Szekspirowscy "stinkards"

13. Festiwal Szekspirowski w Gdańsku

Dawniej klientów teatrów, a zarazem klientów jarmarków, nazywano czasem "Stinkards" - śmierdziele!

Myślałem, że obcowanie ze sztuką, z teatrem uwrażliwia i pozwala zobaczyć w ludziach nie motłoch, ale właśnie ludzi, bez niechęci i odrazy do bliźniego.

Wybrałem się niedawno z rodziną na jarmark św. Dominika. Do Gdańska dojechałem SKM-ką. Przejrzeliśmy stoiska, pospacerowaliśmy uliczkami, wypiłem piwo, synek pojeździł samochodzikiem na akumulator. Można powiedzieć - w miarę udane popołudnie.

Dlatego z przerażeniem przeczytałem felieton "Kolorowe jarmarki" Wojciecha Owczarskiego (GW, 30 lipca 2009), felietonisty "GW Trójmiasto", historyka literatury, krytyka teatralnego UG. Okazało się bowiem, że tacy ludzie, jak ja i moja rodzina, a raczej - jak nazywa nas Owczarski - "motłoch" - przeszkadzamy mu cieszyć się Festiwalem Szekspirowskim. Dlaczego?

Jak pisze Owczarski festiwal odbywa się w tym samym czasie, co jarmark. W efekcie - cytuję - "chcąc nie chcąc wsiadam w samochód, bo przecież nie pojadę lepiącą się od potu SKM-ką!, i zmierzam w kierunku okupowanego przez motłoch centrum".

Tam Owczarski trafia na tłumy "zarażone dominikańskim obłędem" (mają coś z głową?), które "biegają wściekle" między stoiskami, piją piwo, jedzą kiełbasy, wymiotują na karuzele ("strumienie rozbryzgujących się rzygowin pijanych utracjuszy") i ryczą "zadowolone z siebie".

No proszę, cała moja rodzina brała rano prysznic, staraliśmy się zachować zdrowy rozsądek podczas zakupów, ani ja, ani moja żona czy dziecko nie zarzygaliśmy na karuzeli i byliśmy w miarę cicho.

Po pierwsze - generalizowanie nie popłaca, bo można urazić setki, ba, tysiące przyzwoitych, dbających o higienę ludzi, którzy co roku jadą SKM-ką na jarmark.

Po drugie - myślałem, że obcowanie ze sztuką, z teatrem trochę bardziej uwrażliwia i pozwala zobaczyć w ludziach nie motłoch, ale właśnie ludzi, bez niechęci i odrazy do bliźniego.

Po trzecie wreszcie - z tego co się orientuję, choć moja wiedza ma się nijak do wiedzy Owczarskiego w zakresie teatrologii - szekspirowski teatr, The Globe, był teatrem i dla szlachty, i dla gawiedzi, czy jak woli Owczarski - motłochu, który płacił najniższą stawkę, 1 pensa, nie za wygodne miejsca na balkonach, wyściełane poduszeczkami, ale za przywilej obejrzenia sztuki na stojąco, tuż pod sceną ("the yard").

Zdaje się, że między tym - często nie potrafiącym czytać i pisać - pospólstwem w czasie antraktów chodzili sprzedawcy napojów i jedzenia, a wokół teatru stały stoiska z pieczonym mięsiwem, jajami, pasztetami i trwał tam regularny jarmark! Tych, którzy w letnie dni stali w tłumie przed sceną nazywano nawet "stinkards" - śmierdziele! A jednak stali w tej spiekocie po 3 godziny, płacąc duże jak na swoją ubogą kieszeń sumy. Biedota, jak zawsze, piła poślednie piwo, bogaci - najlepsze wina.

Owczarski powinien być więc wdzięczny, bo ten motłoch, na który się natknął na jarmarku, ci śmierdziele z SKM, mogą mu pomóc lepiej zrozumieć, jak oglądało się Szekspira w XVI wieku.

Chyba, że Owczarski wolałby, by na czas Festiwalu Szekspirowskiego motłoch wysłać do centrów handlowych za obwodnicą, gdzie jego miejsce, a centrum miasta zarezerwować dla wyrobionej, uniwersyteckiej publiczności.

Niech, broń Boże, widz chodzący do teatru na Szekspira nie styka się z pijanym jarmarkowym pospólstwem. Szekspir, jak powszechnie wiadomo, w swoich sterylnych sztukach, zwłaszcza komediach, stronił od przedstawiania życia takim, jakie naprawdę było, z jego pijaństwem, rubasznością i smrodem włącznie.

Sebastian Łupak
trojmiasto.pl
5 sierpnia 2009

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia