomocnikami Jokera są trzy szansonistki, również ubrane identycznie. Podobnie podwojona jest Marilyn Monroe, co stanowi pewnie nawiązanie do słynnej serii Andy'ego Warhola. Ilość takich efektów sprawia, że gubi się gdzieś główna myśl spektaklu. Trudno właściwie zrozumieć, czy Rychcik chce krytykować amerykańską kulturę z jej ksenofobią, kiczem i nadmiernym konsumpcjonizmem czy raczej sam jest nią zafascynowany. Dobrze to widać w części IV. Gustaw (Mariusz Zaniewski) jest upozowany na hipisa, przedstawiciela kontrkultury, jednak opowiadając o swojej idealnej miłości, ma wizję Marilyn Monroe, która jest symbolem blichtru.

Za stołem w domu Senatora (Mirosław Kropielnicki) siedzi Rollinsonowa (Maria Rybarczyk), śpiący (lub martwy?) ksiądz Piotr (Mariusz Puchalski) i trzech członków Ku-Klux-Klanu (Marta Szumieł, Grzegorz Gołaszewski, Maciej Zabielski). Na trybunach obserwują ich pozostali członkowie obsady (poza Jokerem, który ironicznie wygłosił wstęp do części III). Joker podaje Rollinsonowej strzelbę, zabija ona Senatora i jego gości. Publiczność na trybunie zaczyna entuzjastycznie bić brawo. Ten metateatralny chwyt i groteskowy finał (aktorzy spazmatycznie jęczą, leje się sztuczna krew) zmienia wyraz tej sceny. Rollinsonowa jest bowiem czarną Aunt Jemimą, reprezentuje znany w historii rasizmu typ wizualny - tak zwaną Mammy, obfitą, pokorną i zrzędliwą służącą, znaną choćby z "Przeminęło z wiatrem". Ten utrwalony sposób reprezentacji ma określone uwarunkowania: czarne służące, wielokrotnie były ofiarami napaści seksualnych przez swoich panów (w spektaklu jest scena, w której Senator klepie po tyłku Rollinsonową). Sekwencja, w której czarna, utożsamiająca stereotyp bohaterka morduje prześladowców swoich i swojego syna, ma wywrotowy charakter.

Sądzę, że ten spektakl, który bardzo sprawnie operuje samym medium teatru i jest niezwykle atrakcyjny formalnie, ma problem z logiką i myślą. Twórcy przedstawili wyjątkowo subiektywny i selektywny zbiór elementów amerykańskiej mitologii, jednak nie składa się on w żaden spójny dyskurs i nie został potraktowany wystarczająco krytycznie. Być może jednak na tym polega siła "Dziadów" Rychcika, które ogląda się świetnie, a które dręczą i fascynują niejednoznacznością wymowy?

1 Jean Baudrillard, Precesja symulakrów, [w:] Symulakry i symulacja, przeł. S. Królak, Warszawa 2005, s. 11.

2 Teatr kłamie zawodowo, z Radosławem Rychcikiem rozmawia Tomasz Kireńczuk, "Didaskalia" 2014, nr 121-122, s. 6.

Stanisław Godlewski
Rec.magazine
19 listopada 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia