Świnki na salonach

"Hrabina Marica" - reż. Paweł Aigner - Opera Krakowska w Krakowie

"Krakowska publiczność nalega na operetkę, zatem jeśli wystawiać ten rodzaj teatru, to tylko tytuł z prawdziwego zdarzenia" - powiedział Paweł Aigner, reżyser "Hrabiny Maricy". Kraków ma jeszcze jeden powód, by Marice darzyć szczególnym sentymentem: to nią 19 grudnia 1954 roku zainaugurowało działalność Towarzystwo Przyjaciół Teatru Muzycznego czyli krakowska Operetka.

Istotnie: tytuł ten zajmuje w historii gatunku pozycję niekwestionowaną, choćby ze względu na liczbę przebojów. Ma też specyficzny, schyłkowy, pastiszowy rys: Baron Koloman Żupan to postać z "Barona cygańskiego", a Hrabia Tassilo puszcza oczko do Hrabiego Daniły z "Wesołej wdówki".

Tym tropem poszedł Aigner. Swego rodzaju wizytówką jego inscenizacji są - jakkolwiek to zabrzmi - świnie, co przypomina, że Żupan był właśnie ich hodowcą. Świnki są obecne na scenie od uwertury: harcują po pałacowych zagrodach i salonach, pieką się w brytfannie, wreszcie tańczą offenbachowskiego kankana - dołączonego kolażowo. Pomysł ten daje możliwość komicznego zestawienia świata saloników i oborników - co skrzętnie wykorzystuje reżyser, zwłaszcza w zmodyfikowanych przez siebie dialogach Andrzeja Własta, a ponadto zabawnie, acz dość brutalnie pokazuje, że operetki z okresu przedzielonego I wojną światową i wielkim kryzysem są już z krainy nieco innego uśmiechu.

Niezależnie od wszystkiego operetka ma być barwna, papuzia wręcz. Taka też była: kostiumy Zofii de Ines - żartobliwie i umownie historyczne z krztą współczesności - to feeria kolorów, materii i fasonów, symbioza haute couture (treny, pióra, szamerunki) z pret-a-porter (Marica w kaloszach i z widłami). Rozumiem, że przy takim kostiumowym rozpasaniu scenografia powinna tonować nieco sceniczny krajobraz, jednak tę autorstwa Ryszarda Melliwy odebrałam jako przesadnie ascetyczną, nijaką. Ujęła mnie natomiast pełna lekkości choreografia Jarosława Stańka, mocno angażująca nie tylko balet, ale też chór oraz solistów.

Soliści byli zaskakująco wyrównani w obu obsadach. Jako Hrabia Tassilo wypadli więc doskonale premierowy Janusz Ratajczak, który postaci tej przydał dozę dramatyzmu, i Tadeusz Szlenkier. W przypadku kreującej postać tytułową Wioletty Chodowicz, debiutującej w lżejszej muzie, jest dokładnie na odwrót: dramatyczne emploi tej świetnej sopranistki zupełnie się tu nie sprawdziło. Zdecydowanie wiarygodniej i subtelniej zaprezentowała się Marcelina Beucher. Wirtuozerią wokalną zabłysnęła Katarzyna Oleś-Blacha jako Mina, ładnie - choć dykcyjnie nieczytelnie -brzmiała też Iwona Socha. Głos, vis comica i zręczność to atuty obu Żupanów: Adama Sobierajskiego i Łukasza Ratajczaka (syna Janusza), który świetnie zadebiutował na krakowskiej scenie.

Udany debiut zaliczyła też Paula Maciołek (Liza), jej głos brzmiał nieco tylko mniej pewnie od Moniki Korybalskiej. Talent komediowy potwierdzili Przemysław Rezner i Michał Kutnik (Książę Populescu) oraz Bożena Zawiślak-Dolny (Księżna Cudenstein), której powierzono zabawne, choć balansujące na granicy dobrego smaku dialogi z Peniżkiem (dobrzy Stanisław Knapik i Franciszek Makuch). Z lekkością, wdziękiem i biglem zaprezentowała się orkiestra pod niezawodną ostatnio batutą Tomasza Tokarczyka, z ogniem - Paweł Wojtowicz (Cygański Skrzypek).

Monika Partyk
Ruch Muzyczny
1 kwietnia 2017

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia