Szatański wodewil

"Idiota" - reż. Grzegorz Bral - Teatr Studio w Warszawie

"Idiota" Grzegorza Brala w Teatrze Studio to nie jest spektakl łatwy. Gęsty od metafor i ukrytych znaczeń, gorący emocjonalnie, nie pozwala widzowi na chwilę wytchnienia. I na tym polega jego smak. Osią spektaklu reżyser uczynił scenę urodzin Anastazji Filipownej, scenę-soczewkę, jak ją nazwał, w której skupiają się wszystkie wątki powieści Dostojewskiego

Jest w powieści Dostojewskiego fragment opisujący obraz Holbeina "Zdjęcie z krzyża", który pisarza poruszył niegdyś: "Jeżeli Jego uczniowie zobaczyli takie ciało, jakże mogli przypuszczać, że zmartwychwstanie?[…]Gdy patrzymy na ten obraz, wydaje nam się, że natura […]to olbrzymi a bezmyślny mechanizm, który głuchy i nieczuły […] połknął największą bezcenną Istotę — Jezusa". Lew Szestow, analizując ten opis pisał: "Obraz zdaje się wyrażać pojęcie ciemnej, bezwstydnej i bezsensownie wiecznej siły, której wszystko jest poddane". Tyle cytaty…

Ale jeżeli tak jest w istocie, jak po manichejsku sądził Dostojewski, to może się okazać, że prawa rządzące tym światem są ułudą, niczemu nie służą, bo "tam" czeka tylko pustka, a ludzka egzystencja jest, używając słów Dostojewskiego, "diabelskim wodewilem", w którym szatan sieje zwątpienie, ludzie oddalają się od wszelkich wartości.

Grzegorz Bral, reżyser spektaklu, ożywia archetypiczne pytania Dostojewskiego. Prawda i piękno mogą zbawić świat? Czy też wyzwolony z wszelkich ograniczeń moralno-etycznych umysł pogrąża człowieka w złu? Bohaterowie niby poszukują sacrum, ale swymi czynami temu przeczą. I nie chodzi tu o "dyżurnego potwora" jakim ma być u Dostojewskiego Rogożyn (u Brala wcale nie jest tym najgorszym), ale o tzw. pięknego człowieka, współczesnego Chrystusa - Myszkina, którego intencje przyniosły niewiele korzyści.

Do pracy przy "Idiocie" na motywach powieści Dostojewskiego, Grzegorz Bral, reżyser i autor adaptacji tekstu, zaprosił głównie ludzi młodych, z którymi przez wiele miesięcy budował przedstawienie, korzystając z doświadczeń laboratoryjno-studyjnych z Teatru Pieśń Kozła. Ma to swoje konsekwencje, bo w spektaklu, w myśl techniki koordynacji, słowo, symbol, taniec i muzyka, wzajemnie na siebie oddziałują, tworząc dynamiczną strukturę, pełną magicznych obrazów, zmieniających się jak w kalejdoskopie. Sceniczna maszyna nie ma służyć opowiedzeniu fabuły. Jeżeli ktoś tego się właśnie spodziewał, będzie zawiedziony. Zaplanowany brak linearności, brak osadzenia w konkretnym czasie, mają inny sens: dzięki nawarstwiającym się metaforycznym obrazom, przypomnieć "przeklęte pytania" Dostojewskiego.

Spektakl rozpoczyna scena rozmowy Rogożyna i Myszkina przy zwłokach Nastazji. To zabieg podobny jak ponad 30 lat temu w przedstawieniu Wajdy w Teatrze Starym, i jak najbardziej uzasadniony. Przeniesienie na początek finału zdarzeń, pozwoli uważniej dociekać co sprawiło, że Myszkin (Maciej Wyczański) i Rogożyn (dobry, na granicy szaleństwa, Przemysław Kosiński), dwaj, wydawałoby się, tak różni mężczyźni, na swój sposób szukający uczucia, okazują się być złączeni podobnym doświadczeniem. Otarli się o miłość i o śmierć.

W retrospektywnej scenie w salonie Iwołgina, podczas urodzin Nastazji, realizm miesza się z metaforą, sen z jawą, sacrum z profanum, kicz z patosem, życie z cyrkiem. Kto jest reżyserem tych zjawisk: szatan czy człowiek? Kto powoduje, że Nastazja staje się zabawką w rękach mężczyzn (nawet Myszkina, bo nie do końca pewna jest intencji księcia), że Agłaja, skromna, krucha panna, pojawi się w szalonym tańcu bachantek, że cyrkowy osiłek z ikony robi tarczę strzelniczą, że ludzi nie stać na szczerość i nieustannie kryją się za maskami (peruki, lustra).

Pytania się mnożą… A widz coraz bardziej zatraca się w korowodzie metaforycznych obrazów.

Energetyzująca czerwień scenografii (świetne rozwiązania Marcina Jarnuszkiewicza), wzmocniona przemyślnymi obrazami, idealnie współgra z dynamiczną, niepokojącą muzyką (jak zawsze kapitalni Jacek Hałas i Maciej Filipczuk), która buduje wewnętrzną architekturę spektaklu. Ten "duchowy pejzaż bohaterów", który wizualizuje muzyka, doskonale widać w scenie dramatycznego wyznania Nastazji. Warto zwrócić uwagę na muzykę Guy’a Pearsona, odkrytą dla sceny przez Brala, a która delikatnie sączy się w trakcie przedstawienia.

Kolejne układy choreograficzne podkreślają chaos, plątaninę emocji, "dzianie się", pożądanie i miłość, śmierć i żądzę życia. Jak w metaforze, tu nic nie jest oczywiste. Skomplikowane, niejednoznaczne relacje pomiędzy bohaterami pokazują, że piękno nie zbawia świata, a prawda... zabija.

Akcja spektaklu siłą rzeczy obraca się wokół postaci Nastazji, w którą wcieliła się Olga Paszkowska, ale to niestety najsłabszy element spektaklu. Paszkowska nie ma specjalnego doświadczenia scenicznego (studium aktorskie w Olsztynie, kilka ról w dorobku), co mogło być jej atutem, ale tak się nie stało. Wygląda pięknie, ale na scenie nie jest Nastazją. Wyłącznie gra Nastazję, recytując swe kwestie z nieznośną manierą. Zdecydowanie lepsza jest Agłaja Marty Dobeckiej. Wrażliwa, delikatna, zawiedziona, skrzywdzona… Z jej gestów, słów, wszystkie te stany faktycznie emanują. To kolejna już rola Dobeckiej u Brala, którą z dobrym skutkiem przygotowała.

Spektakl Brala jest odważny. Od budowania scenariusza poczynając, a na dialogach bohaterów, zupełnie przecież w oryginale niescenicznych, kończąc. Odważnym jest zamknięcie przesłania tekstu w jednej scenie, jak w soczewce; odważnym, ale udanym. Jest w tym spektaklu tyle pytań, tyle emocji, że wrażliwego widza nie pozostawią obojętnym. I dlatego trzeba go zobaczyć.

Lidia Raś
Polska Times
28 października 2011

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia