Symfonia geniuszu

Koncert Symfoniczny - Opera i Filharmonia Podlaska w Białymstoku

Organista z paryskiego kościoła, pianista piszący piosenki dla Violetty Villas i dyrygent z tytułem barona spotkają się w piątek w Filharmonii. Wszyscy trzej byli genialnymi kompozytorami, choć nie wszyscy mieli szansę, żeby uwieść polskich słuchaczy.

Program tego koncertu ułożył znakomity dyrygent prof. Wojciech Michniewski, bardzo ceniony za interpretacje muzyki współczesnej.  Ramę (a właściwie kunsztowną oprawę jubilerską) zbudował z IV Symfonii Witolda Lutosławskiego i Symfonii d-moll Cezara Francka, a w środku umieścił perłę wiolinistyki czyli Koncert skrzypcowy d-moll op. 14 Benjamina Brittena. 

O Lutosławskim pisać, owszem, zawsze warto, bo przyjemnie przypomnieć, że studiował matematykę, w czasie wojny był radiotelegrafistą i grywał w kawiarniach z Andrzejem Panufnikiem, a piosenki skomponowane przez niego śpiewał Fogg i Villas. Ale w celach edukacyjnych nie trzeba tego robić, bo przecież przed Lutosławskim cała Polska klęczy na obu kolanach.  To jeden z najwybitniejszych polskich kompozytorów wszech czasów, nasza największa, obok Chopina i Szymanowskiego, narodowa duma.

Z Cezarem Franckiem jest już gorzej. Ten belgijski kompozytor osiadły we Francji, zaliczany do epigonów romantyzmu, genialny organista kościoła św. Klotyldy w Paryżu. (Liszt, który odwiedził artystę w 1886 r., zachwycił się jego improwizacjami organowymi i porównywał go z Bachem), wciąż jest w Polsce znany zaledwie z dwóch kompozycji. A Benjamin Britten, najwybitniejszy kompozytor brytyjski XX wieku, nadal puka do drzwi polskich sal koncertowych. Białystok usłyszał i otworzył.      
- Punktem wyjścia programu białostockiego koncertu była IV Symfonia Lutosławskiego, dzieło wielkie, stanowiące syntezę stylu symfonicznego kompozytora, utwór bardzo mroczny i refleksyjny. Ukończona została w 1992 roku, usłyszałem ją podczas festiwalu „Warszawska Jesień”, 25 września 1993 roku, w wykonaniu Orkiestry Filharmonii Narodowej w Warszawie, pod batutą kompozytora. Uderzyło mnie w niej to otwarcie na odbiorcę, znakomite porozumienie ze słuchaczem - tłumaczy prof. Michniewski. Mówił o tym też sam Lutosławski, który wyjaśniając dlaczego jego symfonia ma formę dwuczęściową (pierwsza część pełni funkcję introdukcji, druga stanowi fazę główną dzieła), stwierdził: „Część pierwsza powinna słuchacza wciągnąć, zainteresować, zaintrygować. Ale nie może ona dać mu pełnej satysfakcji. Musi ona wywołać w nim głód, a w końcu nawet zniecierpliwienie. I to jest odpowiedni moment, żeby zaprezentować część główną. Takie jest moje rozwiązanie i sądzę, iż w praktyce dość dobrze ono funkcjonuje."

Zamykająca koncert Symfonia d-moll Francka (swoiste pendant do utworu Lutosławskiego, który zawsze podkreślał swój związek z kulturą i muzyką francuską) też  jest mroczna, ale to mrok romantyczny, z którego strzelają języki ognia.  Kompozytorski język Francka, mistyczny i bardzo osobisty, pełen wewnętrznej mocy wciąż fascynuje słuchaczy. Gwoli ścisłości, nie zawsze tak było, bo prawykonanie Symfonii d-moll w 1889 roku zostało chłodno przyjęte przez paryską publiczność. Być może Franck, łączący w swoim utworze zdobycze Liszta, Wagnera, Berlioza i Brahmsa, okazał się dla niej zbyt skomplikowany? 

W piątek Franck chyba chłodu nie odczuje, ale proszę też gorąco przyjąć Brittena. Omne trinum perfectum, powiadali Rzymianie, i ta koncertowa trójka to potwierdza.

Beata Maciejewska
Materiały OiFP
12 stycznia 2012

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia