Syrena drugoplanowa wichrzycielka
„Faustus" — reż. Katarzyna Minkowska — Teatr Polski w PoznaniuReżyserka Katarzyna Minkowska znana poznańskiej publiczności Teatru Polskiego z „Cudzoziemki", postanowiła przełożyć kolejną powieść, tym razem noblisty Tomasza Mana „Doktor Faustus", na język teatru. Jak sam T. Mann zapowiada w otwierającej scenie spektaklu — to moja najbardziej wariacka z powieści — po obejrzeniu sztuki, mogę tylko napisać, że nie czytając książki, zgadzam się z autorem: jest wariacka, a co bardziej nas lubujących się w teatrze może interesować — sztuka również jest wariacka — oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Historia toczy się podwójnym torem; narrator opowieści tkwi w czasach schyłku III Rzeszy, w momencie ostatniego jej tchnienia. Tkwiąc w niemocy i paraliżu okrucieństwa, chcąc uciec od problemów doczesnych, postanawia upamiętnić swojego, nieżyjącego już, przyjaciela — Adriana Leverkühna — znamienitego kompozytora. Tym sposobem narrator przenosi nas w świat przedwojenny, malując nam przed oczyma życie wielkiego artysty; od jego wczesnego dzieciństwa, po sam kraniec życia. Życia będącego amalgamatem licznych nieszczęść, szaleństw i u schyłku kompletnego odrealnienia, które to w dużym stopniu rzutowały na życie najbliższego otoczenia Leverkühna — jego bliskich. Reżyserka nie zapomina o nich — o bliskich wielkiego artysty, a wręcz przeciwnie tworzy fabularną konstrukcję, która ma na celu pokazać, jak to jest żyć u boku wielkiego i wyjątkowego. Wybranego. Pokazuje nam, jak może to wpływać na tych, którzy doświadczają poczucia mniejszości każdego dnia. Minkowska zaprasza tym samym do dyskusji o kondycji dzisiejszego społeczeństwa i jego wyścigiem ku wielości. W spektaklu staję się to jasno widoczne już w jednej z pierwszych scen, w których wielki Adrian Leverkühn w stanie przybliżonym do psychozy wygłasza zdania niedorzeczne, kierując je właśnie do swoich najbliższych, mimo to nikt z nich nie odważa się na krytykę.
Aktorsko na szczególna wzmiankę zasługuje Kornelia Trawkowska, która to jest, tuż obok ucieleśnionego narratora, pomostem pomiędzy wymienionymi wcześniej dwiema liniami czasowymi, a nawet więcej, pomostem pomiędzy nami — widzami, a sceną. Wciela się w kilka postaci, robi to z wyczuciem; przeskakując ze scen komediowych, w te bardziej tragiczne. Ciekawie się oglądało te przeistaczania.
Na wzmiankę zasłużyła również Jola Łobacz odpowiedzialna za kostiumy, a zwłaszcza za jeden, przygotowany dla Pawła Siwaka wcielającego się w diabła; interesująco koresponduje on z sylwetką aktora i wyróżnia go na tle innych, bardziej przyziemnych, istot.
Co mi się nie podobało, choć nie uważam tego za wadę, to raczej subiektywne poczucie, ale niezbyt dostrzegam sensowność inkorporowania do tej adaptacji baśni o Małej Syrence Hansa Christiana Andersena, w którą wciela się Alona Szostak. Zaciemnia to nie co historię w środkowym akcie. Widz odczuwa swego rodzaju przebodźcowanie; zamiast cieszyć się fabułą i naprawdę dobrze rozpisanymi relacjami pomiędzy bohaterami, bombardowany jest zdarzeniami, które wytrącają z pełnego zaangażowania. Jasne pasuje to do całości i ładnie dopełnia wcześniej opisany namysł nad kondycją ludzką, ale holistycznie rzecz ujmując, sztuka broniłaby się równie mocno, a przy tym byłaby klarowniejsza, gdyby wyciąć z niej to rybne stworzenie.
Tyle już napisałem, ale w sumie o samej wariackości dzieła, od którego zacząłem niniejszą recenzję, nie wspomniałem ani słowa. Bo widzicie drodzy czytelnicy, włączając „Faustusa" widziałem trzy spektakle reżyserki Minkowskiej, i każdy z nich był wariacki; nie wiem, jak bym się dwoił i troił, nie opiszę kolorytu wylewającego się ze sceny. Moja rada jest prosta, idźcie sami i doświadczcie. Naprawdę warto.