Syndrom piaskownicy
rozmowa z Jerzym Bielunasem- Życzę Pana pokoleniu, żebyście się nie dali tak kompletnie zasznurować. U Walczaka mówi się: "Jak myślisz, czemu zamknięto wszystkie piaskownice?". Tak na prawdę w tym pytaniu tkwi podtekst: dlaczego wszyscy żyją tak bardzo na serio, tak potwornie zapominając o potrzebie prawdziwych uczuć." - mówi Jerzy Bielunas, reżyser teatralny, twórca teatru dziecięcego i widowisk muzycznych, reżyser "Piaskownicy", której premiera już 7 stycznia na scenie Teatru Zagłębie w Sosnowcu
Krzysztof Aplik: Wydawać by się mogło, że "Piaskownica" powinna zainteresować reżysera raczej młodszego, dla którego swoisty dialog z twórcą sztuki byłby czymś pokoleniowo bardziej oczywistym. Co Pana zaintrygowało w sztuce, że pomimo wielu jej realizacji, postanowił Pan ją odświeżyć?
Jerzy Bielunas: Jeszcze nigdy nie reżyserowałem „Piaskownicy” a zainteresowała mnie dlatego, że sam tekst sztuki jest dla mnie fascynujący. Jest to tekst żywy, opowiadający o bardzo istotnych kwestiach, dotyczących relacji międzyludzkich. Interesuje mnie szczególnie proces ucieczki, maskowania się, kreowania siebie w sposób nieautentyczny, nie na pokaz, ale jako metoda obronna. Lata, które posiadam sprawiają, że nie teoretyzuję, gdyż po prostu takie przypadki znam z życia. Znam wiele tego typu postaw, zachowań, wycofań i barier, które ludzie między sobą stawiają i, pomimo najlepszych chęci, po pewnym czasie tracą szansę na uczucie, tracą cierpliwość i siłę, żeby nawzajem się znosić. Z tych to właśnie względów „Piaskownica” jest dla mnie fascynująca. A dzięki temu, że w tekście wprowadzono wątek komiksowy, można się trochę „teatralnie pobawić” rozbudowując wyimaginowany świat bohatera.
"Piaskownica" była opisywana jako sztuka dotycząca problemów związanych z dorastaniem, międzypłciowymi różnicami, czy traktująca o egoizmie, lub braku komunikacji. Czy można coś jeszcze dodać do tej wyliczanki?
Każde z tych określeń jest bardzo pojemne. Ja dorzucam do tej listy refleksję nad dziwną fascynacją głównego bohatera. On się kreuje na Batmana, a ja chciałbym choćby fragmentarycznie pokazać, co go w tej postaci tak bardzo interesuje, wzorcem czego jest dla Protazka ten Batman. W naszej interpretacji jest zasłonką, firanką dla całej masy kompleksów. Staje się bardzo przydatnym rekwizytem, argumentem, który bohater wykorzystuje w wielu sytuacjach. Kiedy się wstydzi, boi się czy peszy, gdy chce poderwać dziewczynę, nawiązać z nią kontakt, to wtedy od razu musi użyć maski teatralnej, musi „wejść w rolę”.
Główna para aktorów w jednym z wywiadów mówi, że spektakl ukierunkowuje naszą uwagę właśnie na utajoną wrażliwość Protazka.
On jest w jakiś sposób autystyczny, nie posiada umiejętności nawiązywania kontaktów z drugim człowiekiem. Cierpi na rodzaj pewnej neurozy czy też zaburzenia osobowościowego polegającego na tym, że musi pielęgnować postawę agresywną i maskę, którą non-stop przybiera.
„Piaskownica” wykorzystuje syndrom "Piotrusia Pana". Myśli Pan, że każdy mężczyzna powinien kiedyś w końcu opuścić swoją piaskownicę?
