Szansa na sukces

"Ripley pod ziemią" - reż. Radosław Rychcik - Teatr Studio w Warszawie

Poniższy tekst nie zawiera ironii. W przedstawieniach Radosława Rychcika pojawia się sporo mówiąca prawidłowość. Gdy tylko reżyser ten chce odczytywać polską klasykę, wychodzą mu rzeczy nie do obrony, jak katowickie "Wesele" przeniesione do Irlandii Północnej, lub też łatwe do zdemaskowania, nawet jeśli mamią atrakcyjną formą - to przypadek poznańskich "Dziadów".

Ale inaczej można spojrzeć na Rychcika jako na twórcę propozycji przewrotnych, z pogranicza kina i gatunkowej opowiastki. Mocnym tego dowodem był już, także poznański, spektakl "Dwunastu gniewnych ludzi". No i właśnie "Utalentowany pan Ripley", który nie okazał się korektą obrazu Anthony'ego Minghelli, lecz pastiszem i zgrywem z naszych przyzwyczajeń w postrzeganiu choćby kryminału. Rychcik na podstawie książki Patricii Highsmith i znanego filmu urządził zabawę w mylenie tropów i puszczanie oka do widza. Przy tym zachował mikroskalę, co pozwoliło mu na obserwacje postaci z bardzo bliska.

Teraz Rychcik powraca do Ripleya. Problem w tym, że nie do końca wie, co chce osiągnąć. Na dużej scenie Teatru Studio rozbudowuje narrację z następnej książki Highsmith, ale przydałyby się mu reżyserskie nożyczki. Usiłowania, by nie urwać choćby fragmentu intrygi, kończą się kuriozalnymi pomysłami, jak np. ten z posuwaniem akcji do przodu przez niekończące się rozmowy telefoniczne Ripleya, kiedy kolejne postaci zapowiadają się z wizytą w jego domu. Powie ktoś, że to znów próba obśmiania konwencji, jednak w tym przypadku to bezradność.

Ale jest w tym istotny element, który pokazuje, w jakim teatrze Rychcik odnalazłby się idealnie. Najlepsze w tym przedstawieniu sceny to te, w których czuje się posmak farsy. Przypatrzcie się, w jak świetnie skrojonych rolach Dorota Landowska, Mirosław Zbrojewicz, Wojciech Żołądkowicz i Marcin Bosak-Ripley z sobą dialogują. Reżyser na swój pastisz i grę w brutalność narzuca gorset precyzji, poza tym wie, jak nas rozbawić. Trzeba być ma-cherem pierwszej klasy, by prostymi trikami -jak naśmiewanie się z drugiego, gdy ten nie widzi - przekonać do siebie widza. Rychcik to umie, co więcej, umie to pożenić z kryminałem noir i czarną komedią. Więc może to ten teatr, który powinien robić? Do znudzenia grane u nas sztuki Cooneya wymagałyby głębszego spojrzenia. A taki klasyk satyry jak Orton? Już czeka na Rychcika.

Chciałbym takiego teatru tego reżysera. Ale dochodzą do mnie informacje, że w tym sezonie znów chce po swojemu reanimować największą polską klasykę. Boję się i żałuję, bo dobre rozwiązania ma pod ręką. Skuteczne i uczciwe.

Przemysław Skrzydelski
wSieci
5 października 2016

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia