Szekspir w czasach popkultury
"Romeo i Julia 1939" - reż. Grzegorz Suski - Teatr Polski w SzczecinieNowy sezon w Teatrze Polskim w Szczecinie rozpoczął spektakl „Romeo i Julia 1939" w reżyserii Grzegorza Suskiego. Bardzo dobrze znana historia pary kochanków z dramatu Szekspira została przez twórców osadzona w międzywojennej, wielokulturowej Bydgoszczy, tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej.
Zwaśnione rodziny prezentują odmienne poglądy polityczne (Capuletti sympatyzują z ruchem nazistowskim, Montecchi niosą tradycję Wojska Polskiego), ale to wśród młodych najwyraźniej widać obopólną niechęć – Tybalt z Parysem przeciwko Merkucjowi i Benvolio. Ponadto autor zaznacza, że „nienawiść w naszym spektaklu to nienawiść do <<innego>>. Innych poglądów politycznych i religijnych, innej narodowości, koloru skóry i orientacji seksualnej".
Jedną ze wspomnianych wyżej odmienności prezentuje Merkucjo – gej (bardzo dobrze zagrany przez Damiana Sienkiewicza). Z jednej strony jest to w ujęciu stereotypowym mężczyzna z „krwi i kości" szukający zwady, buńczuczny, z drugiej – pokazując się jako „piosenkarka" – odkrywa przed widzem swoją drugą naturę, jednocześnie puszczając do niego oko. W tak lekkim nastroju odbiera się pierwszą część spektaklu. Jest tu mnóstwo zabawy, tańca i śpiewu. Najważniejsza relacja, ta pomiędzy Romeo i Julią, została przedstawiona jako sielanka dwojga zakochanych. Mimo, że aktorzy (Karolina Chapko, Jakub Sokołowski) śpiewająco oddają charakter postaci, a także ich niewinność i niedojrzałość (kochankowie z Werony to przecież nastolatki), odnosi się wrażenie, że jest to historia przeznaczona tylko dla młodych odbiorców.
W spektaklu pojawia się bowiem wiele odwołań do popkultury jak chociażby muzyczne wstawki z repertuaru Michael'a Jacksona czy dwuznaczne gesty Romeo (odnoszące się bardziej do erotyzmu niźli romantyzmu) spieszącego na spotkanie z Julią. Są one zabawne i niosą za sobą śmiech widowni, ale czy nie zabijają Szekspirowskiego ducha? Brakuje napięcia, które zostało oddane w dramacie. Nie odczuwa się prawdziwej wrogości pomiędzy rodzinami czy też „miłości zakazanej". Widz nie lęka się, że Romeo może zostać przyłapany. Dodatkowo odnosi się wrażenie, że twórca nie bardzo wiedział na jakich emocjach mu zależy. Osadzenie historii w przededniu wojny jest tylko informacją podaną przez wizualizacje czy rekwizyty (nazistowska opaska). Nie widać ani nie czuć niepokoju związanego z nadejściem złego, nie wnosi go żaden z bohaterów. Zupełnie tak jakby życie w międzywojniu było jedynie sielanką i to na dwa tygodnie przed wybuchem wojny, której nikt się rzekomo nie spodziewa! Wystarczy odrobić lekcję historii, by wiedzieć, że trwały już przygotowania do wojny – chociażby próbne alarmy lotnicze.
Druga część dramatu została oczyszczona z beztroskiego nastoju. Skończyły się żarty, można było odczuć jedynie wszechobecną atmosferę śmierci. Finał pozostaje w pamięci, ale przede wszystkim w swojej wizualnej i formalnej oprawie. I to właśnie ona stanowi o mocy całego spektaklu. Świetnie zaprojektowane i odegrane są poszczególne sceny, okraszone rewelacyjnie dobranymi songami oraz choreografią i popisem aktorów. Na szczególną uwagę zasługuje przede wszystkim scena balu, która stanowi klamrę kompozycyjną z jedną z ostatnich scen spektaklu. Jest początkiem wszystkiego i zarazem zapowiedzią końca. To taniec Julii z Romeem, Parysem, Tybaltem i Merkucjem, powtórzony w finałowej scenie jako swoisty danse macabre. Oklasków doczekały się również liczne songi, przenoszące choć na chwilę w czasy międzywojenne, a także popisy taneczne, jak ten do piosenki „Już taki jestem zimny drań".
Scenografię do spektaklu przygotowano skrupulatnie. Po lewej stronie, na piętrze, umiejscowiono pokój Capulettich, po prawej (również na piętrze) – pokój Julii. Tym samym większość akcji rozgrywała się w rezydencji Capulettich. Środek sceny stanowił uniwersalną część, gdzie mieszały się poszczególne przestrzenie zawarte w akcji dramatu. Bardzo ciekawym rozwiązaniem było umiejscowienie krypty (finał) w głębi sceny i zawężenie jej do oświetlonego punktu, a jednocześnie pozostawienie Romea w okolicy proscenium. Synchronizacja gestów aktorów daje wrażenie jakby znajdowali się oni w tej samej przestrzeni. Ponadto część akcji „rozbija" czwartą ścianę, wprowadzając aktorów pomiędzy rzędy widowni.
Wszystkie kreacje aktorskie pozostawiają miłe wspomnienia, jednakże część scen kradnie charyzmatyczna Małgorzata Iwańska grająca Martę. Na wyróżnienie zasłużyła również Katarzyna Sadowska, która – choć powściągliwie – to z wielkim charakterem zbudowała postać Pani Capuletti.
Choć spektakl „Romeo i Julia 1939" można odebrać jako udane widowisko, wychodzi się z niego z pewnym niedosytem. Być może wpływa na to charakteryzujący go brak dramatyzmu, nawet w scenie pojedynku Tybalta z Merkucjem. Doceniam poszukiwania, próbę zmierzenia się z losem bohaterów i przeniesienia ich w bliższe nam czasy, ale daleko tu jeszcze do nowatorskich rozwiązań. Na sztukę powinno się dziś patrzeć intermedialnie i intertekstualnie, toteż moje skojarzenie owego spektaklu z realizacjami takimi, jak chociażby film z 1996, gdzie z powodzeniem przeniesiono historię Romea i Juli do XX wieku, czy musicalu w reżyserii Janusza Józefowicza, który stał się prawdziwym widowiskiem, wypada na niekorzyść szczecińskiej propozycji.