To zależy jaką kto ma piaskownicę! Niektóre potrafią być zabawne i fascynujące do końca życia. Sam znam paru facetów, którzy potrafią to pożenić. Jedną nogą żyją dorośle, drugą siedzą dalej w piaskownicy. Ale jak piękna potrafi być piaskownica, którą budują… Mając nawet lat „wiele-dziesiąt”, potrafią gdzieś tam pędzić, mieć swoje fascynacje. Nie sądzę, żeby należało mówić, że dorosły nie może mieć młodzieńczych pasji. Odcięcie się od pewnych głodów dzieciństwa, emocji, potrzeb i przede wszystkim prawdziwych odczuć, za cenę chłodnego i wykalkulowanego, racjonalnego postrzegania świata, powoduje, że życie staje się okropnie nudne. Osobiście wolę spotykać ludzi – zarówno kobiet i mężczyzn – którzy mają jeszcze syndrom piaskownicy. Oczywiście, nie nazbyt infantylny.
Na swoim koncie ma Pan wiele produkcji przeznaczonych dla młodszego widza. Można pomyśleć, że i Panu ciężko jest opuścić tą metaforyczną piaskownicę.
Staram się wracać do widza dziecięcego, wykorzystując swe doświadczenia. Jeżeli czegoś się w teatrze dla dorosłych uczę i jestem w stanie uczynić spektakl atrakcyjniejszym i bardziej sprawnym, to staram się te doświadczenia wykorzystać w realizacji dziecięcych przedstawień. Czynię to po to, żeby zbudować widowisko, które młodego odbiorcę zachwyci. Muszę powiedzieć, że jest to twórczość często przez krytyków i twórców „dorosłego” życia teatralnego często w Polsce nie zauważana. Nie mamy fachowych recenzentów teatru dla dzieci. Wielu dyrektorów teatrów dramatycznych lekceważy ten rodzaj sztuki uznając, że są to chałtury, na których teatr tylko zarabia. Nie wiążą takiej działalności z poszukiwaniami artystycznymi. To wielki błąd, bo na świecie powstają wybitne przedstawienia, których adresatami są dzieci. Mówiąc to, mam na myśli chociażby „Króla Lwa” z Nowego Jorku, którego miałem sposobność oglądać i do dzisiaj nie mogę o nim zapomnieć. Te wybitne dzieła tworzą najwięksi reżyserzy światowego teatru, podobnie się w najnowszym kinie małych widzów. Sztuka adresowana dla dzieci wymaga wysokiej perfekcji. Kiedyś świetnie robił to Disney, dzisiaj robią to inni wybitni filmowcy. Ja, oczywiście w znacznie skromniejszym wymiarze, taką potrzebę „piaskownicy” w sobie mam i ma Pan rację, że realizuję ją, reżyserująca właśnie przedstawienia dla dzieci.
Liczę na to, że zarówno Pan jak i inni, którzy siedzą w podobnych piaskownicach, prędko ich nie opuszczą.
To ja życzę Pana pokoleniu, żebyście się nie dali tak kompletnie zasznurować. U Walczaka mówi się: „Jak myślisz, czemu zamknięto wszystkie piaskownice?”. Tak na prawdę w tym pytaniu tkwi podtekst: dlaczego wszyscy żyją tak bardzo na serio, tak potwornie zapominając o potrzebie prawdziwych uczuć.
W jednym z wywiadów, mówił Pan, że praca związana z teatrem dla dzieci, to zajęcie ciężkie i męczące i do tego mało szanowane. Mógł się Pan o tym przekonać między innymi w związku z niefortunnym epizodem Wilka na wózku inwalidzkim we wrocławskim Teatrze Lalek. Jak po czasie ocenia Pan to nieporozumienie?
Wie Pan, to już anegdota, która teraz nie wywołuje większych emocji. Osoba wpływowa, która nie widziała przedstawienia, jedynie na podstawie relacji zażądała usunięcia ze spektaklu „wózka inwalidzkiego”, na którym jeździł wilk, wózka, którego w istocie nie było. Pojazd drapieżnika był tylko metalowym tronem na wielkich kółkach. Wilk miał tam i rzeźnię, i noże do ostrzenia, i swój fotel, i klatkę na schwytane prosięta i innego typu urządzenia. Było to coś na kształt „wilkomobila”.
Czyli była to najzwyczajniej niefortunna interpretacja elementu scenografii?
Tak. Niefortunne skojarzenie, absurdalna interpretacja, która jednak spowodowała, że wózek trzeba było zmienić na inny, gdyż zdaniem osoby wpływowej spektakl uczył dzieci, że każdy na wózku inwalidzkim to wilk. W prasie ukazał się artykuł ganiący przedstawienie. Umówmy się – dziś z tego można się tylko śmiać. Ale wtedy wywarto presję na teatr, używając demagogicznych argumentów. Wcześniej graliśmy historię o wilku wiele razy i żadna wychowawczyni ani matka z dzieckiem nigdy nie przyszły po spektaklu z tak nonsensowna uwagą. Ale pomińmy to zdarzenie , to był drobiazg.
Mówiąc o krytyce, mam na myśli coś innego. Recenzowane na serio są przedstawienia dla dorosłych. Kiedy reżyseruję „Pamiętnik z Powstania Warszawskiego”, czy choćby ostatnio „Wrońca”, kiedy robię duże koncerty, to ukazują się poważne recenzje, serio komentarze, napisane przez ludzi, których szanuję, którzy naprawdę teatr znają. Natomiast, generalnie nawet w dużych miastach, w Warszawie, Wrocławiu czy Krakowie, spektakle dla dzieci są – rzecz jasna – opisywane, odnotowywane, ale nikt nie zadaje sobie pytania jaką mają wartość artystyczną? Nie recenzuje się ich tak, jak przestawień dla dorosłych, a tego typu twórczość to naprawdę trudna i skomplikowana rzecz. Zgadzam się z tym, że w teatrze dla dzieci jest masa nadużyć. Powstaje w Polsce wiele przedstawień, realizowanych przez osoby, które nie znają potrzeb młodych widzów. Te przedstawienia są dla dzieci za nudne albo najzwyczajniej w świecie nie są robione z potrzeby dotarcia do świata najmłodszych. Tak nie można postępować, gdyż wiadomo, że dzieci będą się na takich spektaklach tylko męczyły.
Sceniczna twórczość dla dzieci to równie skomplikowana dziedzina teatru, jak ta przeznaczona dla dorosłych. Ma ona swoich mistrzów i tych, którzy od mistrzów się uczą. Temat sztuki dla dzieci jest właściwie odrębną sprawą, wymagającą długiej rozmowy.
Wróćmy do „Piaskownicy”. W stosunku do takich tytułów jak „Czarnoksiężnik z krainy Oz” czy „101 dalmatyńczyków”, realizacja „Piaskownicy” wygląda na logiczną kontynuację, czy uzupełnienie luki w swoistym ‘procesie dojrzewania’.
Z pewnością jest czymś pośrednim. Ten spektakl stwarza możliwość sięgnięcia do komiksu, do języka, którym posługuje się młodzież, do języka sztuki popularnej, która dociera do nastolatków czy jeszcze młodszej publiczności. Mam na myśli język „świata komputerowego”, w spektaklu próbujemy go środkami scenicznymi ożywić. Może łatwiej byłoby nawet posłużyć się elementami bezpośrednio przeniesionymi ze świata komputerowego, ale to odebrałoby naszej pracy smak przygody teatralnej.
Pozostaje mi zapytać o zabiegi, które będą odróżniały Pana inscenizację od innych, których było już co najmniej kilkanaście.
Na pewno jest to wyjście poza dialog Protazka i Miłki. Obok scen przedstawiających parę głównych bohaterów budujemy komiksowe obrazy, w których występuje Batman, jego wrogowie i sprzymierzeńcy. Tego jeszcze nikt nie zrobił. Podobno w jednym z rosyjskich spektakli pojawił się Batman jako komentator wyborów głównego bohatera, natomiast generalnie spektakl grany jest przez jedną parę bohaterów , czasem dwie, czy nawet trzy – ale zawsze sprowadza się tylko do dialogu między Nią a Nim. W sosnowieckiej realizacji w oparciu o część monologów bohatera budujemy niezależne sceny, które jakby rodzą się w wyobraźni Protazka i posiadają dramaturgię odrębnych scen teatralnych. To – myślę – jest specyficznym wyróżnikiem naszej „Piaskownicy”.
Życzę udanej premiery i bardzo dziękuję za rozmowę.