Swoboda i niezależność tkwi w nas samych

W nowej rzeczywistości – w maseczkach na twarzach – wkraczamy do sali teatralnej.

Przed nami znajduje się scena, a na niej – przeciętny pokój motelowy: duże drewniane łóżko, wieszak z ubraniami, stolik nocny. Na stoliku stoi telefon stacjonarny z długim kablem – rodem z filmów z lat 80., w których to nastolatki rozmawiały ze sobą godzinami przez słuchawkę, leżąc na łóżku. Telefon od razu przykuł moją uwagę – nic dziwnego, gdyż on również odgrywa rolę w tym spektaklu.

Spektakl, wyreżyserowany przez Michała Kotańskiego, powstał w oparciu o sztukę George'a F. Walkera przetłumaczoną przez Małgorzatę Semil. Tytułowa bohaterka, Loretta (Anna Antoniewicz), uciekła do wielkiego miasta po śmierci swojego męża. Tu próbuje zacząć wszystko od nowa, odnaleźć swoją wolność oraz niezależność z daleka od swojej rodziny i przeszłości. Pragnie spełnić swój „american dream". W świecie – zdominowanym przecież przez mężczyzn – jest to trudne, jednak ta nie poddaje się. Poszukując sposobów na zarobek, decyduje się na zagranie w filmach porno, w których udział proponuje jej zakochany w niej „agent" tancerek topless, Michael (Łukasz Pruchniewicz). Dziewczyna przystaje na propozycję, a do planów przyłączony zostaje niezdarny Dave (Wojciech Niemczyk), także zakochany w Loretcie i bardzo o nią zazdrosny.

Loretta poznaje również Sophie (Ewelina Gronowska), Rosjankę, córkę byłego oficera KGB, która wprowadza do całości element nieco komediowy, towarzysząc jednocześnie głównej bohaterce.

Aktorzy swoje role przedstawili w sposób naprawdę autentyczny – patrząc na to, co rozgrywa się na scenie, miałam wrażenie, że każda z postaci istnieje naprawdę, a ja jestem jedynie obserwatorem jakiegoś wycinka rzeczywistości. Nie obyłoby się jednak bez kostiumów, które owej autentyczności również nadawały. Przygotowała je Kornelia Dzikowska, która zajęła się także scenografią.

Ciekawą częścią spektaklu były projekcje, wyświetlane na ścianie pokoju, za które odpowiedzialni byli Jakub Lech oraz Adam Zduńczyk. Wykorzystano w nich nagranie pt. „Wróżbita Andrzej" Mateusza Pakuły, Andrzeja Platy i Sebastiana Komorowskiego. Zagrali w nich również: Janusz Głogowski, Tola Ośka, Antonina Wróblewska oraz pies Książę. Nagrania odbierałam jako nieco surrealistyczne, nakierowujące mnie na to, co dziać może się w głowie Loretty.

Spektakl nie mógłby się obyć również bez muzyki, którą zajął się Lubomir Grzelak oraz bez naświetlenia, za które odpowiedzialny był Damian Pawella. Oba te elementy wpływają na odbiór całego przedstawienia.

Wszyscy ci, którzy przyłożyli rękę do powstania „Loretty" zasługują na podziw, gdyż przedstawienie może skłonić do myślenia. Do zatrzymania się na chwilę w codziennej gonitwie i zastanowienia się, czego tak naprawdę pragniemy. I czy ścieżka, którą obraliśmy, to, do czego dążymy – czy to jest na pewno to, czego szukamy? Czy może należy zastanowić się nieco głębiej, usiąść na moment i rozważyć, czy ciągła pogoń za czymś nieosiągalnym, czymś poza naszym zasięgiem może nas uszczęśliwić?

A może wolność, której tak naprawdę pragniemy, ta swoboda i niezależność tkwi gdzieś głęboko w nas samych, a jedynie ograniczenia nasze własne i naszego umysłu nie pozwalają nam ich odnaleźć?

Katarzyna Lewandowska
Dziennik Teatralny Kielce
21 października 2020

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia