Szczęśliwe styczniowe dni

"Szczęśliwe dni" - reż: Antoni Libera - Teatr Dramatyczny w Warszawie

Aby zobaczyć przedstawienie w reżyserii Antoniego Libery "Szczęśliwe dni", należy najpierw odnaleźć małą scenę w Teatrze Dramatycznym. Nie jest to łatwe zadanie. Zdezorientowani widzowie znajdują schody i niepewnie wspinają się na górę. Nie ma żadnych znaków, czasami pojedyncze osoby zatrzymują się i pytają: "tędy"? Po drodze chłopiec z obsługi widowni bez słów kiwa głową, wskazując, że należy wejść wyżej. Przekrój wiekowy publiczności jest szeroki, od młodzieży po ludzi starszych. Wszyscy idą równym krokiem, nie da się nikogo wyminąć ani cofnąć się. W ten sposób trzeba pokonać kilka pięter. Młodsi idą żwawiej, starsi trochę wolniej, ale nikt się nie zatrzymuje. Gdy stajemy, / na półpiętrze, ktoś zadaje pytanie: "No i co teraz?"

To pytanie przewija się przez cały spekatkl. Zadaje je Winnie, brawurowo grana przez Maję Komorowską. Winnie to kobieta w średnim wieku, jest już na etapie, w którym większość życia ma się za sobą. Od pierwszej sceny widzimy ją uwięzioną po pas na szczycie wielkiego kopca. Kopiec zajmuje prawie całą, półkolistą scenę. Światło rozjaśnia tajemnicze tło, które, imitując horyzont, nie wyjaśnia, gdzie się znajdujemy. Nadal nie wiadomo, co to za miejsce. Z obserwacji odrealnionego obrazu budzi nas rozdzierający powietrze dźwięk dzwonka. Dla Winnie jest to sygnał do rozpoczęcia kolejnego „szczęśliwego dnia”. Pozbawiona wyboru bohaterka musi zapełnić dobę od dzwonka porannego do wieczornego. Pomimo absurdalnej sytuacji, Winnie próbuje cieszyć się dniem. Przekonuje samą siebie do dalszego działania. Zdrobnienie jej imienia („Win”) po angielsku oznacza „wygrywać”. 

Co dalej? Dla Winnie codzienne rytuały stają się czynnościami poszarpanymi, wymagającymi nieustannej próby odzyskania ich z pamięci, odgrzebania z „kopca”. Pomagają jej w tym zgromadzone wokół przedmioty: szczoteczka do zębów, parasolka, okulary, czarne pudełko z rzeczami. Każda z tych rzeczy zawiera w sobie jakieś wspomnienia. Winnie czepia się ich resztką pamięci i próbuje odtworzyć zapomniane historie. Rekwizyty te są również w pewien sposób symbolami przemijania, codziennej zabójczej rutyny. Zużyta szczoteczka do zębów z wytartym napisem „niezawodna, czysta, żywa szczeć wieprzowa”, butelka z jakimś lekarstwem, stara parasolka. Przedmioty, które miały dla bohaterki znaczenie zaczynają się zamieniać w śmieci i dołączają powoli do kopca więżącego Winnie kopca. 

Jej wspomnienia, historie i ona sama także stopniowo grzęzną w tym wysypisku. Kopiec można interpretować na różne sposoby - jako znak przemijania lub obraz człowieka w zderzeniu z czasem, konfrontację marzeń z realizmem, porównanie naszych planów z młodości z prawdziwymi osiągnięciami. Jest on także grobowcem Winnie. Ona spowiada się nam. Słyszymy urywki jej wspomnień, nagłych przebitek z dawnych lat, z dzieciństwa, z młodości., Bohaterka przywołuje krótkie, wyjątkowe chwile – takiej, jakie każdy z nas zapewne trzyma zamknięte w pamięci „(…) kiedyś…teraz… tamten cień w zieleni… Charlie… pocałunki…(…)”. Rozpamiętuje zaprzepaszczone wybory, jednocześnie zaraz próbując otrząsnąć się z tych wspomnień - odgania je ale one namolnie wracają,Są bowiem przylepione do różnych przedmiotów, na przykład do parasolki, którą mąż dał jej „(…) tamtego dnia… na jeziorze…wśród trzcin”. 

W jednej ze scen, mając tę samą starą parasolkę w ręku, Winnie zakłada toczek na głowę. Wygląda jak klaun, świat zadrwił z niej, może już tylko grać do końca rolę błazna. Pomimo tej beznadziejnej, sytuacji Winnie ciągnie swój monolog. Do kogo go kieruje? Kto jej słucha?

Willie (Adam Ferency), jej mąż, jest schowany za plecami żony, za kopcem. Winnie ciągle potwierdzenia jego obecności, zadaje mu pytania, próbuje nawiązać z nim kontakt. Dźga go w głowę parasolką, a on krwawi, wspomnienia powodują już tylko ból i niechęć. Przedmioty nie mają dla Williego wartości, są pozbawione znaczeń, zamieniły się w bezwartościowe śmieci, dlatego bohater broni się przed nimi. Tak samo traktuje Winnie - jako przedmiot, który kiedyś był kobietą. Willie nie widzi w niej już kochanej dawniej osoby,. Czas ją przysypał i zakopał jej, dawniej atrakcyjne, ciało. Willie chwilami czyta tylko gazetę, starą, pożółkłą, mrucząc słowa: „Szansa dla bystrego młodzieńca”, tak jakby to stwierdzenie wyrażało żal i jednocześnie świadczyło o pogodzeniu się z sytuacją. Skrót jego imienia („will””) oznacza po angielsku wolę. Jego wola się już skończyła - w przeciwieństwie do Winnie nie szuka on starych wspomnień, nie czepia się ich. Milczy i biernie czeka na koniec. Podczas gdy Winnie wznosi się na ulotnych oparach wspomnień ,Willie, oglądając pornograficzne zdjęcia, dłubiąc w nosie, tłumacząc, że wieprz to "(...) wytrzebiony samiec świni (...)", wykrzywia je, ośmiesza i brutalizuje. Na pytania żony odpowiada tylko półsłówkami, w wymuszony sposób. Pomimo tego Winnie jest wniebowzięta, kiedy go słyszy, cieszy się z jego obecności. Dlaczego? Może jest on jedyną słuchającą jej osobą. Tak jak w innych dramatach Becketta, np. w „Czekając na Godota”, Winnie i Willie pełnią role bohaterów , czekających na przyjście Boga, Godota, który nie nadchodzi. Czekającymi na Boga, którego nie ma i który nie słyszy słów Winnie. 

Obie postaci są karykaturami człowieka, figurami pozlepianymi ze wspomnień, rutynowych czynności wykonywanych przez każdego z nas. Znajdują się w beznadziejnej sytuacji, na końcu drogi, zawieszone w oczekiwaniu na nienadchodzący koniec. Cała tragedia sytuacji jest dla Winnie niezrozumiała albo specjalnie nie chce zostać zrozumiana w obronie przed smutną prawdą...

W drugim akcie widzimy już tylko głowę wystającą z gigantycznego kopca głowę bohaterki. Czas znowu upłynął i przysypał ją swoimi odpadami. Pomimo tak trudnych warunków do gry dla aktora (rezygnacja z nacisku na cielesność, operowanie tylko słowem), Maja Komorowska w mistrzowski sposób wywiązuje się ze swojego zadania. Swoją grą, zabawąz językiem, , mimiką tworzy ona postać, na długo zapadającą w pamięć. Spełnia swoje założenie. Monolog Winnie to prawdziwe błaganie o zapamiętanie, pożegnanie z niezrozumiałym dla niej światem. Przetykana komizmem tragiczność sytuacji bohaterki przetkana komizmem stanowi dodatkowe wyzwanie dla gry Komorowskiej. Tekst dramatu jest bardzo trudny dla aktora, często zmieniają się w nim tempo i nastrój, występują liczne pauzy. Artystka wywiązuje się świetnie z interpretacji dramatu, choć w niektórych momentach jej wykonanie za bardzo zbliża się do farsy. Generalnie jednak jej świetna gra przykuwa uwagę widza przez cały spektakl.

W końcowej scenie Adam Ferency wychodzi na czworakach zza kopca, niczym przedwojenny gentelman, ubrany w garnitur. Zaczyna powoli wspinać się z boku kopca w stronę Winnie, nie wiemy, jakie ma zamiary. Może chce skrócić ich wspólne męki? Światło gaśnie, widzimy jeszcze czarne sylwetki postaci, zastygłe w bezruchu. Nie mamy pojęcia, co się wydarzy. Widownia pozostaje w bezruchu. Po chwili pojawiają się pierwsze oklaski. Gdy wszyscy opuszczają salę, zarówno młodsi, jak i starsi widzowie, schodzą powoli po schodach, odbierają zimowe kurtki i płaszcze z szatni. Opuszczam teatr razem z nimi i okazuje się, że zamiast odpowiedzi, spektakl pozostawił mi same pytania w głowie, niezbyt wygodne i miłe, zwłaszcza w styczniowy, mroźny wieczór. Do Teatru Dramatycznego warto się wybrać, jeżeli nawet nie dla genialnej kreacji Mai Komorowskiej, to właśnie po to, aby zdać sobie sprawę z tych pytań i poczuć, że nie tylko nas one gnębią. Może wtedy łatwiej nam będzie znaleźć odpowiedź na jedno z nich: „No i co teraz?”.

Bartosz Młynarski
Dziennik Teatralny Warszawa
8 lutego 2012

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...