Szaleństwa pana Moskwina

"Moskwin‟ - reż. Lena Frankiewicz - Wrocławski Teatr Lalek

„Moskwin‟ w reżyserii Leny Frankiewicz to spektakl osobliwy, wciągający i pociągający. Cechuje go zręcznie prowadzona akcja, napięcie budowane stopniowo i z wyczuciem, duża pomysłowość rozwiązań scenicznych na niewielkiej przestrzeni, a przede wszystkim tak rzadki dla polskiej sceny teatru lalek wybór grupy odbiorców, którą tym razem są dorośli. Przedstawienie Wrocławskiego Teatru Lalek, grane swoją drogą nieczęsto, to świetne połączenie atrakcyjnej formy z intrygującą treścią. Krótko: prócz tego, że dobrze się ogląda to jeszcze jest o czymś.

Z teatralnego holu widzowie są wpuszczani do ciemnej sali, której środek stanowi mieszkanie. Dostępne dla oglądających przestrzenie wzdłuż ścian wyznaczają granice scenografii, ciemne i puste, z lotu ptaka przywodzące zapewne na myśl ramy obrazu. Dzięki nim wszystko co dzieje się na zaimprowizowanej scenie jest widoczne z dowolnego miejsca. Otwiera to przed widzem możliwość dokładnego przyjrzenia się zarówno mężczyźnie stojącemu już na scenie (w tej roli Tomasz Maśląkowski), zapatrzonemu w odległy punkt, gdzieś ponad lub poza głowami wchodzących, jak i przedmiotom stanowiącym wyposażenie wnętrza lub też pozostałym niemym osobom spektaklu.

Mężczyzna milczy i przechodzi z jednego końca pokoju w drugi. Cały dom wydaje się zresztą, zupełnie tak jak on, wyglądać w napięciu czegoś, co niezaprzeczalnie ma nadejść. Od momentu wejścia w ciemną przestrzeń, której centrum stanowi oświetlone mieszkanie oczekujemy, że coś się stanie. Coś niepokojącego, dziwnego, lub zwyczajnie - coś złego, co nami wstrząśnie. Zamiast tego, po kilku chwilach ciszy, Anatolij zaczyna mówić. Tak jak każdy codziennie, najzwyczajniej w świecie rozmawia z domownikami.

I tak jak mężczyzna w mieszkaniu, widz bez większych protestów przyjmuje do wiadomości, że właśnie trafił na kolejny, najnormalniejszy dzień spośród wielu. Zresztą cała misterna mozaika prozaicznych czynności podejmowanych przez bohatera zdaje się tylko potwierdzać fakt, że absolutnie nie ma w sytuacji rozgrywanej na scenie nic szczególnego. Prosty, pozbawiony finezji, lecz wyjątkowo skuteczny zabieg, już od pierwszych słów mężczyzny wprowadza do przedstawienia niepokój.

Tymczasem na scenie życie aż kipi! Czas najwyższy (jaka to pora dnia?) przystąpić do wszystkich czynności dnia codziennego. Gotowanie, szorowanie garnków, smażenie, czesanie, szczotkowanie, mycie, przebieranie, oglądanie telewizji i tak dalej, i tym podobne. Wszystko co każdemu, w każdy, najzwyklejszy dzień się przytrafia. Tyle tylko, że tutaj czynności wykonuje tylko jedna istota. Jedyna, która jest żywa. Z krwii i kości. Wszystkie pozostałe to zwykłe lalki, kukły, monstrualnych rozmiarów zabawki, czerwone kombinezony bez twarzy, niemowlaki ubrane w maski przeciwgazowe, bliźniaczki o szklistych oczach w niebieskich, niewinnych sukienkach. Rozmieszczone w różnych punktach mieszkania, są stopniowo wyciągane i poddawane zabiegom pielęgnacyjnym. Tak jak każdego dnia rodzice karmią swoje dzieci, przebierają je, dbają by umyły zęby, tak samo mężczyzna smaży placki, wyciąga lalki z różnych dziwacznych miejsc, ubiera je, głaszcze. Ze sceny rozchodzi się zapach naleśników, gromadka dzieciaków w różnym wieku jest przestawiana z miejsca na miejsce. Rutynowo, z wprawą i zdecydowaniem. Tak jak każdego dnia. Od zawsze.

To zwykła scena z życia rodziny. Pełna trywialnych, przyziemnych czynności. Mężczyzna na pierwszy rzut oka też niczym od nas nie odstaje. Różnią się jedynie jego domownicy. On jednak zdaje się tego wcale nie zauważać. Kontynuuje czynności bez wahania i wątpliwości. Wszystkie dzieciaki rozmawiają z nim, odpowiadają gdy pyta, wchodzą w interakcję. Oprócz słów wypowiadanych przez niego, na głos nie zostaje wypowiedziane jednak ani jedno zdanie. No jasne! Przecież w końcu lalki nie mówią.

To one są głównymi bohaterami tego spektaklu. Każda ma swoje pięć minut, swój charakter, swój mały wkład w osobowość mężczyzny. Jednej czesze włosy, drugą karmi, trzecią uczy tańczyć. Wszystkie grzecznie uczestniczą w lekcji i pozują do zdjęcia na imprezie. Są jego dziećmi, przyjaciółmi, żywymi istotami towarzyszącymi mu każdego dnia.

Wykorzystanie lalek w przedstawieniu cechuje sporo prostych, lecz efektownych rozwiązań. Scena demonstrowania kroków tanecznych, w której wykorzystana zostaje tintamareska angażuje zarówno tułów lalki jak i jej głowę. Dziewczynka przygląda się swojemu podrygującemu, zawieszonemu na mężczyźnie korpusowi z boku, zostawiając nauczycielowi miejsce na środku pokoju. Ciekawie animowana jest miękka, czerwona lalka przypominająca kombinezon narciarski bez twarzy. W jednej ze scen, trzymana za nogi przez Moskwina, unosi się niepokojąco lekko, płynnymi ruchami nad ziemią. Intrygująca jest też forma ludzka z irokezem, zasadzona na jeżdżącym kole, przesuwana zawsze po tej samej linii, w części kuchennej mieszkania. Zaskakują również bliźniaczki, sczepione ze sobą ramionami, gdy na imprezie w takt muzyki, ich główki kręcą się wokół własnych osi. Pozory życia, nadawane przez ruch lalkom pozwalają widzowi na ujrzenie świata oczami Anatolijego Moskwina, rosyjskiego uczonego, lingwisty i znawcy kultury celtyckiej. Mężczyzny wykształconego, szanowanego wśród uczonych, niezmiernie samotnego.

Jak każdy wzorcowy schizofrenik, Anatolij Moskwin wierzy w rzeczywistość z własnych wyobrażeń. Słyszy głosy dzieci-lalek, które odpowiadają na swobodnie rzucane przez niego uwagi, wybucha śmiechem w reakcji na relacjonowane przez nie wydarzenia, złości się na głupie uwagi. Na wieczorną randkę wyciąga prosto z plastikowej, ruskiej torby zwłoki kobiety (lalka ludzkich rozmiarów) i odprawia nad nimi złożone rytuały. Na okadzonych, skropionych, ożywionych zwłokach własnoręcznie maluje powabne oczy i pełne usta. Z tak przygotowaną wybranką serca, o pięknych smukłych udach, pląsa na domówce, by później, w części kuchennej swojego przytulnego mieszkanka, przejść do konkretów. Świetna scena flirtu Moskwina z animowaną przez niego kobietą fascynuje, trwoży i rozczula. Jak w każdej parze zakochanych, on pokazuje jej księżyc, ona zwraca martwą twarz w jego stronę i całuje. Ożywiane jedynie przez aktora, martwe ciało lalki i on sam, Moskwin, kotłują się w rezultacie na podłodze w akcie fizycznej namiętności.

Uwagę widza zwracają też pojedyncze, liryczne momenty spektaklu. Romantyczno-groteskowa miłosna scena obserwowania rozgwieżdżonego nieba, poprzedzający ją taniec-przytulaniec z lalką-trupem ludzkich rozmiarów, czy późniejszy, świetnie wykorzystujący perspektywę teatr cieni budują poetycką warstwę spektaklu. Kontrastujący z nią niepokój, narastający stopniowo i konsekwentnie przez cały czas trwania akcji jest szczególnie odczuwalny właśnie podczas fragmentów lirycznych.

Bieg historii przerywają epizody blackoutów przeżywane przez Anatolija. Są one poprzedzane delikatnymi szumami lub śpiewem, dobiegającym z rogu sceny, gdzie na podwyższeniu siedzi szczelnie i grubo ubrana kobieta (Barbara Wilińska). Odgłosy wydawane na żywo dają widzowi możliwość częściowego zrozumienia mechanizmów odpowiedzialnych za osobliwe zachowania mężczyzny. Podczas jednej z takich scen Moskwin odnajduje obok mieszkania zakopane kobiece zwłoki. Zrozpaczony i oszalały tarza się w ziemi, naciera nią twarz, ręce i głowę. Efekt rozdwojenia potęguje umieszczone tuż nad ziemią lustro, w którym odbija się zrozpaczony, drżący, umazany ziemią schizofrenik.

Kulminacyjną scenę spektaklu poprzedzają niepokojące odgłosy, które z czasem przechodzą w śpiew. Anatolij pada na podłogę i traci świadomość. Przy ściemnionych światłach postaci ubrane na czarno (policjanci? technicy?) składają całą dekorację łącznie z wszystkimi, chaotycznie rozmieszczonymi lalkami-dziećmi. Szepty, a później śpiew narastają stopniowo, nadając scenie rytm i dynamikę. Moskwin powoli podnosi się z desek. Koncentruje całą swoją uwagę na leżącym nieruchomo kadłubie ludzkich rozmiarów, by rozpocząć obrządek.

Na rytualne ożywianie zwłok kobiety składa się mnóstwo dziwacznych praktyk: oblewanie białym płynem, okadzanie, mazanie węglem, grzechotanie, ocieranie się, taniec - istny zbiór osobliwości rodem z dziewiętnastowiecznego seansu spirytystycznego doprawiony szczyptą współczesnego wyobrażenia o szamanizmie. Scena zdecydowanie odstaje od pozostałych, technicznie i sensownie poprowadzonych fragmentów, które składają się na spektakl. Przydługa i nużąca, broni się jednak ze względu na specyfikę przypadłości głównego bohatera. Poza tym osobliwie i pięknie gra w niej lalka. Spleciona w uścisku z aktorem wiruje rozkładając swoje długie, szczupłe nogi niczym wyborna baletnica. Ruchome tableau jak z nocnego koszmaru. I to w dodatku do muzyki! Napastliwe bębnienie i monotonny śpiew rzeczywiście sięgają gdzieś do źródeł choroby psychicznej mężczyzny. Jak słyszymy w nagraniu włączonym zaraz po wyciemnieniu, sypiał on na grobach małych dzieci, wykopywał ich trupy i szukał z nimi kontaktu, by ostatecznie zabrać je ze sobą do domu i wskrzeszać.

Trochę koszmarny, dobry technicznie, pełen treści i bogaty w atrakcyjne rozwiązania sceniczne (zasługa Mirka Kaczmarka), „Moskwin‟ Leny Frankiewicz to studium miłości i samotności. Pełen zapadających w pamięć obrazów, rozczula i przeraża. Stawia też pytania o naszą codzienność.

Zadanie postawione przed Tomaszem Maśląkowskim nie było łatwe. Bliskość publiczności i różnorodność animowanych form mogły z łatwością obniżyć poziom spektaklu. Moskwin w wykonaniu aktora Wrocławskiego Teatru Lalek świetnie jednak poradził sobie zarówno z ożywianiem swojego świata jak i z graniem do pytań, które nie padają.

Marta Tomaszek
Dziennik Teatralny Wrocław
13 lipca 2019
Portrety
Lena Frankiewicz

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia